Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać

Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...

http://moja-poezja-proza.blogspot.com

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Komercja Świąt...

Do Świąt zostało jeszcze kilka tygodni, a Telewizja już od trzeciej dekady października napieprza nas reklamami o Świętach, zakupach i wspaniałościach stołu wigilijnego... Bardzo mnie to złości bo same Święta na skutek tak dużego wyprzedzenia czasowego zatracają właściwy klimat przedświąteczny. Poza tym odczuwam zatracenie obyczajowe i poprzez pranie mózgów potencjalnym konsumentom, nie czuję towarzyszącej im tajemniczości, spokoju i tęsknego oczekiwania na ich nadejście... Na skutek takiej agresywnej komercjalizacji, samoistnie do pamięci wracają czasy mojej młodości, szczególnie okresu sprzed zjednoczenia z Unią Europejską. W związku z tą reminiscencją mam przede wszystkim miłe wspomnienia czasu Świąt, ich przygotowania, miłego klimatu, zostawianych pod choinką upominkach… a atmosfera jaka temu towarzyszyła, tkwi w moim wnętrzu do tej pory... Teraz Święta, w moim odczuciu są bezpłciowe… takie suche, pozbawione uczuć, niemal automatyczne. Miast ciepłego nastroju… tej wspaniałej otoczki, dominuje przeświadczenie promocji… kup to, czy tamto, jeśli prezenty pod choinkę to drogie i wyszukane... a przecież nie o to chodzi. To pamięć obyczaju i pozytywnej energii do człowieka jest najważniejsza, a darowany drobiazg czasem większą radość sprawi niż drogi przedmiot dany raczej z pobudek pokazania swojego statusu społecznego. Wszędzie widać dźgającą oczy, ostrym kolorytem i dziwactwem reklamę, która wszystko co związane z czasem Świąt podaje wręcz nachalnie… nakłania i kusi by kupować ponad miarę, ponad własne możliwości… Ciągły wyścig, wszystkie firmy zachwalają jako najlepszy swój towar, a z napojów zalecają kupować tylko i najczęściej cocacolę z lodowego tira... Nikogo nie obchodzi właściwa istota Świąt, biedak, bezrobotny, czy rencista z emerytem. Nikogo nie interesuje czy pieniędzy w ich portfelach starczy choćby tylko na skromną wieczerzę, na godne świętowanie. Natomiast mydląc oczy altruizmem, telewizja klepać będzie kilka dni wcześniej i później jak to bezdomnym i ubogim ludziom zaserwowali posiłek wigilijny na wolnym powietrzu. Raz do roku ci ludzie się najedzą do syta… chociaż kto wie, (nie uczestniczyłem w takiej okrzyczanej imprezie) może dostają tylko konkretną porcję kapusty i kilka kromek chleba… a przecież rok ma 365 dni i jeść trzeba każdego dnia. Mam dość komercji, reklam, tumanienia społeczeństwa i zachłanności ludzkiej... od kilku miesięcy prawie wcale nie włączam telewizora. Nie słucham kłótni partyjnych ani rządowych, nie wiem co dzieje się po wyborach w polityce, nie oglądam ogłuszających i natrętnych reklam... i tęsknię do ciszy, spokoju, serdeczności i śpiewu Natury... Swoją drogą ciekawy jestem dlaczego 1-wszego maja nikt nie promuje dwa miesiące wcześniej. Dobrze by było już w marcu pokazywać sklepy pełne szturmówek, które szeroką reklamą zachęcałyby do kupowania chorągiewek i biało czerwonych baloników… niestety tego nikt z nas nie doczeka. A dlaczego? Ano dlatego, że biznesik na chorągiewkach i balonikach jest zbyt skąpy… Tak więc kto ma w poszanowaniu dawne i pełne uczuć obyczaje, a i Świętowanie z należną tej okoliczności czcią, powinien pilnować ojcowskich tradycji. Nie pozwólmy zatem narzucać sobie komercyjnego chłamu, ani tym bardziej obcych wartości opartych na cynizmie, wyobcowaniu, egoizmie i konsumpcji… wszak nie żyjemy po to by jeść tylko jemy po to aby zdrowo żyć… ! Pozdrawiam cieplutko…

środa, 26 października 2011

Szczególny dzień

Wszystkich świętych.... wolę nazwę Dzień zmarłych bo jest bliższa prawdzie... nie przepadam za tym dniem. Tłumy przepychających się ludzi, korki na drodze, reorganizacja ruchu i wyszynk wzdłuż muru cmentarnego działają na mnie źle… wręcz odpychająco. Materializm i komercja opanowały miejsca, którym należy się szczególne uszanowanie, cisza i spokój, a tym czasem dominuje ogólnie panujący zgiełk, pańska skórka, obwarzanki, jakieś jajowate dziwadła otoczone dmuchanym ryżem… jak na odpuście kościelnym. Są też ciasta, kiełbaski skwierczące w dymie palącego się tłuszczu, pajdy chleba ze smalcem domowej roboty… po 7 złotych za jedną… to jest biznes, a po cichu gorzałka i okopcone kotły z kasztanami… a jakże z kasztanami, dobrze czytacie. Kilka metrów dalej cukierki, szaliki, rękawiczki, skarpetki…i gwar. Za każdym razem odnoszę wrażenie, że jest to takie jedno wielkie i niezrozumiałe brzęczenie mowy ludzkiej… jak w pszczelim ulu… istny bazar handlowy.
W ten dzień wstaję przed szóstą rano, zabieram wcześniej kupione znicze i o godzinie siódmej jadę na cmentarz … o tej porze nie ma jeszcze tylu ludzi… zapalam znicze pamięci, chwila zadumy i wracam po upływie mniej więcej godziny, kiedy jeszcze nie ma takiej ciżby... Wolę w domu pomyśleć, powspominać bliskie i drogie mi osoby, szczególnie mojego dziadka, który zaszczepił mi miłość do natury... szczególnie lasu i zwierząt... W swojej świetności fizycznej był gajowym i mieszkał w środku lasu. Gajówka była prostą drewnianą chatą, krytą strzechą czyli słomą. Nie było radia, telewizora ani urządzeń elektrycznych ponieważ nie było prądu. Były tylko lampy naftowe… z których przyświecał migoczący płomyk… pamiętam refleksy na ścianach pomieszczenia kuchennego. Igrały jak poruszane wiatrem listki drzew. Do najbliższej wsi w której był sklepik z pieczywem było trzy kilometry... Dwa lata temu doświadczyłem nieodpartej potrzeby aby zobaczyć to miejsce po upływie 40-tu lat… a więc odpaliłem starą terenówkę i pojechałem w miejsce gdzie mieszkał dziadek... Nie mogłem odnaleźć drogi… wszystko zarosło gęstą roślinnością... miejsce kiedyś zamieszkałe teraz było nie do poznania. Kiedy byłem bliski zwątpienia przyszedł dziadek. Choć był niewidoczny, wyraźnie czułem jego obecność. W mojej myśli pokazywał mi jak się poruszać po tej gęstwinie. W ten sposób oprowadził mnie po całym dawnym obejściu. Znalazłem miejsce gdzie stał dom, gdzie był ogród i kwitnące bzy, studnia, cztery wielkie jesiony rosnące wzdłuż dawnego płotu, w rogu podwórka potrójną akację na której kiedyś gnieździły się wiewiórki i jabłonkę, pochyloną zębem czasu... mocno postarzałą... a na niej dwa jabłka... jakby czekały na ten moment... dla mnie i dla mojej Ewelinki... A potem na pamiątkę zrobiłem kilka fotografii. W domu ze zdziwieniem odkryłem, że na jednej z nich, na tle wielkiego i wiekowego dębu sfotografowałem energię ducha dziadka... Czasem, szczególnie w takim dniu jak Dzień zmarłych biorę do ręki fotkę i uśmiechając się spoglądam na dąb, i jakby siedzącego na konarze dziadka…

