Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać

Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...

http://moja-poezja-proza.blogspot.com

sobota, 11 listopada 2023

Idą zmiany

 Idą zmiany


W parlamencie po wyborach

Mamy wielkie poruszenie,

Zaraz zacznie się teatrzyk,

Czyli nędzne przedstawienie,


Szał ogarnął już lewaków,

W dłonie klaszczą pajacyki,

W tańcu pląsa kolaborant,

Brawo wrzeszczą sprzedawczyki,


Czterech mężów od nieszczęścia,

Pojawiło się w eterze,

Jeden przybył na piechotę,

Drugi zjechał na rowerze,


Trzeci doktor na kobyle,

Galopuje na piedestał,

Czwarty komuch z urodzenia,

Patriotą być już przestał.


Bezhołownia ma apetyt

Prezydentem zostać przecie

I brylować w polskim rządzie,

W Europie i na świecie.


Złodziej wpycha się na posła,

Zdrajca tłusty stołek kupił,

A PO-wiec wraz z prawnikiem

Będzie polski budżet łupił,


Żaden z nich nie broni Polski,

Cóż mu Polska kiedy kasa,

Nęci blaskiem i stołeczki,

W sejmie kuszą pierwsza klasa,


Zaś germaniec od stuleci,

Wzorcem zdrajcom Polski stoi,

Dzieli Polskę i podżega,

I nikogo się nie boi!


