Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać

Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...

http://moja-poezja-proza.blogspot.com

czwartek, 29 listopada 2012

Więcej władzy dla Strażnika


Na temat Straży Miejskiej pisałem już posta  kilka miesięcy  wcześniej. Napisałem także kilka wierszy w których wyśmiewam i wytykam brak wyobraźni, zdrowego rozsądku i idiotyczne zasady jakimi kieruje się ta formacja… Kiedy wydawać by się mogło, że temat wyczerpałem  do „sucha”, pojawia się następny ślepy na wszystko patrol dzielnych stróżów porządku publicznego w składzie kobieta – mężczyzna i bijąc wszelkie rekordy głupoty i podstępu daje wręcz pokazową lekcję jak się przypodobać przełożonemu a jednocześnie jak zgnębić do reszty i tak już solidnie gnębionego przez życie inwalidę.  A więc w sobotę 10 listopada 2012 pewien dobrze mi znany pan był zaproszony na ślub cywilny, który miał się odbyć w USC  usytuowanym na Pl. Zamkowym w Warszawie. Ceremonia była przewidziana na godzinę 15-tą więc trochę przed czasem  czyli o godzinie 14:15 jedzie ulicą Nowy Świat następnie ul. Krakowskie Przedmieście. Przed placem Zamkowym skręca w lewo potem zaraz w prawo i dojeżdża do ul. Podwale tuż przy budynku w którym znajdują się schody ruchome. Zgodnie z obowiązującym kierunkiem ruchu skręca w lewo i szuka miejsca do parkowania pojazdu przeznaczonego dla osób niepełnosprawnych.  Mniej więcej 20-cia metrów od zakrętu są 2 takie miejsca ale  w tym momencie obydwa były zajęte przez innych użytkowników pojazdów. Uczestnik  tego zdarzenia posiada II grupę inwalidzką a jego samochód ma naklejone na szybie przedniej i tylnej nalepki inwalidzkie, do tego wiezie 85-cio letnią babcię, która na skutek błędu lekarskiego w latach 70-tych utraciła 80% wzroku toteż z tego powodu sama jest rencistką II grupy i już sam ten fakt upoważnia kierowcę wiozącego taką osobę do wjeżdżania i zatrzymywania się tam gdzie innym kierowcom zabraniają znaki drogowe. Żeby było wszystko jasne osoby z II grupą inwalidzką, zgodnie z ustawą mogą nie stosować się do niektórych znaków drogowych i są to: zakaz wjazdu, zakaz ruchu, zakaz parkowania i kilka innych… Sytuacja w jakiej znalazł się kierowca wiozący niedowidzącą staruszkę zrobiła się nieciekawa. Jak wyżej już wspomniałem obydwa miejsca parkingowe dla niepełnosprawnych osób były zajęte, a od zakrętu w ul Podwale drogowcy wymyślili, że namalują białą farbą zebrę w ładnie wymodelowanym  łuku o rozmiarze mniej więcej 160cm szerokości na 5-6m długości na której nie wolno parkować… później okazało się, że nawet inwalidom nie wolno! Kierowca nie wiedząc o tym, a widząc tak dużą wysepkę postanowił z dwóch powodów zatrzymać się właśnie na niej. Otóż zaparkowany w tym miejscu pojazd nie blokuje i nie utrudnia ruchu innym użytkownikom dróg, a po drugie z tego miejsca jest blisko do USC znajdującego się jakby po przekątnej placu. Żeby było śmieszniej a może powinienem napisać wredniej po przeciwnej stronie jezdni  (ok.4-5m) dwuosobowy patrol - tandem w składzie kobieta i mężczyzna zawzięcie, i bez wyjątków piszą, i wtykają za wycieraczki kartki z dwukolorowym paskiem. Jest to informacja o wykroczeniu i jednocześnie wezwanie do placówki Straży Miejskiej w celu wyjaśnienia i nałożenia mandatu na „przestępcę” kierowcę. Kierowca spostrzegł patrol ale będąc w przekonaniu, że jemu  jako inwalidzie  w dodatku wiozącemu osobę wymagająca stałej opieki wolno jest zaparkować na zebrze,  śmiało zatrzymuje się właśnie w tym miejscu. Strażnicy Miejscy patrzyli na rozwój wydarzeń i nie reagowali sprzeciwem słownym czy choćby gestem rąk o tym, że w tym miejscu inwalidzie parkować nie wolno toteż osobnik z prawie niewidzącą babcią wygramolił się z auta, zabezpieczył go przed złodziejami i udał się wolnym krokiem do Pałacu Ślubów. Po mniej więcej godzinie wraca  do samochodu i ze zdziwieniem spostrzega  włożoną pod wycieraczkę kartkę z kolorowym paskiem biegnącym po przekątnej. Widząc coś takiego  pod wycieraczką wkurzył się okropnie. Żyjąc w przekonaniu  o tym, że jako inwalida może stawać tam gdzie innym kierowcom nie wolno,  był pewien, że nie popełnia wykroczenia. Najmniej zrozumiałe jest to dlaczego ci którzy mają strzec, pomagać, pouczać i wspierać  mieszkańców miast, zwłaszcza tych chorych, niedołężnych i  zagubionych, w sposób perfidny, nieracjonalny i niezrozumiały działają na ich szkodę i wyciągają z ich mizernych portfeli resztki pieniędzy przeznaczonych na leki i podstawowe wyżywienie.  Kto przyjmuje w szeregi Straży Miejskiej takich bezdusznych cyborgów…? Bo jak nazwać inaczej niż robot osobnika, który ślepo trzyma się wytyczonych przez innego cymbała  przepisów, który nie wykazuje mądrości, współczucia ani tym bardziej logicznego rozumowania… to znaczy nie jest w stanie prawidłowo oceniać  zaistniałych wydarzeń losowych. Jak nazwać osobnika przypatrującego się opisanej wyżej sytuacji, wręcz czyhającego na potknięcie się przypadkowego przechodnia, kierowcy z grupą inwalidzką, czy staruszki handlującej szczypiorkiem z własnego ogródka? Widać takim „Funkcjonariuszom” jest wszystko jedno komu przy pomocy mandatów zabierają  ostatnie grosze.  Zadziwiające jest to, że w przypadku krewkich łotrów i szalejących chuliganów  patrole strażników zachowują zadziwiającą wstrzemięźliwość w działaniu...  czasem nawet  udają, że nie widzą  co się dzieje i odjeżdżają z miejsca  gdzie dochodzi do aktów przemocy.  Biedni funkcjonariusze… mają taką stresująca pracę więc może dajmy im zgodę na pałowanie tych ludzi do których mają śmiałość? A co tam… niechby  taki strażnik miejski  ulżył sobie tłukąc bezradną babcię, ślepca czy mającego problemy z poruszaniem inwalidę…  Zatem wy tam… mądrale od przepisów bierzcie się do roboty… biedny strażnik w dwuosobowym patrolu czyha za rogiem… i czeka na wasz znak…

niedziela, 21 października 2012

Stadionowa afera

W ostatnich dniach media prześcigały się w karmieniu nas wiadomościami o skandalu stadionowym. Akurat w ważnym meczu eliminacyjnym do puli drużyn pretendujących do Mistrzostw Świata, wszyscy prócz kibiców i drużyny piłkarzy zawiedli. Prezesi PZPN, Organizatorzy imprez sportowych, Władze Miasta, Pani Minister, a nawet Służby obsługi technicznej dali przysłowiowej d...y. Głupota, niefrasobliwość, brak odpowiedzialności za zajmowane stanowiska, bezkarność i ignorancja z jaką coraz częściej mamy do czynienia jest przerażająca! A na koniec skandalu kolejna mega głupota. Oto winowajca, który nie potrafił wydać decyzji o zamknięciu kopuły stadionowej domaga się od Władz Miasta odszkodowania za poniesione straty!Ale nie jest odosobniony w idiotyzmie bo oto idąc w sukurs Wymiar Sprawiedliwości postanowił wsadzić do pierdla kibica, któremu udało się humorystycznie rozładować napięcie wśród kibiców. Za to, że jest dowcipny i wpadłszy na płytę stadionu pobiegał  w kałużach deszczu... chcą go sądzić i karać! Nagrodę trzeba dać tej osobie bo napięcie nerwowe przekształciła w kabaret i być może zapobiegł większym burdom stadionowym...
Na tą okoliczność napisałem satyryczny wiersz, który poniżej prezentuję ku refleksji niefrasobliwych włodarzy wszelkich siedzib w naszym Kraju.


    Chała Ojczyzny

Chociaż miejsce niedogodne,
Choć sprzeciwów było wiele,
Z prezydentem rajcy miejscy,
Wymodlili go w kościele…

Chociaż wiatry dęły w plecy,
Chociaż zima kryła śniegiem,
Zbudowali go z mozołem…
Nad pradawnej Wisły brzegiem.

A więc stoi wielki moloch…
Swym ogromem zdziwko budzi,
Bo choć straszy szpikulcami,
Wzrok przyciąga zwykłych ludzi.