poniedziałek, 10 października 2011

Szara jesień

Jak wszyscy już zauważyliście nadciąga nieodwołalnie jesień. Kolejna jesień z naszego życia i pory roku. Tegoroczna jesień jest jakaś smutna, powiedziałbym nawet brzydka i przygnębiająca. Opadającymi z drzew liśćmi targa zimny wiatr. Miota nimi po dziurawym asfalcie, chodnikach i placykach osiedlowych. Liście nie są takie jak w ubiegłym roku. Nie przyciągają wzroku czerwienią, żółcią i starym złotem. Nie tańczą w ich pięknych barwach promienie słońca. Szczególnie kasztany są brzydkie i odstraszające, a to z racji owada kasztanowiaczka, który całe lato pożerał liście tego drzewa. Zadziwiające, że nikt prywatnie, ni z ramienia Urzędu Miasta ani z Ministerstwa Ochrony Środowiska nie podejmuje walki z tym owadem. Wyraźnie widać, że jego mnogość stanowi plagę, która zagraża wszystkim drzewom z gatunku kasztanowca, a mimo to instytucje powołane do ochrony środowiska nic sobie z tego nie robią. W takim razie do czego one są powołane…? Do łupienia i marnotrawienia pieniędzy podatnika ku własnej uciesze i potrzebie!? Jeśli tak to ja wyrażam stanowczy sprzeciw albowiem podatki godzę się płacić na potrzeby kraju i szczytne cele… np. ochrona drzew i całego środowiska w którym my wszyscy mieszkamy. O ironio dzisiaj idąc do pracy akurat obok rosnących szpalerem kasztanów doświadczyłem takiego oto zdarzenia: Mijając odstraszające brzydkimi liśćmi drzewa, nagle dostrzegam idącego mężczyznę. Na pierwszy rzut oka widzę, że człowiek ten jest w mocno dojrzałym wieku. W spracowanej wiekiem dłoni trzyma drucianą „ miotłę, grabki” czy jak tam zwać rozcapierzony druciak do grabienia liści i suchych traw, zaś w drugiej ściska kulę inwalidzką na której wspiera swoją przemijającą postać. Zaciekawiony tym widokiem przeszedłem jeszcze kilka kroków, a następnie przystanąłem przy bujnym i nie strzyżonym tego lata żywopłocie. Pan wspierając się na pomocniku pokuśtykał w stronę jednego z drzew, oparł o gruby pień kulę, a następnie kołysząc niezgrabnie ciałem zaczął zgarniać na kupkę zjedzone przez „kasztanowiaczka”, pozwijane w ruloniki liście. Zaintrygowany tym widokiem postanowiłem zamienić z nim kilka słów. Podszedłem tedy i zagadnąłem o powód dla którego on – inwalida podjął się pracy fizycznej, którą powinien wykonywać etatowy zdrowy człowiek np. dozorca budynków mieszkalnych. Jegomość popatrzył na mnie jakby doszukując się ironii w moich oczach… ale nie dopatrzywszy się kpiny odpowiedział:
- Robactwo zżera nam takie piękne drzewa i nikt nic z tym nie robi…
- To prawda, mnie też niepodobna się lenistwo instytucji powołanej do ochrony środowiska – wyrażając poparcie wszedłem mu w słowo.
- Widzi Pan… jeśli te liście tak zostaną do wiosny to w przyszłym roku wylezie z nich nowa armia żarłocznych robali i widok tych drzew będzie jeszcze gorszy niż teraz. Zatem pomyślałem, że kiedy je zgrabię na duże kupki wtedy jakieś służby miejskie dostrzegą je, a potem wywiozą to do spalarni i w ten sposób robale w nich siedzące nie wyklują się.
- Logiczne to co Pan mówi i robi tylko moralnie mi nie pasuje. Inwalida troszcząc się o drzewostan pracuje społecznie mimo stanu zdrowia, a odpowiedzialni za porządek w środowisku i jego ochronę, kawusię za biurkami popijają - z uwagi na czas, tymi słowami zakończyłem rozmowę.
Pożegnawszy się z unikatowym egzemplarzem porządnego człowieka skierowałem się do swojego miejsca pracy. Kilka metrów od grabiącego liście inwalidy, mimo chłodu rozsiadło się na betonowym murku okalającym wywyższony klomb kilku amatorów lenistwa i zarazem smakoszy tanich nalewek alkoholowych. Pociągając niby ukradkiem z wielkich butelek owiniętych w gazety, obserwowali ledwo stojącego o własnych siłach inwalidę. Przypuszczam, że między sobą wyśmiewali się z niego, albo dziwili, że chodzący o kuli stary człowiek pracuje zamiast tak jak oni leniuchować – ale tego nie słyszałem, w każdym bądź razie sądząc po głośnym rechocie, nie przypuszczam by mu współczuli ani tym bardziej chcieli go wesprzeć. Tak czy siak problem moralny jest ogromny i nie da się tego ukryć. Znieczulica ogólna jest wszechobecna. Czy to dotyczy człowieka, psa, kota, ptaka, drzew, rzek, nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za czystość, zdrowie i porządek. Nikt poza drobnymi wyjątkami nie przejmuje się zdrowym i czystym środowiskiem… a przykład jaki opisałem wyraźnie to pokazuje: z jednej strony niepełnosprawny starzec troszczący się o zdrowie drzew, a z drugiej śmiecący niedopałkami, kapslami, puszkami i plastikowymi butelkami po chemicznych nalewkach ludzie, którzy nie mając moralnego ani żadnego innego nakazu odpowiedzialności za Matkę Naturę olewają środowisko… a przecież to ich i nasz wspólny dom… i nie tylko nasz jako gatunku ludzkiego, bo czy tego chcemy czy nie, obok nas mieszkają całe rzesz innych żywych gatunków… i jeśli o nie nie zadbamy kiedy jeszcze jest ku temu pora, zginiemy wraz z nimi z tej planety szybciej niż nam się wydaje…

wtorek, 6 września 2011

Kim byłbym bez innego człowieka...

Niemal każdego dnia zastanawiam się kim bym był bez innego człowieka? W dzisiejszych egoistycznych czasach gdzie dominuje złość, agresja , brak poszanowania bliźniego i niesamowity pęd do posiadania, często nadmiernego, stronimy od ludzi. Stronimy z wielu powodów , między innymi ze strachu przed skrzywdzeniem. Szczególnie obawiamy się agresji, przemocy fizycznej, kradzieży i oszustwa. Asekuracyjnie obieramy metodę wycofania i odcinania się od nowych znajomości. Zamykamy się w swoich z pozoru bezpiecznych domach i tam często w samotności idziemy przez życie w pojedynkę, czasem w nieudanym związku, lub wyselekcjonowanym precyzyjnie towarzystwie zaledwie kilku znajomych. Narzekamy na kiepskie czasy, na społeczeństwo, młodzież, obyczaje i ogólną znieczulicę, a przecież to my sami tworzymy to w czym żyjemy. To my na skutek małego zainteresowania własnymi dziećmi kreujemy materialistów, egoistów, pijaków, ćpunów i różnej maści potwory. Krzywdząc innych pędzimy za pieniędzmi, dobrami materialnymi i pozycją społeczną na skutek czego nie dajemy potomkom miłości, przyjaźni, wsparcia czy choćby zwykłego ludzkiego zainteresowania. A co robimy gdy widzimy na ulicy, w autobusie czy tramwaju akt wandalizmu czy przemocy…? Odwracamy głowy albo uciekamy z miejsca łamania prawa dając tym postępkiem ciche przyzwolenie na takie zachowanie! Często usprawiedliwiamy własny brak reakcji na przemoc stwierdzeniem : a co się będę mieszał(a) w nieswoje sprawy… mnie to nie dotyczy. Czy słusznie? Odpowiedzcie sobie sami. A co zrobicie gdy to ktoś z was znajdzie się w miejscu publicznym i doświadczy ataku agresji na własnej osobie. Jak się poczujecie kiedy łotr i zarazem bandzior będzie was krzywdził i poniewierał, a przechodzący tuż obok ludzie odwrócą głowy i odejdą nie udzielając wam pomocy? Czy takie zachowanie potępicie i uznacie jako niewłaściwe?
Mimo tych przykrych i niechcianych przykładów zdarzają się sympatyczne sytuacje np. spotykamy kogoś miłego, uprzejmego, uczuciowego i szlachetnego. Łączymy się w pary, związki, zawiązujemy trwałe przyjaźnie. Na skutek takich spotkań zmienia się całe nasze życie. Przy takim partnerze (ce)widzimy świat w pięknych barwach, czujemy się kochani, mamy chęć do życia i działania, czasem tworzenia pięknych rzeczy, sami kochamy i dajemy pomoc , wsparcie. W takich sytuacjach mówimy: jestem szczęśliwy(a). Jest mi dobrze, ale czy stawiamy sobie pytanie: Kim byśmy byli gdybyśmy nie spotkali tej osoby? Często się zdarza, że tylko bierzemy te wspaniałości płynące od innych szczerych i dobrych ludzi. Uważamy, że to się nam należy i nie dajemy nic od siebie, a przecież ten który daje też potrzebuje miłości, wsparcia, czułości… jest takim samym jak my człowiekiem. Więc pamiętajmy o tym i szanujmy się wzajemnie bo bez tego drugiego człowieka często byliśmy samotni, zrezygnowani, mało kreatywni, zgorzkniali. Pamiętajmy, że to ten ktoś wlał w nas nowe i piękne życie i żeby było jeszcze piękniejsze otoczmy go miłością i szacunkiem, dajmy mu to samo co od niego otrzymujemy…

