Płonie ogień pod fajerką,
Iskrą strzela palenisko,
Kocioł pyka, głośno syczy,
Babka weń ładuje wszystko,
Pcha marchewkę i pietruszkę,
Kluchy żytnie dłonią rwane,
Czosnek z natką i cebulę,
Groch, kartofle i śmietanę,
Na wierzch szczypior posiekany,
Grube skwarki ze słoninki,
Jakby goście nie dojedli,
Resztę zjedzą babci świnki,
Dzisiaj dziadka urodziny,
Sto lat stuka mu bez mała,
Babka tremę ma wszak zupy
Dawno już nie gotowała,
A tu goście zjadą chmarą,
Bliżsi, dalsi i sąsiedzi,
Ksiądz z parafii i listonosz,
Także dziadka dziś odwiedzi,
Senior - wieśniak z krwi i kości,
Wczoraj ważył swoją zupę,
Cały dzień z wielkiego kotła
Smród wypuszczał na chałupę,
Kropelkami bimber kapał,
Aż nakapał pełną kankę,
Dziadek zalał się przy pracy
I uraczył wnuczkę Hankę,
Dobrze dwojgu razem było,
Toteż chlali aż do rana…
Dziadek zwalił się przy stole,
Hanka w trupa śpi pijana,
Babka widząc stan libacji,
Wznosi lament do świętego,
Że też Pan Bóg mnie obdarzył
Tą gangreną i lebiegą…
Miast pracować przy obejściu,
Całe życie bimber pędzi,
Potem pije, wnuki psuje
I bez przerwy w domu zrzędzi,
Czekaj no ty stary pryku,
Jestem lekiem twym skutecznym,
Brudną ścierą w pysk dostaniesz
I odlecisz w świat na wstecznym,
Bierze męża za otrzewy,
Trzepie nim na wszystkie strony,
Chłop oniemiał wszak na kacu,
Buzi chciał od starej żony,
A tymczasem miast buziaka,
Starą szmatą w gębę zbiera,
Czort się zbudził w mojej babie,
Czy też gorsza ci cholera?
Bierz się zaraz do sprzątania
Piszczy zołza jak mysz z sidła,
Umyj ręce po zacierze,
A nie żałuj sobie mydła,
Zaraz goście zewsząd zjadą
Urodziny wszak dziś święcisz,
A ty gapisz się jak przygłup
I po izbie jak smród kręcisz.
Dziad ogarnął się co nieco,
Z grubsza włos przeczesał marny,
Patrząc w lustro westchnął z żalem:
Kiedyś miałem fryzur czarny,
Teraz czacha pustką świeci,
Siwe kłaki niczym chmura,
Babka tylko na mnie wrzeszczy,
Ani spojrzy dziewka która,
Tedy bimber mą pociechą,
Zawsze miły i przyjazny,
Czasem zwali mnie na łóżko,
Czasem sprawia żem znów ważny,
Za to Hanka, starsza wnuczka,
Gada ze mną jak należy,
I przymili się czasami…
I z pomocą ku mnie bieży,
Wiatr z południa rozwiał chmury,
Czas okrutny szybko leci,
Słonko wisząc tuż nad głową,
Do chałupy oknem świeci,
Pierwsi goście już nadchodzą,
Babka sadza ich do stołu,
A że długi na trzy metry,
Wszyscy zmieszczą się pospołu,
Z każdą chwilą coraz więcej,
Coraz gwarniej, coraz ciaśniej,
Okna stoją już otworem…
I w chałupie jakby jaśniej,
Babka wielki sagan taszczy,
Ten zaś dymi ciepłym jadłem,
Wielkie pajdy na półmisku
Z wytopionym świńskim sadłem,
Jest cebula bez sukienki,
Czosnek wielki jak żołędzie
I słonina w pieprz ubrana,
Oj wyżerka ostra będzie,
W salaterki leją zupę,
To grochówka na słoninie,
Dziadek niesie już samogon,
Oj obyczaj nam nie zginie,
Jedzą goście z wielkich misek,
Piją bimber z grubych szklanek
A jak kogo groch przydusi
Gna jak zając wprost na ganek.
Tam wahluje to i owo...
Rzekłbym dłonią portki trzepie,
Kot zmuszony do odwrotu
Wybałuszył żółte ślepie,
Kici, kici pierdziel woła
Za pędzącym w krzaki futrem,
Pewnie wróci po imprezie,
Z nadchodzącym cicho jutrem,
Tak to bywa moi drodzy,
Chłopskie jadło proste, smaczne,
Zaprawiane czosnkiem, grochem,
Dla mieszczucha jest dziwaczne.
Bogdan A. Chmielewski
Bogdanówka dn. 19.01.2022