Oto chluba, choć wątpliwa,
Wymęczona – chylmy głowy,
Ni to piękny, ni paskudny,
Polski Stadion Narodowy!

Na mistrzostwach Europy,
Miał premierę ci a jakże…
Mecz otwarcia grała Polska,
Toteż radość była w kadrze.

W październiku – tej jesieni,
Szum medialny wszczęła prasa,
Z Angolami mecz zagramy…
Spektakl będzie pierwsza klasa.

Na rozgrywki drużyn Świata,
Do Brazylii jechać chcemy,
A gdy Angol nam dokopie,
Szablą punkty odbierzemy.

No i nastał dzień meczowy,
Tłumnie kibic zewsząd wali,
Przed stadionem wszyscy razem
Polska  górą – skandowali...

Chmury kłębią się nad głową,
Deszczyk siąpi zrazu drobny,
Tłum naparłszy na bramkarzy
W parasole jest już zdobny.

Na trybunach siedzą szyszki,
W lożach VIP-y, dostojnicy,
Są prezesi wszelkiej nacji
No i zwykli urzędnicy…

Gorzał krąży wartkim kołem,
Rąsia rąsie wszakże myje,
Kto by martwił się kibicem,
Gdy nachlane w biurach ryje.

Już od rana, na Meteo,
W mediach głoszą o ulewie,
Szkoda tylko, że zarządcy
I sam Prezes o tym nie wie.

Gdyby wiedział wnet by zlecił,
Na kopule zawrzeć bramy…
Lecz nie zlecił bo harcował,
Toteż piękny potop mamy.

Woda leje się jak z cebra,
Tłum oniemiał ze zdziwienia,
Stadion zmienia się w bajoro
Więc nie będzie przedstawienia.

Na trybunach jedna wrzawa,
Precz z prezesem – stadion ryczy,
Jeśli rządzić Grześ nie umie,
Niech chomiki w klatce ćwiczy!

Kamerzyści horror kręcą…
Za prezesem wszyscy gonią,
Reporterzy chcą wyjaśnień,
Czemu głupcy forsę trwonią?

Pośród tłumu gwizd narasta,
Zewsząd słychać głośne krzyki,
Gdy na bramce stanął wędkarz,
Lud ogarnął humor dziki…

Ty tam w bramce – łap rekina,
Spośród trybun doping niesie,
Płotkom odpuść bo za małe,
Choć do góry każda rwie się.

Jakby w sukurs, na murawę,
Roześmiany kibic sadzi…
Skoro w piłkę grać nie można,
To pobiegać nie zawadzi.

Na boisko, w czarnych strojach,
Ochroniarzy zastęp wpada,
A gdy dorwą dowcipasa…
Ich dowódca sprawę zbada.

Jak obyczaj stary głosi…
Tłumy igrzysk chcą i chleba.
Toć za forsę podatnika
Na aut sprawcę wymieść trzeba,

Kibic zwinnie manewruje,
Czyni zwody, nagłe skręty,
Potem padłszy twarzą w wodę,
Żabką płynie wniebowzięty.

Z drugiej strony jakby w zmowie,
Koleś w płetwach wystartował,
A że biegnie mu się kiepsko,
Toć niemrawo galopował…

Stadion zatrząsł się od śmiechu,
Brawo, brawo wrzeszczą tłumy,
Zamiast meczu jest kabaret,
Na basenie Polskiej dumy.

Bogdan  A. Chmielewski
Warszawa dnia 19.10.2012

poniedziałek, 8 października 2012

Rząd tylko czyj...


W ostatnich latach zauważyłem (myślę, że nie tylko ja) nasilające się przykre w skutkach zjawisko  zwane pospolicie przykręcaniem śrubki. Drożeją paliwa do samochodów i już są bodaj najdroższe w całej Unii Europejskiej. Zastraszająco idą w górę ceny wody, wywozu śmieci  i odprowadzania nieczystości.  Drożeje energia elektryczna, gaz,  czynsze w mieszkaniach i materiały budowlane. Ceny artykułów pierwszej potrzeby, a także spożywczych, rosną wręcz w szaleńczym galopie.  Z drugiej zaś  strony  zarobki w sektorze fizycznym, emerytury i renty,  stoją w miejscu albo pozornie, czyli dla zamydlenia oka, podwyższane są w aurze medialnego krzyku o kilka nędznych złotych raz do roku. Coraz wyraźniej widoczny jest podział między tymi z elit rządzących, w tym także grupą tak zwanych biznesmenów, a średnią (o ile jeszcze jest) i niższą klasą społeczeństwa. Bardzo wyraźnie widać działania kolejnych Rządów w kierunku unicestwienia drobnych handlowców, rzemieślników, pisarzy, artystów – mówię tu o tych artystach, którzy nie sięgnęli jeszcze szczytów popularności, którzy  próbują się przebić i coś tam zarabiać na własne życie. Ostatnie rządy powoli acz skutecznie obciążają tych ludzi nowymi i wyższymi podatkami. Dzisiaj podatek płacimy nawet od kultury narodowej jaką jest poezja i proza upięta w wydania książkowe. Natomiast od nowego roku, drobnym handlowcom, Urząd Skarbowy wprowadza kasy fiskalne poprzez obniżenie progu OBROTOWEGO z 40 tyś. na 20 tyś. złotych rocznie. W przeliczeniu daje to 1666 złotych miesięcznie – a co poniżej tej sumy jest zwolnione od obowiązku wprowadzenia kasy fiskalnej. Który  choćby i najmniejszy sklepik  ma mniejsze obroty niż 1666 złotych miesięcznie?  Przy dzisiejszych cenach, zakładając bardzo optymistycznie, koszt wynajmu kilkunastu metrów powierzchni  kształtuje się  w  granicach tysiąca złotych. Do tego opłaty ZUS-u, opłaty za media i reklamę na budynku dają sumę większą niż oferowana kwota przez U. Skarbowy.  Zatem czy opłaty obowiązkowe potrzebne są do rozliczenia fiskalnego? Jeśli byłaby to kwota czystego zysku wtedy sprawa miałaby się zupełnie inaczej… ale żeby obowiązkowe opłaty za powierzchnię, media i ubezpieczenia w ZUS-ie miały wpływ na moje obroty przeliczane brutto do zainstalowania kasy fiskalnej!? To rozbój w biały dzień i to jeszcze w świetle paranoicznego prawa! Koszty najtańszej kasy fiskalnej to rząd 700 zł. przy czym każda kasa fiskalna jest  obciążona obligatoryjnymi  kosztami serwisu narzuconego mocą Urzędu Skarbowego. Jest to ok. 200 zł rocznie. Wydawać by się mogło, że to niewielkie obciążenie ale pamiętajmy, że drobny handel wykończyły hipermarkety, a te które jeszcze pozostały borykają się z trudnościami w postaci niedoboru klienta i wygórowanymi obciążeniami. Moim zdaniem ci wszyscy, których wymieniam powinni być całkowicie zwolnieni z opłat podatkowych i kas fiskalnych.  Mimo, że wszystko ulega podwyżkom  próg zarobków wolnych od podatków od kilkunastu lat nie ulega podwyższeniu i niezmiennie wynosi 300 zł. miesięcznie! Koń by się uśmiał… A kto dzisiaj zarabia 300 zł/ miesiąc. W zarobkach mamy także narzut państwowy i nie mogą one być mniejsze  niż  ok. 1200 zł/miesiąc netto. Co za wspaniałomyślność!  Z uwagi na niski pułap wynagrodzeń to właśnie te najniższe zarobki powinny być  całkowicie zwolnione z podatków, a nie jakaś niewiadomo skąd wzięta i nierealna suma 300 zł/m. Pierwszy przedział podatkowy powinien  wynosić 5%, następny 15% itd…  zaś obowiązek kas fiskalnych od ZYSKU 20 tyś rocznie.   Wtedy może by się coś polepszyło uczciwemu człowiekowi,  który nie żyje z  zasiłku dla bezrobotnego  czy też datków z Opieki Społecznej  tylko honorowo próbuje w uczciwy sposób  zarobić na utrzymanie swojej rodziny.  Z mojej logiki jasno wynika, że każda choćby najmniejsza działalność gospodarcza zwolniona z wszelkich przymusowych obciążeń daje Państwu wymierne zyski. Przecież ludzie prowadzący swoje działalności gospodarcze kupując towar do swoich sklepików, nabywając surowce do obróbki i produkcji w warsztatach, bez wyjątku płacą w hurtowniach 23% VAT-u…! a czym większe obroty i przerób, tym więcej zakupów, a im więcej zakupów tym większe sumy podatku VAT wpływają do kasy Państwowej! Czy żaden urzędnik Państwowy nie wie, że lepiej jest mieć 23% zysku w postaci podatku niż nic! A właściwie nic wcale nie jest nic. W tym przypadku nic oznacza straty. Tak, konkretne straty, bo na skutek nadmiernych obciążeń warsztaty i małe sklepiki przestaną istnieć, a ich właściciele pójdą na zasiłki i ubezpieczenia opłacane z Budżetu Państwa . A to już konkretne straty dla naszego zadłużonego Kraju. Zatem na czyich usługach są urzędnicy państwowi? Bo skoro nie dbają o naszą przyszłość, o lepsze jutro, o lepsze życie zwykłego obywatela i o zyski dla Naszego budżetu – kim są?! Dlaczego Rządy nie są przyjazne mieszkającemu w naszym Kraju  człowiekowi…? Wnioski nasuwają się tylko dwa: pierwszy –  w ekipach decydenckich  pracują ludzie bez wyobraźni i zdrowego rozsądku, a drugi… może my już nie mieszkamy w naszym Polskim Państwie!? Jeśli to pierwsze to można bezmózgowców wywalić na zbity pysk i obciążyć za ponoszone latami straty… a jeśli to drugie… to biada nam, oj biada…

piątek, 31 sierpnia 2012

Warszawo łez i zła...