piątek, 5 sierpnia 2011

Piątek 05 sierpnia 2011

Na skutek sytuacji jakiej w ostatnim czasie doświadczyłem moje wnętrze zostało poruszone do żywego dlatego postanowiłem napisać w tym poście kilka zdań odnośnie naszej ustawowej służby zdrowia. Otóż pewnego wczesnego ranka wstałem z wyrka o godzinie szóstej. Wykonałem poranną toaletę, wypiłem kilka łyków zielonej herbaty i o godzinie 6:45 stanąłem w przychodni przy ul. Saskiej w Warszawie. Wchodzę do korytarza z napisem dermatologia i zatrzymuję się przy okienku w którym powolna kobieta ma dokonywać rejestracji pacjentów i ewentualnie wydawać numerki, które jak się domyślam mają na celu utrzymanie porządku i ładu przed gabinetem lekarza. Rozejrzałem się po przestrzeni poczekalni i o dziwo nie dojrzałem tłumu pacjentów. Przy okienku rejestracji stało zaledwie trzy osoby więc pro forma zapytałem kto jest ostatni. Zgłosiła swoją osobę pewna kobieta siedząca tuż obok na ławce. Zastanowiło mnie to, że jest tak mało ludzi zwłaszcza, że do dermatologa nie są wymagane skierowania od lekarza pierwszego kontaktu. Próbując rozwiązać zagadkę mimochodem słyszę ściszony głos rejestratorki:
- Numerków do lekarza już nie ma.
W pierwszej chwili pomyślałem, że się przesłyszałem jednak wybiła mnie z tego przekonania pani siedząca na ławce.
- Jak to nie ma już numerków…? - zapytała zdziwiona.
- No bo rejestrujemy tylko pięć numerków dziennie.
- To jakiś niesmaczny żart? – wtrąciłem się w rozmowę.
- Skandal, tylko opisać tą sytuacje w mediach publicznych… świetny materiał – zaproponowała stojąc już przy okienku pani, która przed chwilą siedziała na ławce.
Rejestratorka nabrała wody w usta i milczała jak przysłowiowy grób. Na skutek takiego stanu rzeczy przypuściłem na nią ostrzejszy atak:
- Pięciu pacjentów można obskoczyć w godzinę… a potem jaśnie pan doktor kawusię popija i czeka na wypłatę za dobrze wykonaną pracę…?
Niestety odpowiedzi choćby wymijającej od rejestratorki nie usłyszałem, ale całkiem wyraźnie dobiegły mnie słowa zbulwersowanej kobiety:
- Dlaczego robicie z nas – pacjentów pośmiewisko… lepiej by było gdybyście w ogóle nie otwierali tej pożal się Panie Boże przychodni…
- Lekarz jak każdy pracownik w naszym kraju powinien pracować osiem godzin z małą przerwą na drugie śniadanie… co zresztą znajduje odzwierciedlenie w Kodeksie Pracy. Gdybym to ja pracował tylko godzinę lub dwie, zaraz wylądowałbym w Urzędzie Pracy jako bezrobotny – wsparłem kobietę.
Wobec milczącej postawy pani rejestratorki naparłem mocniej:
- Ja nie zgadzam się abyście pobierali wypłatę z mojej składki zdrowotnej bo najzwyczajniej w świecie za obijanie nie należy się wam ani złotówka… Jak nie chcecie pracować to złóżcie podanie o zwolnienie z pracy i wynocha na ośla łączkę… tam rośnie darmowy szczaw.
- Co się pan tak gorączkuje – wreszcie przemówiła milcząca rejestratorka.
- Nie gorączkuję tylko stawiam kategoryczny sprzeciw. Jeszcze raz podkreślam z całą stanowczością i mówię jasno, dobitnie i publicznie, że nie chcę być okradany z własnej składki zdrowotnej.
Na dźwięk tych słów rejestratorka coś niezrozumiale mruknęła pod nosem i zabrała się za układanie kart pacjentów. Nic dodać, nic ująć… widać przypowieść o tym, że milczenie jest złotem znalazła zastosowanie nawet w rejestracji przychodni publicznej… a co mi tam, lepiej niech milczą leniuchujące rejestratorki niżby miały gadać głupoty o tym jak to służba zdrowia jest zapracowana… a jak mało zarabia. Moim zdaniem za siedzenie nie powinno się płacić… zwłaszcza gdy w grę wchodzą pieniądze, które przeznaczone są na nasze leczenie. Powiem więcej, takie placówki powinno się zamykać na skobel bo utrzymanie w kondycji budynku także kosztuje i to całkiem spore pieniądze. One jak może nie wszyscy wiedzą także pochodzą ze składki zdrowotnej konkretnego pacjenta, który miast być leczony w zamian nie może nawet dostać się do pijącego kawusię lekarza… Wnioski z tego nasuwają się same: Kontraktowy pacjent może istnieć w prywatnym lecznictwie natomiast pacjenta z obowiązkowego ubezpieczenia powinien obsługiwać personel medyczny, który jest zatrudniony na pełnym etacie Ministerstwa Zdrowia. W takich okolicznościach lekarz pracowałby jak wszyscy inni pracownicy osiem godzin i kawusię piłby w domu albo w kawiarni po pracy. W ten oto sposób moje składki i wszystkich ubezpieczonych szłyby na konkretne leczenie, a nie fikcyjne wizyty… takie jak pełno odpłatna wizyta po wypisanie recepty albo po skierowanie do specjalisty… Zatem to od nas samych zależy czy pozwolimy się dalej rżnąć i okradać, czy też postawimy zdecydowane veto przeciw okradaniu i traktowaniu nas – pacjentów jak piąte koło u wozu, które kręci się tylko po to aby cała rzesza obiboków mogła z nas ssać nie dając nic w zamian!

czwartek, 7 lipca 2011

Czwartek 07 lipca 2011

Niemal każdego dnia zastanawiam się, dlaczego Polak jest taki głupi…? Tak, tak głupi i to dennie, bo jak nazwać ludzi, którzy nie bacząc na braci, zaślepieni własnymi korzyściami są zdolni do narażania nie tylko siebie, ale i wszystkich mieszkańców kraju na śmieszność, wstyd, biedę, a nawet bankructwo czy wręcz totalną upadłość materialną obecnego i przyszłego pokolenia. Komu zależy na upadku i kto siedzi za sterami machiny zniszczenia? Postawię jedynie pytanie. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z sytuacji, jaka zaistniała w naszym kraju. Za łapówki i własne korzyści, powołani w wyborach przedstawiciele każdego rządu niszczyli własny przemysł, fabryki, wielkie i liczące się w świecie zakłady pracy, stocznie, które były konkurencyjne dla Niemieckiego sąsiada i całą masę drobnych firm, małych rodzinnych wytwórni i sklepików ratujących życie egzystencjonalne wielu rodzinom. Jak to możliwe, że za kilka srebrników pozwalamy na 3 milionowe bezrobocie i ekonomiczne staczanie się po równi pochyłej. Dlaczego pozwalamy aby sekty rządzące wypłacały sobie (moim zdaniem) nienależne premie i nagrody z budżetów państwa, miast, miasteczek, a nawet wsi. Pytam sam siebie jak długo jeszcze pociągnie kraj w którym dług rośnie jak grzyby po deszczu, w którym nie ma złóż złota, diamentów, ropy naftowej ani prężnego przemysłu? Rząd kraju w którym nic nie ma podnosi podatki i wymyśla co i rusz nowe formy podatków z których pokrywa koszty swojego nadmiernie wysokiego wynagrodzenia za „pracę”, nagrody oraz utrzymanie wielkich i luksusowych budynków administracji państwowej. Marnotrawstwo pieniędzy podatnika jest zdumiewające. A dlaczego tak się dzieje? Bo nie ma kontroli ani odpowiedzialności karnej, bo my siedzimy cichutko i tym samym dajemy przyzwolenie aby reszta nieuczciwie i nieodpowiedzialnie postępowała. Stwórzmy akt prawny, który ściśnie wszystkich nieodpowiedzialnych tak aż ich jaja zabolą. Każmy zwracać wszystkie pobrane za kadencji takiego niefrasobliwego urzędnika administracji państwowej wypłaty. Odbierajmy dobra zdobyte nieuczciwie i z pieniędzy podatnika. Wreszcie sadzajmy na wiele lat do obozów pracy i tam niechaj rehabilitują się za lekkomyślne traktowanie dóbr podatnika. Niechaj odpracują wszystkie straty z nawiązką. Jednak zanim powstanie taki akt prawny wiele wody upłynie bo kto ma go ustanowić skoro marnotrawstwo to epidemia rządzących. Oni sami na pewno nie odetną się od tego Eldorado. Tymczasem może powinniśmy w celu przywrócenia choćby namiastki moralności i odpowiedzialności za kasę podatnika ogłosić publicznie nieposłuszeństwo obywatelskie i po prostu nie płacić podatków, które miast budować ogólnonarodowe dobro społeczne znikają w bezdennych kieszeniach rządzących.
Jak to możliwe, że zamykamy i likwidujemy szkoły podstawowe, techniczne i zawodowe? Ano dlatego, że takie działanie jest wręcz logiczne. Po kiego grzyba mamy kształcić fachowców i wykwalifikowanych pracowników skoro rozpieprzono nam fabryki, zakłady pracy i drobny handel? Nie potrzeba kończyć fakultetów by wiedzieć, że 3 miliony bezrobotnych to 3 milionowy deficyt podatku pobieranego z wypłaty każdego z tych ludzi. Nawet tępak przy pomocy kalkulatora potrafi wyliczyć jakie straty ponosi społeczeństwo z powodu każdego bezrobotnego… poza tym trzeba dać mu zasiłek i ubezpieczyć zdrowotnie, a to znaczy, że utrzymanie osoby niepracującej nie dość, że nie daje zysku to jeszcze powiększa straty, które pokrywane są z pieniędzy podatnika. Ile obłudy musi być w ludziach, którzy mówią publicznie, że bezrobocie zdecydowanie spadło! Jasne, że spadło bo 3 miliony bezrobotnych pojechało za chlebem do obcych krajów i teraz budżety tych krajów nasi fachowcy zasilają podatkami z własnych zarobków. Ile arogancji, obłudy i fałszu trzeba mieć w sobie aby te wszystkie upadki i totalną degrengoladę przedstawiać publicznie jak sukces kasty rządzącej. Chełpić się i piać z zachwytu gdy przypadła Polsce prezydencja w krajach całej Unii. Czynić z czegoś oczywistego nie wiadomo jaki zaszczyt i kosmiczny spektakl zaaranżowany specjalnie pod publikę aby zamaskować swoje wredne posunięcia. Kto siedzi w tym i innych rządach skoro nawet prawidłowo flagi Polskiej wywiesić nikt nie potrafi? Tak, tak dobrze czytacie. Otóż z chwilą objęcia prezydencji całą ulicę Żwirki i Wigury w Warszawie obwieszono pionowymi flagami w których czerwona barwa znajdowała się przed białą! Jakim zaufaniem i szacunkiem cieszy się Polak w całej Unii Europejskiej, który na latarni własnej flagi nie potrafi prawidłowo wywiesić … aż strach pomyśleć… no cóż na arenie cyrkowej, clown też cieszy się sporym zainteresowaniem widza…

czwartek, 2 czerwca 2011

Czwartek 02 czerwca 2011

Witam po dłuższej przerwie. Dzisiaj napiszę kilka słów o relacjach, kulturze bycia, poszanowaniu i wzajemnych oddziaływaniach współczesnego człowieka na człowieka.
CZŁOWIEK – brzmi to dumnie, poważnie i dostojnie… ale czy rzeczywiście…? Czy to uzasadnione przymioty przypisane tej istocie…? Obserwując i doświadczając każdego dnia… na własnej skórze bliskości człowieka i jego zachowań śmiem wątpić, a właściwie wątpię czy słusznie przypisano te cechy człowiekowi. Z mojego punktu widzenia życie, obcowanie, bycie w związkach poważnych i tych mniej zobowiązujących zawsze jest pewnym uwarunkowaniem. Aby cokolwiek z tego mogło powstać i mieć się dobrze, musi zaistnieć podaż i popyt. Bez tego nie zaistnieje nic… żaden związek, przyjaźń, znajomość, rozmowa, poszanowanie, poprawne relacje międzyludzkie, sympatie, wspólne interesy ani tym bardziej miłe i dobre relacje towarzyskie. Jednak, żeby mogła powstać podaż i popyt na znajomość, i dobre relacje trzeba czegoś więcej niż być człowiekiem. Otóż każda istota ludzka musi mieć coś do zaoferowania. Nie mówię tu o dobrach materialnych, pieniądzach, pozycji społecznej czy zawodowej tylko o UCZUCIACH. A czy są w dzisiejszym zaganianym i nastawionym na posiadanie świecie ludzie którzy potrafią nazywać swoje uczucia…? Czy w ogóle rozumieją stany jakich doświadczają w sferze uczuć…? Myślę, że w sposób zdecydowanie spłycony – tak, ale jeśli chodzi o szerokie pasmo możliwości w przedziale uczuć – nie. Dzisiejszy świat, to świat pogoni za dobrami materialnymi, niezdrowej rywalizacji, agresji, przemocy, zakłamania, oszustwa, krętactwa, obłudy, wyzysku – szczególnie uczuciowego. Jak na takim fundamencie zbudować szczerą przyjaźń, znajomość , czy choćby relacje dobrosąsiedzkie…? Otóż nie da się nic z tych rzeczy zbudować na takiej bazie. Owszem kierowany strachem człowiek będzie udawał szacunek, będzie nieszczerze uśmiechał się, kłamliwie zapewniał o lojalności, o przyjaźni… ale czy o taki stan nam chodzi…? Często zadaję sobie pytanie czy można zabiegać o szczerość, uczciwość i sympatyczne stosunki z innymi ludźmi rozdając w koło złość, pychę, megalomanię, agresję, poniżanie i lekceważenie…? Niestety nie, bo stara mądrość bardzo wyraźnie mówi: co posiejesz zbierał będziesz… a więc jeśli nie jesteśmy uczciwi nie liczmy na uczciwość innych… jeśli jesteśmy wredni i zakłamani nie liczmy na coś milszego niż to co sami tak hojnie rozdajemy. Zjawisko wywyższania się i poniżania bliźniego nabrało rozmiaru globalnej epidemii. Megalomania i mniemanie o swojej niemal boskości jest przerażające. Dzisiaj nikt z nikim się nie liczy… i to bez wyjątku czy w najbliższej rodzinie, w pracy, na ulicy, czy w urzędzie publicznym. Najważniejszą cechą współczesnego człowieka jest egoizm i pęd do osiągania wyłącznie własnych korzyści, własnej pozycji i interesu społecznego… a dlaczego tak jest…? Bo 90% ludzi to lękliwe snoby, które nie mając własnej osobowości dają się cwańszym od siebie manipulować. Podlizują się większym, mocniejszym i lepiej uposażonym aby osiągnąć jakąś korzyść dla siebie. To lawiranci, którzy akceptują takie społeczne dewiacje jak poniżanie, oszustwo i agresywne traktowanie innych, często słabszych psychicznie osób. Jak żenujące jest takie postępowanie… a jak krótkowzroczne… wkrótce będziecie zbierać swoje zasiewy… a wtedy nie będzie to już takie przyjemne…

piątek, 22 kwietnia 2011

Piątek 22 kwietnia 2011

Czas wiosennych Świąt nastał

Jak wszyscy widzimy zapanowała piękna wiosna. Świecące słoneczko, ciepłą falą rozlewa się po ziemi. Zieleń rusza błyskawicznie, okrywa trawniki, drzewa i wszystkie drobne roślinki. Budzą się ze snu ospałe owady, a kwiaty oblewają pozimowe szarości i robi się jakoś tak milutko na duszy. Na dodatek Święta za pasem co daje nam jakby podwójną radość bycia i życia. Tak więc moi stali i cierpliwi czytacze życzę Wam spokojnych, zdrowych, przebiegających w atmosferze przyjaźni i miłości Świąt. Jedzcie z umiarem, wspomnijcie tych, których już nie ma i oby taki klimat nie skończył się wraz ze Świętami tylko szedł z Wami przez wiele, wiele lat. Do tego miłego nastroju dorzucę dopiero co napisany wiersz na przywitanie wiosny… oto on:

Oddech wiosny

Wypatrując śpiących twarzy,
Słońce ciepłem w szyby stuka,
Refleksami błyska w oczach,
Budząc mamę, syna, wnuka.