Pamiętam dzień w którym przyjechałem do Warszawy. Było to 16-cie lat temu… pierwszego maja… akurat tego dnia była piękna i słoneczna pogoda , która sprzyjała pobytowi, spacerom w plenerze i po Starówce. Niestety lata szybko leciały, a wraz z nimi przemijały różne sprawy i zdarzenia losowe, czy może właściwiej byłoby powiedzieć życiowe. Po 16-tu latach pobytu w tym wielkim mieście, zainspirowany kolejnym przykrym zdarzeniem, dokładnie przyjrzałem się tym wszystkim, minionym  dniom. Muszę powiedzieć, że to co odkryłem trochę mnie przeraziło. Otóż Warszawa nie rozpieszczała mnie ani nie dawała żadnych wspaniałości czy dobrobytu, wręcz przeciwnie i z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów, doświadczała dość boleśnie i dotkliwie. Kiedy się już w niej zaaklimatyzowałem i jako tako poznałem topografię miasta, zaczęły pojawiać się w moim codziennym życiu przykre doświadczenia. Nie pamiętam chronologicznie ale postaram się jakoś od pierwszych do ostatnich wydarzeń przedstawić je w najbliższej prawdzie kolejności. Pierwszym niemiłym dla mnie wrażeniem była nuda i brak znajomości… By ją zneutralizować wyszukiwałem sobie najprzeróżniejsze zajęcia. Robiłem zakupu w różnych miejscach, prałem, sprzątałem, gotowałem, robiłem przetwory na zimę i porządkowałem piwnicę. Nuda i brak znajomych skończyła się kiedy zdobyłem rynek pracy przy wyplataniu starych mebli. No i nadszedł dzień kiedy doświadczyłem kradzieży kołpaków z tylnych kół mojego starego mercedesa. Trudno je dokompletować bo są wykonane z nierdzewnej stali… nie tak jak w dzisiejszych autach z plastiku. Złodzieja oczywiście Policja nie schwytała… jak się domyślam cała sprawa skończyła się na spisaniu skargi dotyczącej kradzieży. Potem podczas gdy byłem w odwiedzinach u znajomych jakiś wyrostek urwał mi znaczek  Mercedesa z pokrywy silnika. Z tą stratą uporałem się łatwiej bo udało mi się taki znaczek kupić na shrocie samochodowym. Ten znaczek chyba ma jakąś magiczną moc przyciągania bo ciągle ktoś mi go przestawiał, pochylał lub kładł całkiem na masce… aż w końcu drugi raz odłamał go całkowicie miesiąc temu… Nie wiem czy teraz uda mi się dokupić taki sam… Minęło kilka miesięcy spokoju i bach… włamali się do mojej piwnicy… niewiele w niej było prócz przetworów do zabrania, ale z piwnic sąsiadów pokradli rowery i jakieś bardziej przydatne przedmioty. Po tym zdarzeniu zacząłem zastanawiać się czy nie sprzedać mieszkania i nie przenieść się poza miasto gdzie króluje spokój i matka natura, a i utrzymanie jest tańsze niż w Stolicy. W zasadzie jestem człowiekiem praktycznym toteż pomyślałem, że na prowincji przydałby się samochód terenowy. Wyszukałem w komisie stare Mitsubishi Pajero i wziąwszy kredyt kupiłem je na raty. Wiadomo jak to jest ze starymi autami… trzeba je przejrzeć, zrobić hamulce, powymieniać filtry, oleje, w moim przypadku także amortyzatory i pióra wycieraczek. Po kilku tygodniach testowania okazało się, że są wycieki oleju z silnika. Odstawiłem auto do warsztatu pewnego pana i cieszyłem się, że za kilka dni będę miał już sprawny pojazd. Gdy odebrałem auto i zobaczyłem, że rano jest pod nim sucho cieszyłem się z tego powodu bardzo… ale następnego dnia już nie było sucho tylko lało się dwa razy więcej niż przedtem. Jadę z reklamacją, mechanik patrzy i dziwuje się skąd to kapie… nowe koszty simeringów i auto zabieram, a następnego dnia plama jak talerz deserowy. Sytuacja powtarzała się kilka razy aż mechanicy orzekli, że silnik jest zajechany i ma takie przedmuchy, że już mu nic nie pomoże tylko wymiana na inny. Zrobili badanie na ciśnienie, które jakby potwierdziło diagnozę i auto zostało na warsztacie. Uskładałem pieniążków, a po kilku miesiącach znalazłem kompletny silnik za 3,5 tysiąca. Kupiłem, ale wydatki wzrosły do 5 tys. zł bo w koszt weszła przekładka silnika, wymiana pasków rozrządu i klinowych, a także oleju, płynów chłodniczych i hamulcowych oraz wszystkich filtrów. Za dwa dni autko hulało jak rakieta. Szybko zapomniałem o wydatkach i nerwach bo samochód rzeczywiście spisywał się doskonale… Zaliczałem wypady po 800 kilometrów, grzybobrania i różne wyjazdy do znajomych poza miasto. Ale radość moja nie trwała długo bo złodzieje włamali się do mojego mieszkania z którego skradli biżuterię, 2 aparaty fotograficzne, pieniądze i co cenniejsze przedmioty. Oczywiście Policja zrobiła oględziny i… nic nie znalazła, a po miesiącu przysłali umorzenie sprawy z braku wykrycia sprawców…  Nie jestem materialistą więc szybko przełknąłem zaistniałe straty, ale wykończyła mnie niemoc  i lekkość podejścia do cudzej szkody ze strony Policji. Otrząsnąwszy się po włamaniu zaznawałem powiedzmy spokoju. Jednak żeby mi za dobrze nie było kolejni złodzieje ukradli mi z terenówki antenę do CB Radia… a po dwóch dniach włamali się do Pajero i ukradli CB Radio…  Zdarzenia miały miejsce w dwóch oddalonych od siebie o 20 kilometrów miejscach więc wykluczam tego samego sprawcę. Od tego zdarzenia minęło kilka tygodni i w terenówce zegar ciśnienia oleju przestał działać. Pojechałem do warsztatu… mechanik podumał popukał, coś tam przy przewodach poruszył i włączył silnik… zegar zaskoczył więc pojechałem do domu ale po drodze widzę, że znowu nie działa. Wracam do warsztatu i tym razem auto zostaje do następnego dnia. Sytuacja powtarzała się razy kilka więc mechanik powiedział, że widocznie zegar ze starości padł. Zalecił spokojną jazdę i obserwację zegara co czyniłem 2 tygodnie aż samochód padł nie chcąc już odpalić, a olej wylał się na asfalt. Diagnoza mechanika: zatarty silnik – czyli na złom.  Pajero zostało odholowane na  warsztat i czekało tam całą zimę.  Ja w tym czasie rozważałem sprzedanie go na części…. sentymenty wzięły górę więc zmieniłem warsztat. W nowym miejscu zrobili wszystko solidne i za mniejsze pieniądze, a autko jeździ 6-ty miesiąc bez problemu… Między tymi zdarzeniami  w Warszawie dowiedziałem się o śmierci mojej matki mieszkającej w Australii. Po niej zmarły dwie moje ciotki na których pogrzebie byłem ponieważ mieszkały: pierwsza w Warszawie, a druga w pobliżu Warszawy. W następnej kolejności  zmarła szwagierka , a było to w lipcu tego roku. Po jej śmierci wydawać by się mogło nastanie niczym niezmącony spokój, ale tego widać nie może być zbyt dużo toteż trzy dni temu włamali się do mojego sklepiku, który jest moim źródłem utrzymania. Tym razem Policja nawet miejsca którędy weszli do środka nie potrafiła określić… a złodzieje wycięli kratę, wybili szybę w oknie i tak dostali się do środka pomieszczenia. Policja zaś nadziwić się nie mogła  jakim cudem złodzieje otworzyli zamki nie naruszając ich mechanizmów, a po dokonaniu kradzieży wyszli zamykając za  sobą te same drzwi na klucz. Dodam jeszcze, że były to 2 pary drzwi: jedne z dwoma zamkami a drugie antywłamaniowe, przeciwogniowe z zamkami Gerdy. Żeby było trochę  śmieszniej za pancernymi drzwiami było wejście do saloniku gier z drzwiami pokojowymi i wejście do mojego sklepiku zamykane solidną kratą ale kiepską kłódką… i te drzwi i tę kratę złodzieje wyłamali jakimś stalowym narzędziem. W swojej ignorancji i indolencji  Policjanci przekroczyli wszystko co można sobie tylko wyobrazić… a ja sprzeciwiam się całą mocą swojej woli i nie daję zgody na opłacanie czegoś takiego z podatków moich i wielu innych ludzi.  Formacja, która nie ma pojęcia o pracy kryminalnej i tylko robi dobre wrażenie… chociaż coraz częściej nawet i to jej nie wychodzi… powinna być natychmiast postawiona w stan likwidacji… amen.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Sport, wstyd i łzy