Wstawać śpiochy zatracone,
Piękny dzionek wam umyka,
Na polanach pośród lasów,
Wiosny – tkliwa gra muzyka.

Grają dzwonki, leśne kwiaty,
Ptasim śpiewem echo brzdąka,
Drzewa w bieli już stanęły…
Żółtym mleczem kusi łąka.

Bąk zbudzony ciepłem wiosny,
Frunie jakoś tak niemrawo…
Wietrzyk wonią odurzony,
Wątłym listkiem bije brawo.

Tańczmy zatem w środku nocy,
Tańczmy za dnia i w południe,
Kiedy wiosna gra nam walca,
Wszystkie serca biją cudnie…

Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 21.04.2011

sobota, 26 marca 2011

Sobota 26 marca 2011

Dzisiaj chcę poruszyć temat, który na moje oko, leży na wątrobie przynajmniej ¾ ogółu całej Polskiej ludności. Panujące w naszym i nie tylko w naszym kraju zjawisko nazywam współczesnym, zgodnym z prawem niewolnictwem. Niewolnik jest to taki człowiek, którego zmusza się do pracy na rzecz innego człowieka, grupy, sekty, lub mówiących wspólnym głosem decydentów siedzących u władzy danego kraju. Zmuszanie ma różne formy i sposoby. Kiedyś za czasów niewolnictwa murzyńskiego kandydaci na niewolnika byli wbrew ich woli porywani i sprzedawani do innych krajów jako tania siła robocza. Pracę ponad siły wymuszano wtedy batem, głodem i strasznymi warunkami bytowymi. Jednak czasy się zmieniają, a świat idzie z postępem technicznym… powiedzmy do przodu. Dzisiaj teoretycznie nie zmusza się ludzi do pracy batem, chociaż nie tak dawno notowaliśmy przypadki niewolniczej pracy we Włoszech gdzie wymuszano na polskich robotnikach posłuszeństwo przemocą cielesną. W cywilizowanym świecie jest wiele innych skuteczniejszych sposobów do wdrażania niewolnictwa i to najczęściej bez świadomości tego przymuszanego, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest białym niewolnikiem własnego kraju i panującego w nim systemu prawno politycznego. Aby można było mówić o niewolnictwie trzeba zrozumieć mechanizmy działania ludzi siedzących u steru. Podstawą jest twardy materializm i chęć nadmiernego posiadania. Egoizm, chorobliwa chciwość i brak odpowiedzialności za współziomków i przyszłe pokolenia sprawia, że znakomita większość ludzi haruje na tych z wyżyn społecznych. Jednak, żeby mogło tak się dziać, najpierw trzeba społeczeństwo doprowadzić do ubóstwa,czyli odgórnie wdrożyć ustawy, które będą prawnymi mechanizmami pozwalającymi działać zgodnie z prawem w imieniu całego Narodu. Mając w garści takie akty ustawowe można rozpocząć wyprzedaż czyli prywatyzować dobrze prosperujące firmy i zakłady pracy. Tu kolejność działania jest następująca… Doprowadzając prężne firmy do upadłości można, a nawet trzeba wyprzedać upadłe dobro narodowe. Ale, żeby do tego doszło musi się to komuś opłacać. W myśl zasady, że każdy jest przekupny, tylko na każdego jest inna cena, mogę śmiało założyć, że identycznie dzieje się w naszych władzach, na co dowodem są wypływające co i rusz na światło dzienne afery łapówkarskie. Wyprzedaż odbywa się w obrębie elit rządzących albo na skutek koligacji narodowościowych w obce ręce… za tak zwany zastrzyk kapitału zagranicznego. Ów zastrzyk oczywiście przepada w kieszeniach władz w postaci podwyżek za "dobrze" wykonywaną pracę i corocznych nagród wypłacanych z budżetów Państwa i Gmin. Społeczeństwo średniej i uboższej klasy ma z tej grabieży wielkie i śmierdzące g…o. Teraz ludzie zastraszająco tracą miejsca pracy, a nowi właściciele najczęściej drastycznie redukują zatrudnienie i płace zasadnicze. Pracownicy harują za grosze i cicho siedzą w obawie przed utratą etatu z nędzną pensją. Bardziej zdecydowani bezrobotni, nie mając środków do życia, emigrują poza granice kraju powodując drastyczny ubytek fachowej siły roboczej. A władza co robi…? Ano ogłasza wszem i wobec jak to wspaniale rządzi, bo bezrobocie spadło za ich kadencji z 30% do 15%. A jak miało nie spaść gdy prawie wszyscy bezrobotni uciekli z grabionego bezmyślnie Kraju. Na skutek rosnącej biedy i do budżetu mniej wpływa ( to jak najbardziej logiczne), jednak elity się tym nie martwią tylko by pokryć niedobory, dowalają nędzarzom nowe podatki np. od odsetek na uciułanych groszach trzymanych w Bankach. Notujemy co i rusz podwyżkę akcyzy na paliwa, a co za tym idzie drożeją w ten sposób wszystkie artykuły sprzedaży i usługi. Drożeje VAT i najpotrzebniejsze składniki życia, takie jak energia elektryczna i gaz… a wynagrodzenie za pracę stoi w miejscu… Koń by się uśmiał standard Polski 1300zł/miesiąc, a oficjalna średnia krajowa wynosi ponad 3 tysiące złotych… no i nie ma się czemu dziwić w przypadku gdy elity zarabiają dziesiątki tysięcy złotych miesięcznie. Jak na ironię nikogo z nich nie martwi rosnąca bieda i ubóstwo… Co z tego, że telewizja pokazuje głodne dzieci, które jedzą jedną kromkę suchego chleba na przerwie w szkole… To wstyd dla Kraju, który przeszedł tak trudną drogę, ale nie dla elit. Oni w tym czasie podnoszą swoje wynagrodzenia o bagatelka 6 tysięcy złotych miesięcznie i znoszą (o czym mało kto wie) ustawę kominową dla dobrze zarabiających "elitmenów" i "biznesmenów". Oni wpieprzają kawior na przerwie śniadaniowej, a chcą jeszcze pić ambrozję. Biały niewolnik będzie na nich tyrał choćby dla tej jednej kromki chleba… dopóki sił starczy. Kosztem przymusu harowania ponad siły będzie zapadał na choroby cywilizacyjne i przemysłowe… to dla elit też inwestycja, bo przewlekle albo śmiertelnie chory człowiek będzie kupował leki… a forsa z drogich leków leci do kieszonki tych, którzy rujnują Polską rodzinę i jej przyszłość. A potem można jeszcze z konieczności sprzedać mieszkanie, działkę po dziadkach czy nawet pamiątki rodzinne… i o to chodzi. Pazerność elit i obcego kapitału nie zna granic. Nie ma innego wyjścia… niewolniczo i to za psie pieniądze tyrać musimy… wszak mamy demokratycznie wybranych przedstawicieli rządu, którzy zgotowali nam to w czym jesteśmy. Mieszkać można w wozie Drzymały, ale żeby żyć trzeba jeszcze cokolwiek jeść. Och jak bliscy jesteśmy przedwojennego powiedzenia: Wasze ulice, nasze kamienice!!!!!