Odkąd moja pamięć i wiedza sięga sport towarzyszył ludziom od tysięcy lat, a zmagania wielkich herosów na arenach wielu krajów kojarzyły się z pokojem, uczciwą rywalizacją i prestiżem. Pierwsze igrzyska olimpijskie odbyły się w Olimpii w Grecji, a pierwsze udokumentowane igrzyska odbyły się w roku 776 p.n.e. Było to tak ważne wydarzenie, że na czas igrzysk zaprzestawano na okres dwóch miesięcy okrutnych wojen, a przed posągiem Zeusa składano uroczystą przysięgę, że nikt z uczestników igrzysk, łącznie z członkami całych rodzin, nie dopuści się żadnego oszustwa na zawodach. Nagrodą za zwycięstwo był wieniec laurowy i sława odnoszącego zwycięstwo zawodnika… a dzisiaj? Dzisiaj sport to komercja, wyzysk, obłuda i sitwy w postaci przeróżnych związków. Dzisiaj nadawany kiedyś za zwycięstwo wieniec z liści laurowych można wykorzystać jako przyprawę do zupy. Obecny sport nie ma nic wspólnego z honorowym sportem… To przede  wszystkim wieloletnia, katorżnicza praca ponad możliwości ludzkiego organizmu i powstałe przy poszczególnych dyscyplinach struktury czy jak kto woli związki sportowe, które miast wspierać i propagować szlachetne cele sportu, nastawione są na chamstwo, wyzysk i zarabianie pieniędzy! I to bynajmniej nie takich, które niezbędne są do przygotowania zawodnika ani tym bardziej do pokrycia wyjazdowych kosztów utrzymania zgrupowań treningowych. Jeszcze nie tak dawno sport czerpiąc wzorce z krajów zachodnich podzielił się na dwie grupy: pierwsza zachowująca stare ideały czyli sport  amatorski, a druga uprawiająca różne dyscypliny zawodowo, czyli za pieniądze. Nie mam pewności która grupa dała początek, ale wydaje mi się, że pierwszymi zawodowcami byli bokserzy… następnie jakby zazdroszcząc wysokich wynagrodzeń dołączali do nich kierowcy wyścigowi … a dzisiaj chyba już wszystkie dyscypliny mają swoje zawodowe odpowiedniki w sporcie. Przez wiele lat grupom zawodowo uprawiającym dyscypliny sportowe nie wolno było brać udziału w zawodach i olimpiadach przeznaczonych dla szlachetnego sportu amatorskiego. Z mojego punktu widzenia to rozgraniczenie było dobre. Jednak czas zatarł różnice i dzisiaj nie ma żadnych reguł prócz materializmu. Tak więc jakimś cudem i za cichym przyzwoleniem grup z górnej półki  teraz na Olimpiadzie wszyscy występują razem… Niewątpliwie wśród zawodowców są porządni sportowcy, którzy pragną zdobywać olimpijskie laury, ale są także tacy, którzy startują tylko po to by się pokazać publicznie, którzy odstawiają lipę ponieważ nie dają z siebie wszystkiego i nie zależy im na zdobywaniu medali za którymi nie stoi wielka kasa… i tym sportowcom władze olimpijskie powinny zabronić dożywotnio uczestnictwa w tak prestiżowej imprezie jaką jest Olimpiada.  Zawodowcy mają Mistrzostwa Świata i wiele innych imprez takich jak wielkoszlemowe turnieje o randze światowej. Tam niechaj biją się o wielką nagrodę  - zachętę w postaci  przysłowiowej kiełbasy jaka zazwyczaj ufundowana jest dla nowego rekordzisty w konkretnej dziedzinie sportu.  Jest kilka dziedzin sportu, które na zawodowym rynku wysokością wypłat biją wszelkie wyobrażenia średnio usytuowanego obywatela. Jest to boks, sporty motorowe (Formuła - 1), tenis… ale czy jest to moralnie uzasadnione? Tam gdzie są wielkie pieniądze są także chwyty poniżej pasa, szwindle, ustawiane zakłady, wyzysk, doping, specyfiki na przyrost masy mięśniowej i zimna kalkulacja… i właśnie wywiad w takiej tonacji, zaraz po meczu tenisowym,  mieliśmy okazję oglądać na obecnej Olimpiadzie. W moim odczuciu młoda tenisistka wypowiadała się na temat rangi Olimpiady ironicznie i lekceważąco. Wyraźnie czułem kpiący ton jej głosu i jakby sarkazm z powodu braku wysokich nagród pieniężnych za grę. Jako godne wysiłku fizycznego imprezy, wskazała wielkoszlemowe turnieje gdzie sumy nagród często idą w grube tysiące dolarów za zwycięstwo w danej kategorii. Słuchając takich i im podobnych wypowiedzi młodych i zmanierowanych mamoną ludzi, zastanawiam się nad uczuciami jakie  noszą w swoich wnętrzach? Czy potrafią współczuć albo pomagać płynącymi z serca nakazami, czy potrafią cieszyć się szczęściem innych ludzi czy raczej zazdrościć… a przede wszystkim próbuję odgadnąć jaka będzie ich starość? Znakomita większość z tych ludzi w dojrzałym wieku cierpi na samotność, alkoholizm, często narkomanię i dziwne choroby wywołane przepychem, a także nadmiarem pokarmów i wszelakich używek… Czy wtedy znajdzie się ktoś kto będzie przy nich trwał i niósł bezinteresowną opiekę, czy też otoczywszy się takimi ludźmi jakimi sami są, będą musieli za wszystko słono płacić… nawet za podaną szklankę wody czy słowo wsparcia. Myślę, że na razie nie zastanawiają się nad tym co będzie potem… teraz pcha ich przez życie poryw młodości, chęć posiadania niezmierzonych ilości pieniędzy, próżność i wyniesione z domu rodzinnego wartości. Głęboko wierzę w to, że każdy człowiek nosi w sobie dobroć, miłość  i empatię, ale psuje go mamona bezmyślnych i egoistycznych rodziców - rodziców, którzy mamoną chcieli wynagrodzić  dziecku  brak zainteresowania, czasu i uczuciowy chłód… którzy wykreowali w sobie złudne wartości, że za pieniądze można kupić wszystko… nawet miłość, bezinteresowną przyjaźń… i szczęście…