środa, 16 marca 2011

Środa 16 marca 2011

Chociaż jest wiele dziwnych zachowań, różnych niezrozumiałych poczynań ludzi w tematach życia i zdarzeń na świecie, napiszę dzisiaj nieco w innej, pogodniejszej tonacji. A więc dzisiaj chciałbym napisać o wieczorku poetyckim jaki zorganizowałem i dałem w sobotę dnia 05.03.2011 roku w Domu Starców na Saskiej Kępie.Od jakiegoś czasu wewnętrznie czułem potrzebę zorganizowania takiego wieczorku w takim właśnie miejscu. Zdając sobie sprawę z ograniczeń wieku starczego... zwłaszcza u ludzi przebywających pod jakby obcą (nierodzinną)opieką doszedłem do wniosku, że byłoby dobrze zadziałać na pensjonariuszy czymś co pozwoliłoby im na chwilę zapomnieć o monotonii i jednolitości dnia codziennego. A co może spowodować oderwanie od takiego marazmu...? Poezja oczywiście. Zwłaszcza poezja o miłości i pogodzie ducha. O słoneczku, współczuciu i trosce o tego starszego człowieka. Wprawdzie miałem wątpliwości czy ci słuchacze (średnia wieku ok.75 lat)wytrzymają spokojne siedzenie w skupieniu przez 40 minut trwania wieczorka poetyckiego. Wiem, że poezji nie wystarczy słuchać... trzeba ją jeszcze pojąć, zrozumieć o czym mówi, co oddaje... a więc do poezji potrzeba skupienia i tu miałem najwięcej wątpliwości bo przecież w tym wieku występuje osłabienie koncentracji, zniecierpliwienie i choroby takie jak demencja starcza i alzheimer. Gdy grono słuchaczy zebrało się(w tym przypadku 20 osób) i rozpoczęło się deklamowanie wierszy panowała cisza i skupienie. Po każdym wierszu następowały oklaski i dostrzegłem na twarzach słuchaczy uśmiechy i skinienia na znak aprobaty. Widząc to zastanawiałem się czy moje wiersze przywołały im miłe wspomnienia z własnych młodych lata. Tych niezapomnianych spontanicznych chwil kiedy to sami cieszyli się nie skażonymi cywilizacją i pędem materialnym uczuciami. Po 40 minutach słuchacze poprosili o bis... a ja cieszyłem się z własnego pomysłu i radości jaką dzięki moim wierszom poczuli ludzie będący u schyłku własnej drogi życia. Po skończeniu prezentacji rozmawialiśmy o wielu sprawach i głębi mojego ducha... Byłem bardzo mile zaskoczony... To doświadczenie pokazało wielu ludziom bardzo wyraźnie jak mało trzeba dać od siebie by uszczęśliwić innego człowieka... Zatem nie bójmy się uszczknąć czegoś, choćby i najmniejszego z własnego posiadania, dorobku czy zwykłych uczuć. Naprawdę niewiele nas to kosztuje a jaką ma wielką moc... jaką wagę... Warto przezwyciężyć własny egoizm i dawać siebie innym bo taka podarowana okruszynka niejednokrotnie przywraca chęć do dalszego życia w nadziei na pogodniejsze jutro...

poniedziałek, 28 lutego 2011

Poniedziałek 28 lutego 2011

Sprawiedliwość jest na świecie

Oto… mimo wielkich mrozów i srogiego miesiąca lutego, promyk słońca przebił betony, skamienielinę i władzę państwa w państwie jakim czują się być wszelakie urzędy utrzymywane z kieszeni podatnika. Mimo, że powołane do pracy na rzecz obywatela panoszą się jak zaraza po kraju i wydawać by się mogło – nie ma na nich lekarstwa, okazało się, że tak nie jest. Otóż zapewniam Was – lekarstwo i to całkiem solidne jest…! Kilka miesięcy temu poruszałem sprawę Urzędu Pracy dla inwalidów. Konkretnie pisałem o UP mającym swoją siedzibę w Warszawie przy ulicy Ciołka. O jego metodach na co dzień stosowanych niezgodnie z prawem, przymusach wobec schorowanych ludzi, o bezprawiu i samowoli; szantażu przy którego pomocy urzędnicy wywierają nacisk na bezrobotnych inwalidów aby ci zatrudniali się bez gadania i badań lekarskich na wskazanych przez UP stanowiskach pracy, a przede wszystkimi lekceważeniu i traktowaniu człowieka jak zwykłego śmiecia. Niestety i o zgrozo to są zasady i wiodące klimaty tamtejszej instytucji. Doświadczywszy na własnej skórze tych metod zbuntowałem się przeciw takiemu traktowaniu. Oficjalnie wyraziłem sprzeciw i podjąłem walkę o godność człowieka, który ma zapewnione konstytucyjnie prawa do godności osobistej i równego traktowania w Demokratycznym Państwie. Do tego aktu ustawodawczego należy jeszcze dodać naruszanie Kodeksu Pracy i Ustawy o Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Z mojego punktu widzenia instytucja jaką jest UP łamiąca trzy akty prawne powinna stracić prawo do istnienia… W innej wersji cała kadra zarządzająca powinna wylądować na długie lata w więzieniu i po opuszczeniu murów Zakładu Karnego powinna zasilić szeregi bezrobotnych i korzystać z usług takiego tworu jakim w obecnym wydaniu jest UP dla osób niepełnosprawnych. Wracając do meritum, na łamanie prawa złożyłem skargę ustną do kierownika. Niestety gabinet tej osoby opuściłem nie załatwiwszy nic. Natomiast usłyszałem, że pracownicy jak najbardziej sumiennie i właściwie wykonują swoją pracę. Kolejnym krokiem jaki wykonałem było złożenie na piśmie skargi do Pani Dyrektor UP. Ta także podtrzymała stanowisko wcześniej obsługujących mnie osób i odprawiła pisemnie z kwitkiem. Poczułem się dziwnie bo i jak miałem się poczuć gdy osoba zarządzająca placówką Państwową nie zna podstawowych aktów prawnych i podpisując się osobiście, popiera bezprawie i łamanie ustaw Państwowych. Tym razem już porządnie wkurzony wniosłem zażalenie do Wojewody Mazowieckiego za pośrednictwem Prezydenta m. st. Warszawy i co mi odpowiedział Wojewoda…? Ano to, że ja (w domyśle) jestem dziwolągiem i czepiam się takich porządnych ludzi jakimi są pracownicy UP. Teraz już się wściekłem na dobre bo jak można piastować tak poważne stanowisko i mimo, że wskazałem dokładnie jakie akty prawne zostały naruszone, nie sprawdziwszy podpisał się popierając łamanie prawa. Tym razem wniosłem protest do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego… odczekałem swoje i dostałem powiadomienie z terminem rozprawy w moim temacie. Chociaż nie musiałem stawiać się osobiście, poszedłem i tam dowiedziałem się, że… to ja mam rację!!!!!! Sąd wykazując łamanie Kodeksu Pracy i Ustawy o Rehabilitacji odesłał akta do UP w celu podjęcia przez tą firmę właściwych decyzji…
Wniosek z tego nasuwa się sam… a mianowicie taki, że każdy obywatel powinien walczyć o sprawiedliwe i zgodne z ustawami Państwowymi prawa. Nie wolno milczeć wobec naruszania prawa, bo takim zachowaniem dajemy moc i siłę łotrom siedzącym na wyższych stołkach, którzy miast konsekwentnie przestrzegać, sami łamią prawo w celu osiągania własnych korzyści materialnych. Choćby tylko pobierali wysokie pensje z pieniędzy podatnika nie są godni nawet jednej złotówki, bo czyż nie uczyli nas, że pieniądze pobiera się za dobrze wykonaną pracę…!? A więc nie dajmy się rżnąć tym, którzy są powołani do reprezentowania i niesienia nam pomocy. Po to ich wybieramy i sadzamy na wysokich stołkach aby nam – podatnikom łatwiej i bezpieczniej było żyć!