czwartek, 5 lipca 2012

Miłość, chciwość i nieodpowiedzialność


W tym poście chciałbym podzielić się z wami krótkim opisem wyjętym z życia pewnej, znanej mi osobiście rodziny. Na uwagę zasługuje fakt, że w tą historię zostali wplątani nieuczciwością beztroskich hodowców rasowych psów, którzy żerując na niewiedzy i zaufaniu zwykłych miłośników psich czworonogów z pobudek cyniczno materialnych sprzedają zwierzęce buble jako wspaniałe i pełnowartościowe okazy. Otóż kilka lat temu syn tego małżeństwa, kierując się uczuciem do partnerki postanowił kupić i podarować jej w prezencie wspaniałego pieska rasy  Buldog Angielski. Z tym mocnym postanowieniem udał się do hodowcy psów posiadającego certyfikat i nabył szczeniaka opatrzonego w świadectwo potwierdzające jego czystość rasy czyli rodowód. Piesek z nadania hodowcy ma na imię Korek jednak ci ludzie nazwali go Florek. Na początku szczeniak rósł normalnie, dokazywał, bawił się i jak przystało na zdrowego szczeniaczka wtykał nos wszędzie  gdzie tylko dało się go wetknąć.  Efektem wścibskości psiaka było dotkliwe pogryzienie go przez osy co zaowocowało wizytą u weterynarza, potem odczulaniem i kilkudniową rekonwalescencją. W zderzeniu z taką rzeczywistością szybko okazało się, że obowiązki opiekuńcze przerosły młodego nabywcę i jego dziewczynę, a Florek wylądował u jego rodziców w dwupokojowym mieszkaniu na III piętrze. Mój znajomy z małżonką myśleli, że na pogryzieniu przez osy kłopoty się skończą, ale życie lubi niespodzianki więc najgorsze miało dopiero nadejść. Tak więc po trzech miesiącach życia psiaka okazało się, że musi przejść operację prącia ponieważ jego narząd jest obrośnięty zbędną naroślą, a ta utrudnia mu skutecznie prawidłowe funkcjonowanie. Minęły kolejne trzy miesiące i jako półroczniak doznał paraliżu tylnych łap. Nieborak został zawieziony do lecznicy w której zlecono różne badania w tym prześwietlenie - wykazało ono, że paraliż jest efektem wady genetycznej polegającej na nie wykształceniu dwóch  kręgów lędźwiowych. Na podstawie tej diagnozy lekarze zalecili  uśpienie zwierzaka. Jako, że moi znajomi są ludźmi uczuciowymi nie mogli zaakceptować tej strasznej decyzji. A więc postanowili leczyć Florka do końca jego dni, ale to nie było takie łatwe, bo na skutek paraliżu utracił kontrolę nad swoimi potrzebami fizjologicznymi. Nie mając czucia kał i mocz oddawał gdzie popadnie toteż z konieczności higienicznych lokalu i estetyki ludzi, pies musiał być trzymany w dość obszernej klatce ustawionej w jednym z pomieszczeń ich mieszkania. Od tej pory rozpoczął się istny horror. Stojąca w mieszkaniu wielka klatka zajmowała sporo miejsca… do tego smród psich odchodów, których wypływu z racji paraliżu pies nie kontrolował, w ciągu dnia kilkakrotne mycie z nieczystości, nieprzespane noce, odpowiednie karmienie, ciągłe sprzątanie, kuracja sterydowa, wreszcie pampersy, których zużywał duże ilości, a to wszystko sprawiało, że leczenie Florka kosztowało ich dość pokaźną sumę pieniędzy. Po wstępnym obliczeniu okazało się, że wydatki całego leczenia urosły do wartości całkiem przyzwoitego samochodu osobowego. Minęły  kolejne trzy miesiące i zwierzak zaczął samodzielnie chodzić… nawet przejął kontrolę nad wydalaniem, ale nie do końca bo chodząc gubi kropelki moczu… Florek jest pupilem dzieci na całym osiedlu i ich oczkiem w głowie. Wizualnie wygląda normalnie i całkiem zdrowo jednak to złudne wrażenie bo z racji upośledzenia kręgosłupa lędźwiowego musi być wizytowany lekarsko w celu porannego odsikania. Niestety w tej czynności musi pomagać mu lekarz. Florek żyje dzięki wielkiemu sercu, miłości, determinacji i cierpliwości dwojga wspaniałych ludzi, natomiast poświęcenie lekarza weterynarii sprawia, że życie z  pupilem stało się dla nich całkiem znośne. Od początku choroby psa, jego opiekun medyczny Pan Przemysław D. każdego ranka przychodzi bezinteresownie do swojego „pacjenta”. Ten cudowny człowiek pomaga Florkowi pozbyć się nagromadzonego w pęcherzu moczu zanim wyśle swoje dzieci do szkoły. Miło jest wiedzieć, że są tacy wspaniali ludzie na Świecie, bo w przeciwieństwie do nich niemiłe jest nawet przelotne zerknięcie na twarze hodowców psów rasowych zwłaszcza, że bez sumienia i odpowiedzialności karnej produkują kalekie zwierzęta, sprzedają je za słone pieniądze jako normalne czyli takie, które spełniają wymogi świadectwa rodowodowego. W ten sposób narażają potencjalnego nabywcę na ogromne straty  finansowe i odbierają prawo do sprzedaży szczeniaków pochodzących z takiego miotu. O stratach moralnych właścicieli takich psów nawet nie wspomnę bo straty finansowe poniesione za długoletnie leczenie pupila są tak wielkie, że biją na łeb wszystkie inne.
Na zakończenie chcę powiedzieć, że kupno psa jest odpowiedzialną decyzją przyszłego nabywcy. Żaden zwierzak rasowy czy nierasowy nie jest zabawką i nie można go wyrzucać ani uśmiercać gdy staje się niewygodnym kłopotem w rodzinie. Zwłaszcza w chorobie trzeba otoczyć go specjalną troską i opieką, chociażby na zasadzie tej oczywistej prawdy, że pies nas nie opuści nawet gdy będziemy trędowaci. Pragnę także uczulić kupujących milusie czworonogi na nieuczciwych hodowców. Pamiętajcie, że możecie tak jak moi znajomi zostać oszukani przez nieuczciwego producenta zwierząt... a wtedy jaką podejmiecie decyzję? W każdym z takich przypadków macie dwa wyjście: albo obciążycie swoje sumienie zastrzykiem z pawulonu… albo poniesiecie wysokie koszty długoletniego leczenia swojego pupila i  zachowacie czyste sumienie… wybór należy do Was!

                                              



poniedziałek, 28 maja 2012

Żółty potop


Bardzo dobrze pamiętam czasy kiedy byłem kilkuletnim chłopcem… zwłaszcza okresy wakacyjne. Wtedy Kraj dźwigał się z pożogi wojennej i nieco trudniej było żyć jeśli chodzi o dobra materialne. Z tego powodu moja matka aby zaoszczędzić trochę pieniędzy, wysyłała mnie w okresie wakacyjnym do dziadka. Dziadek jak zapewne stali czytacze pamiętają był gajowym i mieszkał w głuchym lesie zaś sama gajówka osadzona w dziewiczej naturze spełniała li tylko i wyłącznie podstawowe warunki mieszkalne.  Stojąc daleko od cywilizacji nie miała dostępu do nowinek technicznych, które ułatwiają życie ludziom w miastach. Czas płynął powoli, wszędzie pachniało babcinym ogrodem i sosnowym lasem. W takim zdrowym klimacie, wieczorami siadaliśmy na ganku, a dziadek z babcią na przemian opowiadali różne historyjki zasłyszane w swoich domach rodzinnych. Wszystko co mówili budziło we mnie podziw niemal z pogranicza baśni. Zawsze słuchałem uważnie i być może dlatego wiele rzeczy pamiętam do dnia dzisiejszego. Ciągle w mojej głowie tkwi i to bardzo wyraźnie pewne opowiadanie z pogranicza przepowiedni Św. Sybilli, jednak nie sprawdzałem czy rzeczywiście ta historyjka pochodzi z tego źródła. Babcia opowiadała, że nadejdzie taki czas kiedy to żółta rasa zaleje cały świat… Dziwiłem się bardzo jej słowom bo nie rozumiałem polityki Państw ani praw ekonomii. Ten zapowiadany żółty potop wyobrażałem sobie jako  zbrojny podbój i ta świadomość budziła we mnie lęk i niepokój. Minęło wiele lat zanim usłyszana przepowiednia stała się jak najbardziej realnym urzeczywistnieniem… jednak żółta rasa nie zbrojnym zalewem tylko ekonomiczną ekspansją dokonała podboju świata. Dzisiaj chyba nie ma kraju w którym nie byłoby Azjatyckiego towaru. Zalew jest tak wielki, że normalnemu zjadaczowi chleba trudno to zrozumieć. Wszędzie Chińskie towary… począwszy od tandetnych majtek aż po ciężki przemysł metalurgiczny. Tania siła robocza wynikająca z ogromnej ilości ludzi sprawia, że wszystkie liczące się Kraje Świata przenoszą swoją produkcje do Chin. Teoretycznie takie pociągnięcie powinno spowodować bogacenie się tychże Krajów, ale jest zupełnie inaczej. To Chińczycy się bogacą, a reszta wysoko rozwiniętych przemysłowo krajów ubożeje. Na skutek przenoszenia produkcji do Chin automatycznie wzrasta bezrobocie bo padają wszelkie znaczące się firmy zachodniego Świata.  Tacy potentaci jak Philips, Osram i wielu innych produkuje swoje wyroby w Azji. Doszło do absurdalnych sytuacji, a mianowicie Krajom Zachodu nic się nie opłaci produkować, natomiast Chińczyk rączki zaciera bo produkuje wszystko, rozwija się gospodarczo i w chwili obecnej narzuca swoje warunki biznesowe ponieważ uzależnił wszystkie rynki od swojego towaru. Przy czym nie przebiera w środkach… produkuje szkodliwe zabawki, talerze i używa tandetnych, często naszprycowanych trującą chemią materiałów.  Nie kieruje się troską o środowisko, nie przestrzega praw człowieka ani tym bardziej nie martwi się przyszłością Świata. Ostatnio jeden z  programów popularno naukowych pokazał reportaż o Amazonii i Brazylii. Oglądałem go z rozdziawionymi ustami bo uwierzyć nie mogłem aby człowiek był tak bezmyślny… w tym akurat przypadku chodziło o Chińską firmą skupującą bezkarnie, wycinane nielegalnie drzewa z lasów Amazońskich. Bezmyślna wycinka drzew w Amazonii niesie za sobą potężne konsekwencje. Pozbawia zwierzęta i ludy tubylcze domów, leków, ziół i całych terenów łowieckich. A przecież oni nie potrafią inaczej żyć jak tylko koczowniczo… A co z klimatem? Skutki nadmiernej wycinki lasów tropikalnych już dzisiaj dają  się dość dobrze odczuć bo przejawiają się  suchym i gorącym prądem tropikalnym zwanym El – Ninio. Czy taki „biznesmen” handlarz nie ma za grosz wyobraźni i nie dostrzega konkretnych skutków swojego wrednego działania? Czy jest bez serca dla siebie swojej rodziny i reszty ludzi żyjących na naszym pięknym Globie? Jakim trzeba być bezmózgowcem  żeby z powodu materialnej zachłanności  dokonywać bez drżenia ręki dewastacji wspaniałej Amazonii. I wreszcie jakie trzeba mieć wnętrze by skazywać wszystkich jej mieszkańców na niechybną zagładę…? Czy działoby się tak gdybyśmy zdecydowanie potępiali takie czyny, a prawo ścigałoby takich łotrów z pełną konsekwencją i surowością przepisów prawa? Moim zdaniem trzeba piętnować każdy przejaw bezmyślnego niszczenia środowiska w którym żyjemy… Nie możemy pasywnie przyglądać się jak pazerni egoiści niszczą nasz piękny dom, a tym którzy zapomnieli przypominam, że Ziemia jest naszym wspaniałym domem i jeśli nie zadbamy o jej czystą i samorodną formę któregoś dnia obudzimy się w hermetycznym bunkrze do którego nie docierają zabójcze promienie słonecznie i zatrute chemią powietrze… Zatem zastosujmy profilaktykę i tych wszystkich niszczycieli i propagatorów wspaniałego życia na Księżycu, Marsie czy Wenus wyślijmy szybko w tamte „cudowne” strony, a sami żyjmy zgodnie, długo i szczęśliwie w zapachach kwiatów, w cieniu wspaniałych drzew, zwierząt i miłości do wszystkiego co nas otacza…

środa, 25 kwietnia 2012

Zapomniany Świat


Kilka dni temu na festynie folklorystycznym w Okuniewie poznałem pewnego z wyglądu niepozornego człowieka.  Na oko miał nieco ponad 60 lat. Był szczupłej sylwetki, która nie wykazywała zmęczenia życiem. Z mądrej twarzy spoglądały  na świat niebieskie oczy, a tuż nad nimi przystrzyżone włosy kładły się w  starannie uczesaną kombinację. Całości wizerunku dopełniał niewielkich rozmiarów nos  z umiejscowionym poniżej siwym zarostem, przyciętej  krótko brody. Wydawać by się mogło, że stanęliśmy naprzeciw siebie całkiem przypadkowo, ale czy rzeczywiście przypadkowo? Czy może spotkaliśmy się na zasadzie podobne przyciąga podobne. On kolekcjoner, czy raczej wieloletni ciułacz i zbieracz sprzętów domowych, zardzewiałych maszyn i przeróżnych reliktów technicznych. Dla zwykłego człowieka świat zapomniany, ale  jak za dotknięciem czarodziejskiej  różdżki przeniesionych z przeszłości w czasy obecne. I w takiej oto scenerii stanęliśmy naprzeciw siebie: Ja przeciwnik niszczenia, poeta  i prozaik faktu, a więc człowiek który ma wrażliwą duszę, On prawdziwy dinozaur, miłośnik kultury, wręcz pasjonat chroniący dorobek pradziadów przed zapomnieniem… Ja poszukiwacz prawdy,  zdecydowany przeciwnik wojen, agresji i jakkolwiek rozumianej przemocy,  On chłop, który kocha i szanuje ziemię po której stąpają jego stopy wraz z wszystkim co na niej żyje. Ja przeciwnik głupoty i celowego, czy jak kto woli bezmyślnego niszczenia Środowiska w którym żyjemy. On spokojny, zrównoważony… niewątpliwy patriota miłujący swoją ojcowiznę i Ojczyznę. Ja z mocno zapuszczonymi korzeniami  w naszym Kraju jestem za poszanowaniem tradycji  i kultury naszych niejednokrotnie znamienitych przodków, ale i tych mniej znanych z kart historii, On cichy, zamyślony i samotny, doceniający tych zwykłych ludzi, którzy poprzez całe swoje życie i obyczaje tworzyli kulturę regionalną i ogólno Krajową. Czy się to nowoczesnemu światu podoba czy nie to przecież ich znojne, czasem skromne życie, praca, styl, rozwój duchowy i techniczny sprawiły, że jesteśmy tu i teraz, w takim a nie innym miejscu więc dlaczego kolejne, zwłaszcza młode pokolenia nie szanują swoich przodków tylko dopuszczają do zapomnienia i do zatracenia tego co w spadku po  nich otrzymały? Moim zdaniem dlatego, że  dla dzisiejszego Świata zostały wykreowane inne wartości. Bezustanny pęd, wyzysk w każdym temacie, wynaturzenie materialne i egoizm zrobiły swoje. Miarą współczesnego człowieka już nie jest Bóg Honor Ojczyzna tylko stan posiadania, agresja, zazdrość, cynizm, brak miłości, brak empatii i poczucia solidarności z innymi ludźmi.
Leon P. i jemu podobni ciągle żyją zgodnie z wartościami przodków. Dla nich stare wartości nie straciły na randze więc ciągle są aktualne.  Nie dbają o dobrobyt, wysoko przetworzone pokarmy, nowoczesny sprzęt RTV, bajeranckie telefony komórkowe, wspaniałe samochody i budynki. Leon P. na swojej posesji stworzył swój dawny świat… Jemu hołdując, mieszka w spartańskich warunkach w stuletniej chacie, w której prócz  książek, butli gazowej i elektrycznego czajnika nie ma nic co by przypominało świat ludzi miejskich. Ludzi, którzy w porównaniu z nim żyją w przepychu… Klimaty Tych tak odmiennych światów są niesamowicie różne. W jednym przypadku surowe aż do bólu warunki życia i skromność która dla człowieka z miasta jest niewyobrażalna, a w drugim nowoczesność, przepych, wspaniałe meble, elektro sprzęt ułatwiający pracę w kuchni, plazmowe telewizory wielkie  na pół ściany, wysokie rachunki do płacenia i błysk na terakotowych podłogach przy którym czujemy się niewolnikami czystości, który sprawia, że nie czujemy się swobodnie.  U Leona  odczuwa się całkowitą wolność, niczym nieskrępowaną swobodę i jedność z naturą. To coś niesamowicie przyjemnego… chodzić bez obawy, że zarysuję gumowym obcasem błyszcząca płytkę podłogową… Dzięki zaproszeniu mnie do tego świata  mogłem chodzić  wśród tych staroci, oglądać zapomniane już przez wszystkich ludzi miasta przedmioty i w pamięci przywoływać do życia gajówkę mojego dziadka… w niej nawet energii elektrycznej nie było… był za to żuraw przy studni taki sam jak u Leona i kryta słomą chata z sosnowego bala… jakby ta sama… 

niedziela, 15 kwietnia 2012

Idą Święta, choć po Świętach


Idą święta

Choć pogoda szara w barwie,
Wielkiej Nocy dziś przedsionek,
Zieleń trawy jakaś marna…
I nie widać w niej biedronek.

Wzdłuż bazarku ciżba wielka,
Handel kwitnie, że o rety,
Oprócz kiełbas, jajek, chleba,
Popyt rośnie na gadżety…

Tutaj bazie rozczochrane,
Tam zaś kosze z kurczakami,
Zgięty starzec chrypiąc nęci,
Cukrowymi barankami.

Obok niego babcia siwa,
Trzyma palmy w drżącej dłoni,
Daj dwa złote mości panie,
A los szczęściem Ci się skłoni.

Aż tu nagle, zza straganu,
Miejskiej Straży mundur czarny,
Handlujących bez zezwoleń,
Czeka przy nich żywot marny.

Już dorwali babcię z palmą,
W areszt idzie kosz kurczaków,
Zając chyży, Wielkanocny,
Ukrył uszy wśród buraków.

Po nim dziadek od baranków,
Zbiera mądre pouczenia…
Toć nie ważna bieda starca,
Tylko rajców zarządzenia.

Oj… głupoto ludzka, butna,
Zmień oblicze na współczucie,
Jeśli tego nie potrafisz…
Daj się stopić w miejskiej hucie.

Baran z cukru wytopiony,
Daje słodycz i łaknienie…
Zaś barany w ludzkiej skórze,
Bez wątpienia – obrzydzenie.