czwartek, 3 lutego 2011

Czwartek 03 lutego 2011

Kibic i rządowiec to potrafi…

Od kilku dni, rodzima telewizja faszeruje nas programami i wywiadami z uwikłanymi rządowo osobami. Osoby te głośno debatują i nagłaśniają publicznie kibicowy problem. To znaczy mówią a właściwie rozprawiają o meczach piłki nożnej, bezpieczeństwie, kulturze, rosnącej przestępczości, chuligaństwie, bandyckich wojenkach wszelkiego autoramentu aspołecznych śmieci stadionowych, które na trybunach obiektów sportowych przeznaczonych do gry w piłkę nożną, a i często już poza ich granicami wszczynają krwawe burdy i toczą zawzięte bijatyki z użyciem wszelkiego rodzaju niebezpiecznych narzędzi. Są to pały bejsbolowe, noże, siekiery, maczety, kamienie, kastety i co tam jeszcze da się użyć aby roztrzaskać twarz, połamać żebra lub kończyny, zmasakrować głowę, powalić na ziemię innego powiedzmy kibica… albo bezlitośnie zadźgać go nożami na śmierć. Zakapturzeni pseudo kibice o zamiłowaniach bandyckich, sieją strach i panikę wśród przypadkowych przechodniów a także normalnych ludzi mieszkających w pobliżu stadionów sportowych. Strach ogarnia całą okolicę ponieważ te oprychy nie zważają na to kogo stłuką na kwaśne jabłko. Nie ma znaczenia kogo okaleczą czy zaszlachtują na śmierć. Płynąca ulicami nawała dewastuje i tłucze wszystko i każdego kto tylko odstaje wyglądem od nich. Nie kontrolując swoich ohydnych zachowań… no i z braku kiboli kibicujących innej drużynie, tłuką pierwszego napotkanego przechodnia na ulicy. A jak i tego nie znajdą na swojej drodze, tłuką któregoś ze swoich kolesi. Nie wspomnę tu o stratach w postaci zdewastowanych pociągów, tramwaji, autobusów, przystanków komunikacji miejskiej albo zniszczonych koszach na śmieci, ławkach przyulicznych, stadionowych… itp.
Co do problemu takiej rozprzestrzenionej patologii absolutnie zgadzam się i w całej rozciągłości popieram, że trzeba przeciwdziałać i raz na zawsze z tym bandytyzmem skończyć. Jestem za tym by przywrócić widowiskom sportowym ich dawną świetność i statut dobrej zabawy. Nie może być tak, żeby w naszym Państwie osoby siedzące u władzy i piastujące wysokie stanowiska nie mogły poradzić sobie ani zapewnić mieszkańcom naszego kraju bezpieczeństwa oglądania i przede wszystkim zapewnić możliwość spokojnego uczestnictwa w widowiskach sportowych a także na ulicach każdego miasta. No… chyba, że mają w tym jakiś swój własny interes! A czy mają…? Na ten temat można pospekulować i podyskutować, bo jak wytłumaczyć fakt, że przez tyle lat, żadna powołana do spraw bezpieczeństwa na ulicach i obiektach sportowych formacja, służba czy diabli tam wiedzą co za inny jeszcze twór, nie mogą sobie z tą patologią poradzić…! Jak zrozumieć niezwykłą pobłażliwość władz i Sądownictwa dla bandyckich pseudo kibiców…? Idąc dalej tym tokiem rozumowania zastanawiałem się czy można sporo zarobić na burdach , demolkach i dewastacji mienia klubów sportowych i mienia społecznego… Jasne że można… i to jeszcze jak. Wystarczy mieć przebicie i kolesi na wysokich stołkach… Zdewastowane stadiony trzeba naprawiać i remontować… poturbowane przystanki i zniszczony tabor komunikacji miejskiej trzeba remontować… czasem nawet (jest to zależne od siły przebicia) wymienić na niby lepszy i bezpieczniejszy… wystarczy wygrać przetarg na takie roboty i kasa się sypie z kieszeni podatnika… Można jeszcze zbić fortunę ciągnąc kasę z budżetu miasta.
Na przykład siedząc na wysokim stołku można przeforsować ustawę o obowiązkowych opaskach elektronicznych zapinanych obowiązkowo każdemu wściekłemu kibolowi… To dopiero interes… opaski za grosze kupujemy w Stanach i tutaj sprzedajemy Policji, albo sądownictwu za kilkakrotnie wyższą kwotę… Trzeba tylko wdrożyć ustawę, która niby dla bezpieczeństwa społecznego nałoży taki przymus(a więc zapewni zbyt) na ludzi powiedzmy łamiących prawo. Taki temat jest jak lawina bo gdy zabraknie przestępców można zakuć w te opaski alimenciarzy, potem ludzi chorych na depresję, następnie chorych na chorobę Alzhaimera, demencję starczą i na koniec można zabrać się za psy, koty, rencistów i emerytów… Straszne i bzdurne…??? Och, wcale nie takie znowu bzdurne i niemożliwe…! Znając nasze realia i ogólne kolesiostwo w kręgach rządzących wszystkiego można się po naszych rządach spodziewać…
Ja mam lepszy pomysł na robienie forsy, a mianowicie należy wprowadzić porządne prawo i bezwzględną odpowiedzialność za to co się robi. Szczególnie za pracę na wysokich stołkach. Pociągać do odpowiedzialności karnej każdego kto nic nie robi na takim stołku a szczególnie gdy z nudów lub z chęci zysku wprowadza w życie bzdurne i purnonsensowe ustawy grabiące kieszeń podatnika. Trzeba agresję, czyny chuligańskie, akty przeciw zdrowiu i życiu traktować jako usiłowanie zabójstwa… i zabójstwa w tragicznych przypadkach. Karać nie za mało znaczącą bójkę ze skutkiem śmiertelnym, tylko za zabójstwo! !! Trzeba karać surowo i wsadzać na wiele lat do więzienia. Zapewnić osadzonym godziwe warunki ale niech zapracują na swoje utrzymanie tak jak jest w wielu krajach. Jeśli nie chciałby taki łotr pracować… trzymać w spartańskich warunkach o misce zupy raz dziennie… Warunki bytowe w więzieniu określałaby jego praca. Poza tym Resztę zarobionych przez łotrów pieniędzy należy obowiązkowo przeznaczyć na odszkodowania i rekompensaty za straty w mieniu i zdrowiu… poszkodowanych ludzi, stadionów sportowych i budżetów miast. W moim mniemaniu i odczuciu tylko takie rygorystyczne egzekwowanie prawa przywróci bezpieczeństwo i spokój na stadionach i ulicach miast. Zatem odbierzmy łotrom swobodę, bezkarność i komfort bandyckiego życia. Niechaj żaden z nich nie czuje się bezkarnie… niechaj każdy z nich zrozumie, że my ich tu, w naszym kraju nie chcemy… a więc zgłaszajmy swój sprzeciw, domagajmy się surowych kar. Domagajmy się odpowiedzialności za urzędnicze stanowiska pracy i baczmy abyśmy nie przespali momentu, który będzie już nie do opanowania. Kiedy bandzior i struktury mafijne odbiorą nam nawet prawo do spokojnego spaceru na ulicy…!

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Poniedziałek 17 styczenia 2011

Nie ma to jak dbać o Rodaka

Ostatnio dociera do mnie sporo informacji na temat Urzędu Pracy… konkretnie w Warszawie. Co do samej zasadności istnienia tej instytucji, tym razem nie będę się wypowiadał autorytatywnie. Powiem jednak, że miałem już z nią do czynienia i to w sensie jak najbardziej negatywnym. Na początku idea powstania tego tworu była pożyteczna i przydatna. Mianowicie miała wspierać tych wszystkich, którzy z jakichś tam przyczyn utracili pracę, a więc płynność finansową w budżecie domowym. Z założenia Urząd Pracy miał pomagać w znalezieniu nowego miejsca pracy, w zakładaniu ratującej egzystencję rodzinną działalności gospodarczej, a nawet świadczył fachowe szkolenia w celu przebranżowienia wyuczonych zawodów i taki stan rzeczy trwał jakiś czas. Potem nasza rodzima rzeczywistość pokazała jak rządzić czymś co ma wspierać potrzebujących. Tak więc na skutek wprowadzania „polepszeń” nowelizacji i głupawych zmian prawnych, góra doprowadziła do wypaczenia idei istnienia UP. Teraz UP miast wspierać i pomagać, prowadzi odsiew bezrobotnych kandydatów do zasiłku i w ten sposób generuje ludzi biednych, uchodźców i bezdomnych. Dzisiaj nieważny jest dla UP wiek, kwalifikacje, staż pracy, ani tym bardziej stan zdrowia. Każda z tych kategorii ludzkich ma dawać oszczędności i zyski na utrzymanie olbrzymiej rzeszy pracujących w tej instytucji.
Teraz jest moda na zatrudnianie inwalidów z II grupą inwalidzką. Każdy taki zatrudniony generuje dotację z budżetu Państwa w wysokości 1500 zł. Nie myślcie sobie, że ci z grupą są zatrudniani na odpowiednich do ich stanu zdrowia stanowiskach… o nie! Oni mają dawać dotację a nie pracować. Tak więc chorzy ludzie mają pracować tam gdzie zdrowy nie wytrzymał i to w bardzo ciężkich i trudnych warunkach. Są to zajęcia przy sprzątaniu wielkich dworców kolejowych, placów na świeżym powietrzu i wielkich powierzchni hipermarketów. Rotacja w kadrze sprzątaczy jest wielka… i o to chodzi… im więcej przewalą inwalidów tym większe zyski z budżetu Państwa wpadną do prywatnych kieszeni… A więc czy się to samym zainteresowanym ludziom podoba czy nie, z naszych podatków, wielu powiązanych odgórnie cwaniaków bogaci się ponad miarę ludzkim kosztem!
Następna sprawa dotyczy osób, które wiele lat przepracowały na swoich stanowiskach pracy. Najczęściej jest tak, że od początku były związane z jednym pracodawcą. Od chwili wejścia Polski do Unii Europejskiej w zadziwiający sposób ubożały, malały i upadały setki naszych firm. Myślę, że wielu z nas wie dlaczego tak się działo… a ja nie będę owijał w bawełnę tylko powiem, że z mojego punktu widzenia i doświadczenia jasno wynika, że padały dlatego bo był celowo niszczony nasz przemysł, handel i rolnictwo. Ktoś powie, że sadzę tu androny… ale czy rzeczywiście??? Podupadająca gospodarczo Unia potrzebowała i nadal potrzebuje nowych rynków zbytu, ale jak je osiągnąć w krajach dobrze prosperujących? Ano doprowadzając do zniszczenia całą gospodarkę. W to miejsce teraz można już pchać swoje towary i to wcale nie lepsze od naszych… Dobrze wiemy jaką mamy chemiczną żywność Unijną i jakie modyfikowane płody rolnicze. Tak więc ludzie z długoletnim stażem pracy powoli ubożeli i stawali się bezrobotnymi na skutek działań Unii i cichego przyzwolenia Polskiego Rządu. Konsekwencją doprowadzenia do upadku firm jest bezrobotny ubiegający się o zasiłek dla bezrobotnych w Urzędzie Pracy. A więc idzie taki 54-letni/a bezrobotny do UP, rejestruje się po raz pierwszy w życiu… i co słyszy? Ano to, że nie dostanie zasiłku bo jego firma padając na skutek rządowego przyzwolenia, nie płaciła całej wymaganej ustawowo wypłaty. A jak pracodawca miał płacić gdy nie miał z czego płacić, bo upadając liczył na to, że kryzys minie i jakoś jeszcze się wydźwignie. W takiej kryzysowej sytuacji logicznym działaniem jest ograniczanie wydatków a co za tym idzie redukcja etatów i zmniejszanie wymiaru pracy o połowę… kiedy i to nie pomaga trzeba ciąć wynagrodzenia pracownicze. Tymczasem UP prawdopodobnie wiedząc, że tak będzie, wprowadził nowy wymóg mówiący o tym, że nie dostanie zasiłku ten bezrobotny, który w ciągu ostatnich 18-tu miesięcy, 12-cie z nich nie pobierał wymaganej ustawowo minimalnej pensji! A jak miał pobierać kiedy nigdzie nie mógł znaleźć innego, stałego i bezpiecznego zatrudnienia! Trzymał się tedy kurczowo tego co miał i jak ostatni kretyn i naiwniak liczył razem z plajtującym pracodawcą na poprawę sytuacji firmy z którą był związany ponad 35 lat. W takiej sytuacji należałoby postawić pytanie: po jaką cholerę utrzymujemy takiego nieprzydatnego molocha…? Po kiego diabła UP istnieje skoro ludzie płacąc składki w dobrej wierze nie dostają za to żadnego wsparcia. Wyjątkowo wredną kpiną z obywatela jest obligowanie każdego pracującego do płacenia kilkadziesiąt lat składki na utrzymanie takiej instytucji, która w zamian nie da mu wsparcia tylko pozostawia go bez deklarowanej wcześniej pomocy… A więc wszyscy potraktowani w ten sposób płacący składki na UP, zbierzcie się do kupy, złóżcie obywatelskie nieposłuszeństwo… przestańcie płacić i wyślijcie Urząd Pracy na zasłużone bezrobocie… a najlepiej do wszystkich diabłów…!

wtorek, 11 stycznia 2011

Wtorek 11 stycznia 2011

Współczesne plenery

Mamy już 11-ty dzień Nowego 2011 roku. Pogoda jak na tą porę roku marna. Pada deszcz. Dookoła roztopy, ślisko, wszędzie zalega brudna breja pośniegowa, czyli twór składający się z wszelkiego rodzaju brudów ulicznych… oczywiście nie powstały z powodu złego humoru Matki Natury tylko stworzony został wyłącznie ludzką rączką. Tak więc resztki śniegu, lodu, piachu, soli i środków chemicznych rozpuszczających piękny i czysto biały śnieg, leżą spokojnie aż go rozmoczą deszcze i rozwieją po świecie wiatry. Jakby tego było jeszcze mało wszędzie w całkiem sporych ilościach zalegają śmieci po upojnej nocy sylwestrowej. Są to różnej maści patyki po racach, tekturowe gilzy po petardach świetlnych i wszelakie opakowania wraz z wyrzutniami… czyli butelki i puszki po wcześniej wypitych napojach alkoholowych. Żeby było jeszcze piękniej wszystkie wyżej wymienione śmieci są bardzo dokładnie obłożone i wymieszane z ohydnymi, rozkładającymi się psimi kupami. O dziwo ten rozmoczony przekładaniec nie powoduje obrzydzenia we właścicielach milutkich czworonogów tylko we mnie… no może jeszcze w kilku znanych mi osobiście osobach. Coraz częściej zastanawiam się czy ze mną aby wszystko jest dobrze. Bo jeśli w większości naszego społeczeństwa, taki wstrętny przekładaniec nie budzi wstrętu, nie przeszkadza w estetycznym widzeniu środowiska w jakim żyjemy… jeśli wielu ludzi spaceruje w takim plenerze, spotyka się z innymi posiadaczami piesków na pogaduchy w centrum takiego miejsca, chodnika czy placu na którym latem jest powiedzmy piękny trawnik a przy tym prowadzą żartobliwe dyskusje i niejednokrotnie zajadą się cukierkami, ciasteczkami i diabli wiedzą czym tam jeszcze, jeśli nie budzi to w nich niesmaku i obrzydzenia to chyba ja jestem jakimś chorobliwie nadwrażliwym odszczepieńcem od reszty powszechnie panującej nam rasy ludzkiej. Codziennie wychodzę z domu i oprócz ostrożnego stąpania po zlodowaciałych chodnikach muszę uprawiać slalom aby ominąć wszędzie leżące, rozmoczone, obrzydliwe kupy. Umiejętność poruszania się slalomem wyćwiczyłem w sobie z dwóch powodów: po pierwsze nie chcę nieopatrznie wdepnąć w psie odchody i przynieść smrodu, bakterii i rozpadu materii organicznej do domu, po drugie idąc po topniejącym zlodowaciałym śniegu nie chcę się przewrócić na taką pozostawioną na środku chodnika obrzydliwa minę. Nie zdzierżyłbym takiej szaty i pewnikiem musiałbym na golasa wracać do domu. Jak to możliwe, że większość z ludzi w swoich domach próbuje tworzyć sterylne salony a na ulicy, trawniku i chodniku potrafi pozostawić takie śmietnisko… wręcz szambo z odchodami po swoich wyfiokowanych pieskach...?! Kim ci ludzie są skoro potrafią tak spaskudzić i zaśmiecać swój świat czyli dom... naturę i całe otaczające ich środowisko…? Czy to jest rozwój cywilizacji? Postęp szeroko pojmowany i szacunek do własnej Rodzicielki Ziemi i współbraci? Zimny materializm i bezustanna pogoń za pieniądzem jest straszna, bo bezduszna i lekceważąca dosłownie wszystko i wszystkich. Nie tak dawno mieliśmy komunę na której powiesiliśmy wszystkie psy, ale doskonale pamiętam jak jeździły kobiety z takimi wózkami z pojemnikiem na śmieci. Zarabiały marnie bo 600 zł. a mimo to codziennie sprzątały swoje rewiry. Zamiatały, zbierały śmieci, odgarniały śnieg i sypały chodniki piaskiem aby nikt się nie zwalił z nóg… Dzisiaj banda cwaniaków utworzyła firmy sprzątające. Grabią krocie z budżetu miasta, czyli z waszego i mojego podatku. Przejęły rewiry, chodniki i podwórka. Ich własna pazerność kazała im zwolnić sprzątające w każdą pogodę wózkarki… i co mamy… ano syf, bród i rozmokłe, ohydne psie odchody na ulicach, chodnikach i trawnikach. Reasumując mamy demokrację i bezrobocie. Miasto płaci, właściciele firm zarabiają kosztem dawnych sprzątaczek z wózkami a brak konkretnego przepisu ograniczających grabienie naszych pieniędzy daje nam obraz dzisiejszego systemu i człowieka… Aż chce się krzyknąć… komuno wróć!