Bogdan A. Chmielewski
Warszawa dnia 07.04.2012




sobota, 7 kwietnia 2012

Kolejne święta

Wydawać by się mogło... ot kolejne święta, a zaraz po nich szara codzienność i liczymy miesiące do Świąt grudniowych itd.We mnie osobiście Święta wywołują zadumę i refleksje nad tym co było, a czego już nie ma. Jeśli można tak powiedzieć, zaliczyłem już tych Świąt kilkadziesiąt. Najpierw jako dziecko gdy tak naprawdę ten okres był postrzegany jako pora otrzymywania prezentów, słodyczy, orientalnych owoców, lepszego jedzenia i całej rodziny za stołem. Potem wyrosłem, wydoroślałem, zmienił się wizerunek świąt i już z własną żoną Święta zaczęły kojarzyć się z wartościami duchowymi,z wydatkami, zwiększoną pracą w domu. Minęło kilkanaście lat i teraz nie ma już moich rodziców, otrzymywanych z matki rąk pomarańczy owiniętych w takie kolorowe serwetki. Słodycze są ale liczymy kalorie, cholesterol, cukier i w zasadzie nie zjadamy ich z takim wielkim apetytem jak w dzieciństwie. Nasze dzieci mają swoje dzieci więc dzielą czas dla rodziców żony, męża i dla siebie. Wszystko uległo zmianie. Nie gonimy za towarami. Pomarańczy co prawda bez serwetek leżą całe tony, słodyczy z wszystkich krajów świata ile tylko dusza zapragnie, a klimat? Niestety komercja, reklamy, przepych i twardy materializm. Rodzina niby się spotyka, ale każdy ukradkiem zerka na zegarek i myśli żeby jak najprędzej zaliczyć tą uroczystość rodzinną i wrócić do domu. Tam oczywiście usiąść do komputera i z tym bezdusznym draniem marnować to co jest najpiękniejsze... miłość, wyrozumiałość i uczucia najcenniejszych ludzi jakich mamy - ojca, matki, babci, dziadka... Dopiero kiedy odejdą bezpowrotnie zaczynamy wspominać i doceniać tych wspaniałych ludzi... Na zakończenie zaprezentuję Wam mój napisany dzisiaj wiersz Świąteczny... oto on: Niestety wiersza nie mogę umieścić w jego napisanej formie bo wraz z nowym interfejsem stało się to niemożliwe. Czyniłem kilka prób i za każdym razem mój zwrotkowy wiersz był zamieszczany jak proza... czyli jednym ciągiem. W takiej formie nie mogę go opublikować dlatego zrezygnowałem z umieszczenia go tutaj... uffff po kilku dniach udało się zamieścić wiersz  w dobrej formie... jest powyżej... zapraszam i pozdrawiam

wtorek, 6 marca 2012

Potęga strachu

Przeżyłem już kilka dziesiątek lat… Nawet w tym roku zamknąłem kolejną z nich. Przemijające lata niosły niesamowite przeżycia i olbrzymie zróżnicowanie. Z każdym minionym rokiem stawałem się mądrzejszy i bogatszy w doświadczenia. Idąc przez te wszystkie lata było raz lepiej, raz gorzej pod względem egzystencjonalnym i oczywiście emocjonalno uczuciowym. Na początku nie zdając sobie sprawy z tego czego doświadczam, szedłem przez to życie jak lunatyk, jak ślepiec niewidzący drogi, którą podąża do swojego niewiadomego celu. Trudno się temu dziwić ponieważ młodość kieruje się swoimi prawami. Tak więc życie młodego człowieka to żywioł, bezmyślność i energia, ale nie rozum. Chcąc tego czy nie, zdając sobie z tego sprawę czy nie, doświadczałem całej gamy towarzyszących mi w każdym momencie uczuć. Jednak spośród wielu z nich jedno dominowało bardzo wyraźnie… było to strach. Tak moi drodzy czytacze… nie miłość, nie radość lecz strach. Jak pamięcią sięgam, a sięgam aż do dzieciństwa bałem się przemocy i wojny! Wielu moich rówieśników bawiło się w wojnę i ja też z nimi się bawiłem, ale na prawdziwą wojnę iść nie chciałem. Odkąd nie chciałem wojny, nieświadomie programowałem swoje przyszłe życie… i tak w późniejszych latach ono się ułożyło jak je wcześniej projektowałem. W szeregi wojska nie chcieli mnie wcielić, ani na okresowe szkolenia powoływać to i tym sposobem pobór do wojska mnie osobiście ominął z czego cieszę się niezmiernie do tej pory. Mój najmocniejszy lęk był spowodowany wizją zabijania innych ludzi. Nie mogłem pojąć jak to jest możliwe, że ludzie patrząc sobie niejednokrotnie w oczy, wbijają w siebie żelazne i ostre bagnety… Lata mijały, a wraz z nimi przybywało mi mądrości i zrozumienia otaczającego nas świata. Bardzo szybko pojąłem, że strach to doskonały oręż w rękach ludzi cwanych, przebiegłych i egoistycznie nastawionych do życia. Szczególnie tych, którzy siedzą u steru… na przywódczych stołkach, w hierarchiach Kościelnych, w sztabach armii, ale i w sektach, tajnych stowarzyszeniach i wszędzie gdzie tylko da się nad kimś panować i czerpać z niego wymierne i zarazem kolosalne korzyści. Aby mogło do tego dojść trzeba w jakiś sposób zapanować nad innymi ludźmi. Doskonała większość przypadków zaczyna się całkiem niewinnie w szkołach kiedy niektóre dzieci szukają "głupszego” od siebie do noszenia tornistra, odrabiania lekcji czy wręcz do popychania i wyżywania się. Następnie w związkach partnerskich gdy jedno z partnerów próbuje dominować nad drugim. Potem w powstałych rodzinach już bardzo wyraźnie widać kto nad kim panuje i czerpie z tego panowania zyski dla siebie. Kolejnym etapem są zakłady pracy… i tu widzimy już konkretny wyzysk osiągany przy pomocy „mobingu” i zastraszania. Wreszcie na szczebelach rządzących, w klubach, sektach, w wioskach, miastach, państwach i całym świecie. Ale jak to zrobić, jak podporządkować sobie innych, bądź co bądź myślących ludzi? Jakiego użyć sposobu i oręża aby zrobić z nich posłusznych matołów…? To z pozoru trudne pytanie w rzeczywistości ma bardzo łatwą i prostą odpowiedź. Otóż do podporządkowania innych ludzi potrzebny jest strach. A żeby nim bez skrupułów władać trzeba być cynicznym cwaniakiem. Bezwzględnym i agresywnym łotrem pozbawionym wyższych uczuć takich jak miłość, współczucie i bezwarunkowa solidarność z innymi ludźmi. Kto potrafi operować strachem ten jest dominantem. Strach można wywoływać na różne sposoby. Najbardziej pospolitym sposobem jest agresja, przemoc i terror. Ale to krótkofalowa forma prymitywnego przymusu, która budzi w ciemiężonych bunt i zdecydowany opór. Tego rodzaju dominacja zawsze kończy się obaleniem i zabiciem terrorystycznego agresora. Dlatego mądrzejsi dominanci nie stosują przemocy… chociaż zdarzają się przypadki skrytego działania na jednostkach… czynią to „subtelnie”, tak by nie wzbudzić w ofiarach buntu i oporu. Całkiem niezłą formą i teraz bardziej modną niż w przeszłości jest straszenie ludzi wszelkiego rodzaju katastrofami na skalę globalną. Telewizja bez końca i z uporem maniaka faszeruje nas trzęsieniami ziemi, tornadami, na skutek ocieplenia klimatu - globalnym potopem, strasznymi falami tsunami, potężnym wybuchem ponoć największego wulkanu ziemi, który czyha pod Yellowstone w USA. Wybuch tegoż piekielnika ma nieść globalne zlodowacenie i koniec ludzkości na ziemi. Ktoś tam wyliczył, że wybuchy tego potwora są cykliczne i w przybliżeniu powtarzają się co 640 tysięcy lat, no i ponoć teraz jest właśnie pora kolejnego wybuchu. Następnie bardzo modne jest straszenie kalendarzem Majów, który to ma nieść jakąś bliżej nieznaną zagładę wszystkiego co się rusza. Są jeszcze meteoryty, komety i diabli wiedzą jakie tam jeszcze wielkie okruchy skalne pozostałe po wielkim wybuchu jaki miał miejsce u zarania dziejów. Po zderzeniu z takim okruchem - gigantem nastąpi globalna pożoga i koniec cywilizacji. Jakby tego jeszcze było mało to są kosmici, którzy czyhają na życie każdego ziemianina i każdą roślinkę. Ktoś powie hola, hola mości panie… owszem strach z tych przyczyn jest wielki, ale co to ma wspólnego z wykorzystywaniem ludzi przez ludzi? Ano ma i to bardzo wiele. Wywołując tymi zdarzeniami ogólny strach, cwaniacy zyskują wielomiliardowe zyski z reanimacji podupadającej sprzedaży w wielu sektorach handlowych. Nie jest żadną tajemnica, że tysiące ludzi buduje sobie rodzinne bunkry w piwnicach domów albo głęboko pod ziemią na własnych działkach daleko poza miastem. Jak podaje prasa i media publiczne wiele tysięcy, może i miliony przezornych ludzi kupuje i magazynuje wielkie ilości pożywienia na okoliczność globalnej katastrofy. Magazynują ryż, kaszę, fasolę, zboże, konserwy, cukier, wodę, a nawet broń do obrony tegoż właśnie mienia… Zwiększony popyt na te towary przekłada się na kolosalne zyski cwaniaków, którzy siejąc tego rodzaju strach w społeczeństwie zacierają rączki i skrupulatnie liczą wydarte w ten sposób pieniądze. Na zakończenie powiem, że najlepszą formą wywoływania strachu, zdecydowanie jest siła wyższa… Ta forma działa długofalowo i zadziwiająco skutecznie przynosi zyski tysiącami lat. W tym temacie mamy szerokie pole do popisu i wykorzystania. Mistrzami w tej materii są kościoły i sekty religijne. Poprzez tysiące lat doświadczeń, wypracowały sobie całe systemy skutecznego zastraszania swoich wyznawców. W repertuarze mają piekło, czyściec, grzech pierworodny i wszelkie inne grzechy, do tego całą paletę kar Bożych… chociaż Bóg jest miłością, a wszystko funkcjonuje tylko po to, aby czerpać z zastraszonych wiernych potężne zyski… Już widzę te oburzone miny… niestety z żalem muszę powiedzieć, że to o czym piszę jest niezaprzeczalnym faktem… nawet Bóg dostał eksmisję bo choć rzadko wchodzę do nowo pobudowanych Kościołów nijak w nich jego symbolu odnaleźć nie mogę… A przecież to Dom Boży… Za to wszyscy wyświęceni przez Kościół maja się wprost świetnie, wszędzie ich pełno chociaż nasza wiara z założenia jest monoteistyczna. A kto zapomniał jak ten symbol wygląda przypominam: jest to trójkąt promieniujący z umieszczonym pośrodku okiem… a czy warto o tym pamiętać to już sami sobie odpowiedzcie... Pozdrawiam.

środa, 1 lutego 2012

Niedołężne szczęście...

Nieśmiało zakładam, że każdy człowiek pragnie wieść szczęśliwe życie. Jednocześnie nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że są obok nas jakieś małe grupy cierpiętników, którzy żyją w ascezie, niedostatku i w udręce… ale skoro sami wybrali takie życie i jest im w tym dobrze, to czy można powiedzieć, że oni są nieszczęśliwi? Myślę, że nie, bo szczęście to pojęcie względne, dla każdego inne, a więc nie dające się upiąć w jeden o stałym fundamencie, mądry kanon. Życie każdego człowieka składa się tak jakby z kilku etapów. W daleko idącym skrócie można powiedzieć, że tych etapów jest siedem: młody - nieświadomy, porywczo - buńczuczny, emocjonalno - pracowity, dojrzało - stabilny, mądry - zepchnięty, stary - bezradny i agonalny. Każdy z nich ma swój czas i swoją wymowę. Wzloty i upadki, i biegnie… trzeba to powiedzieć otwarcie, poza naszą świadomą kontrolą. Czyli nikt z nas nie zastanawia się dogłębnie nad upływającym czasem ani tym bardziej nad jego następstwami biologiczno - socjalnymi. Po pokonaniu trzech pierwszych etapów, żyjemy w przeświadczeniu, że osiągnęliśmy jakiś poziom materialno społeczny. A więc mamy mieszkanie, meble, samochód, pewną stabilizację finansową, rodzinę, partnera (kę), odchowane dzieci, całkiem sprawnych rodziców, których kochamy i o których się troszczymy… i to jak nam się wydaje, czy raczej mamy poczucie, jest naszym stabilnym szczęściem. Żyjemy więc spokojnie i cieszymy się własnym szczęściem… szczęściem, które budowaliśmy wiele lat. Ale czy bierzemy pod uwagę że wszystko co nas cieszy, co daje nam komfort życia może z jakichś nieprzewidzianych przyczyn zniknąć i przemienić się w smutek, tęsknotę, chorobę, strach, niedostatek i cierpienie? Na pewno nie! Zazwyczaj mówimy: wszystko tylko nie to. Wszystkim może się przytrafić, natomiast tragedie i choroby nam nie… Wierzymy, że nas w cudowny sposób choroby ominą… Po prostu sądzimy, że to czego nie chcemy i nie lubimy, nas nie dotyczy. Los i upływający czas, czy nam się to podoba czy nie, kieruje się swoimi uniwersalnymi prawami. W pewnym sensie jest sprawiedliwy… bo dla wszystkiego co przemija jest taki sam… bez wyjątku przemienia wszystko w inną postać materii czy też energii. Dla czasu i losu nie ma pojęcia cierpienie czy szczęście… po prostu wszystko, tu i teraz jest… i to jest w jak najlepszym i prawidłowym porządku. U tej dwójki nie można się wykupić, wykpić fortelem, mieć szerokie plecy, przywileje z uwagi na stan posiadania, czy lepszą pozycję społeczną. To jedyna firma w której stan posiadania, egoizm i materializm dla którego ludzie potrafią zniewalać , upodlać i zabijać, nie ma żadnego znaczenia. Na skutek tego samego czasu, któregoś pięknego dnia, niedostrzegający li tylko z własnej głupoty i arogancji tych oczywistych praw wszechświata człowiek, nagle zderza się z gorzką rzeczywistością… Nie spodziewając się niczego nagle staje przed obliczem wszechobecnej Bogini Nemezis… patrzy poza lustro własnego wyobrażenia o życiu i… widzi wdzierającą się w jego szczęśliwy świat starość… jej niedołężność, niemoc i choroby. Teraz zastanawia się nad wcześniejszym życiem, doszukuje się błędów, wyraża pretensje do systemu, losu i Boga, ale jest już za późno… toteż lamentuje i narzeka . Wprost nie rozumie dlaczego mu się przytrafiło coś co jest nieuniknione… wręcz konieczne by mogło zaistnieć coś nowego, innego, wspanialszego. Dalej tkwiąc w niewiedzy, nie stara się zrozumieć tych prawd tylko narzekaniem na straszny i niesprawiedliwy los, wpędza się w całą gamę negatywnych uczuć… następnie stres… depresję… śmierć. Jednak zanim do niej dojdzie cierpi z powodu niemocy rodziców. Jest to tym boleśniejsze, że są to najbliższe osoby. Osoby, które dały początek ich życia… Opieka nad starymi rodzicami jest trudna, wymagająca wielkiego poświęcenia i nakładów finansowych. Na początku nie jest to takie trudne. Mamy potrzebę serca, trochę oszczędności i dość dobre zdrowie. Są też nędzne grosze z rodzicielskich emerytur, ale to wszystko kropla w morzu potrzeb bo materialny i arogancki świat zwariował goniąc za nadmiernym gromadzeniem tak bardzo, że poproszony na wizytę domową lekaż żąda zapłaty w wysokości 200-tu złotych. W skład wizyty medycznej wchodzi przyjazd, osłuchanie starego rodzica stetoskopem, wypisanie recepty z lekiem wybranym na chybił trafił ponieważ lekarz nie zlecił żadnych badań przy pomocy których określiłby szczep bakterii grasujących w organizmie chorego staruszka… Na podstawie wyniku badań, postawiłby właściwą diagnozę i wypisałby jedną właściwą receptę. Chory staruszek szybko wróciłby do zdrowia, nie wyprułby się z marnych groszy jakie dostaje w postaci emerytury, miałby chęć do świata, życia, swojej starości i wielce rad z porządnego lekarza wychwalałby go pod niebiosa. Ale tak być nie może bo każdy chory nie jest pacjentem tylko złotym interesem dla całego stada bezuczuciowych hien w ludzkiej skórze. Za złym ordynowaniem leków idzie podtruwanie narządów wewnętrznych niewłaściwym specyfikiem. Po takiej kuracji następuje kolejna wizyta… kolejna niewłaściwa recepta i karuzela się kręci… Każdy czerpie zyski począwszy od Narodowego Funduszu Zdrowia z całym nawisem nierobów, liczonych w dziesiątkach tysięcy pasożytujących na pieniądzach składkowych płynących z ubezpieczenia medycznego. Następnie konkretny lekarz, Koncern Farmaceutyczny, sprzedawcy paliw bo lekarz nie idzie piechotą, drukarze recept, producenci tuszu i na koniec właściciel lokalu, który wynajęła apteka pod działalność handlową. Każdy prócz chorego rączki zaciera i liczy mamonę zdobytą na cudzym nieszczęściu… A gdzie jest miejsce na etykę nie tylko zawodową? Gdzie współczucie, zrozumienie, zwykła ludzka troska i miłość do bliźniego? Niestety próżno by szukać… ale przyjdzie taki moment w życiu człowieka, który powali każdego butnego i pazernego ponad miarę gnoja… Jest ktoś, a może coś co pokaże mu jak to jest, gdy na skutek choroby, niedołężności i samotności taki ktoś będzie potrzebował pomocy, wsparcia i prawa do godziwej, i humanitarnej starości… To mój duecik: los i czas… i zapewniam nikt nie uniknie pogardzanej starości … chyba, że umrze tragicznie wcześniej. Nikt nie znajdzie w tym wiecznym i sprawiedliwym duecie współczucia ani litości, więc egoisto… może zanim spojrzysz z niesmakiem na chorego i niedołężnego starca… bezpieczniej dla ciebie będzie jak użyjesz wyobraźni i zobaczysz w nim samego siebie…