Ciężkie czasy, trudne chwile,

Biada tobie Polsko biada,

Trudno pojąć gdy agresja

Idzie do nas od sąsiada…


Bogdan A. Chmielewski

Bogdanówka dn. 11.11.2023






niedziela, 20 sierpnia 2023

Gienek Loska… Szczupły, jakby niedoży­wiony, wysoki mężczyzna pojawił się w moim życiu tak szybko i niespodzianie jak z niego odszedł. Ot tak zwyczajnie, pewnego dnia zamieszkał na parterze przedwojennej kamienicy w Warszawie w której wtedy mieszkałem. Pojawił się w niej niespodzie­wanie i kiedy po raz pierwszy natknęliśmy się na siebie na klatce schodowej, wywołał we mnie zdziwienie i zaskoczenie. Pamię­tam jak dziś, pomyślałem wtedy: co on tu robi? A kiedy wszedł do Agnieszki mieszka­nia mieszczącego się naprzeciw mojego lo­kalu wszystko stało się jasne i zrozumiałe. Był z natury małomówny, raczej skryty… jakby zamknięty w sobie na innych. Spra­wiał wrażenie introwertyka… chociaż od­niosłem wrażenie, że był zagubionym czło­wiekiem. Na początku znajomości wymie­nialiśmy między sobą proste dzień dobry, czy dobry wieczór. Później grzecznościowe pytania typu co porabiasz, jak się czujesz. Dopiero po pewnym, bliżej nieokreślonym czasie zaczęliśmy ze sobą rozmawiać...Jed­nak nie były to rozmowy przyjacielskie, ra­czej takie zwykłe sąsiedzkie. Nie było w tych rozmowach nic poufnego czy osobiste­go jakie prowadzą ze sobą starzy znajomi i dobrzy koledzy. Jednak było w nich coś co nas łączyło a mianowicie nutka artystyczna. On muzykował i śpiewał a ja poeta i pro­zaik pisałem prozę życia i tworzyłem po­ezję. Ta delikatna nić lekko nas zbliżyła do siebie a to z kolei sprawiło, że rozmawiali­śmy o tych sprawach coraz otwarciej i czę­ściej. Na bazie tych rozmów dałem mu próbnie kilkanaście swoich wierszy do któ­rych miał skomponować muzykę i zaśpie­wać już jako utwory muzyczne na jakimś ulicznym grajkowaniu, ale czy śpiewał Bóg raczy wiedzieć. Do tej pory nie wiem czy wykorzystał moje wiersze i gdziekolwiek je zaśpiewał czy wrzucił do przysłowiowej szu­flady i leżą tam do dzisiaj i czekają na ko­rzystniejsze dla siebie czasy. Nie słyszałem też by na próbach jakie czynił w mieszkaniu mojej sąsiadki śpiewał je już z podkładem muzycznym czy też próbował acappella. Po­tem kiedy odszedł z tego brutalnego świata teksty – wiersze moje przepadły bezpowrot­nie a ja nie wnosiłem do mojej sąsiadki a jego dziewczyny o zwrot tych materiałów. Może ktoś kiedyś je znajdzie i wykorzysta ku mojej czyli autora chwale. Giena miał spontaniczny i taki luzacki, właściwy tylko ludziom twórczym zwyczaj czy też upodoba­nie, jak sądzę wyniesione z dzieciństwa i domu rodzinnego. A mianowicie wychodził z mieszkania na zewnątrz budynku i siadał po turecku na trawie przy południowej ścianie domu mieszkalnego. Obowiązkowo zabierał ze sobą gitarę i wsparłszy plecy na wygrza­nej słońcem ścianie, zagłębiał się w sobie tylko znanych zakamarkach myśli. Trącał palcami struny i coś tam sobie nu­cił i podśpiewywał. Pewnie były to kawałki zgodne z projekcją przyszłych utworów muzycznych. Często sprawiał wrażenie nie­obecnego jednak to było tylko wizualne złu­dzenie. W czasie zadumy powstawały w jego głowie szkice przyszłych koncertów, piosenek a także teksty własnych utworów. Kiedy już w jego głowie wszystko poukła­dało się w całość brał gitarę do ręki i grał powtarzając wielokrotnie frazy muzyczne i tekstowe a ja słysząc granie przysiadałem w jego zasięgu i słuchałem tych próbnych kawałków. Nie czyniłem uwag bo nie znam się na komponowaniu muzyki ani wokalnym śpiewie. Potem sam dla siebie oceniałem wykonany przez Gienę utwór jako fajny, mo­gący być, bądź nie trafiający w mój gust, utwór muzyczny. To jego przesiadywanie na trawie pod do­mem, w pewnym momencie stało się czę­ścią każdego mijającego dnia. Nabrało ta­kiego jakby rytuału, cech niezbywalnego fragmentu jego życia i życia całej naszej ka­meralnej kamienicy. Stało się częścią tej ka­mienic i wyglądało jakby było przy niej od zawsze. Wracając po południu z pracy przy­stawałem koło niego i wsłuchiwałem się w słowa śpiewane i w drżące, wzbogacające każdy tekst, akordy gitarowe. On jakby mnie nie dostrzegając dalej ćwiczył i palca­mi przekładał swoje pomysły na dźwięki akordów gitary. Wszystko to przeplatał krót­kimi przerwami na papierosa. W sumie to nie były przerwy tylko chwilki na odpalenie kolejnego papierosa, którego wkładał do ust i trzymał w nich aż do niemal całkowitego spalenia. Papieros wydzielając dym podraż­niał jego oczy i nos, ale widać nie bardzo mu to przeszkadzało bo dalej trącał palcami struny i mrucząc pod nosem stary lub do­piero co wymyślony tekst, wciągał niebie­skawy dym głęboko do płuc… A potem, a potem jechał z Agnieszką do Krakowa i tam dając koncerty, starał się realizować swoje marzenia, pasje i pomysły… Patrząc obiektywnie na Gienę z perspek­tywy już nieobecnego w życiu ziemskim człowieka, trzeba z czystym sumieniem po­wiedzieć, że jego całe życie nie było usłane różami ani innymi kwiatami. A wręcz prze­ciwnie było pełne dramatycznych chwil, wzlotów i upadków. Chwil radości i smutku, śmiechu i łez a to przecież takie ludzkie a nie boskie. Odnosiłem wrażenie, że Giena nie może się do końca odkryć, że prowadzi wieczną walkę sam ze sobą i z całym światem. Że życie w tym gorącym tyglu nie jest jego życiem a jedynie miejscem gdzie może swoim śpiewaniem zarobić trochę niezbędnych do życia pieniędzy. Wygrał przecież ten słynny na całą Polskę program pt. Mam talent. Ponoć z tego tytułu zgarnął dość sporą sumę pieniędzy, ale na zewnątrz nie było widać, że ta wygrana pomogła mu w poprawie życia artystycznego, czy tego normalnego ziemskiego. Wygrana nie po­mogła mu osiągnąć wyższego pułapu estra­dowego. Nie zrobił kariery w telewizji ani w Polsce. Nie miał wypasionej fury, nie ubierał się w drogie ciuchy, nie przesiadywał w gwiazdkowych knajpach tylko przed naszą starą kamienicą. Nie puszył się ani nie pa­trzył z byka na innych ludzi. Ot taki swojski normalny gość o lekko zamkniętym wnę­trzu. Z dystansem do innych ludzi. Co praw­da miał tą swoją, zakochaną po uszy Agnieszkę, która szła z nim wszędzie przez życie i to chyba była jego jedyna nagroda która do końca nie zniknęła z jego życia. Wpatrzona w niego jak w obraz była mu managerem, doradcą, wsparciem, troskliwą opiekunką i kochanką. Wszędzie jeździli razem, jedli razem, niedojadali razem i ogrzewali się własnymi ciałami gdy pora była zimna a do domu daleko… Potem gdy wydarzył się wypadek z Gieną w głównej roli i wpadł w stan głębokiej śpiączki na skutek urazu mózgu biegała po szpitalach, załatwiała wszelkie związane z leczeniem rzeczy. Gdzie tylko się dało wy­szukiwała odpowiednich lekarzy, wydoby­wała choćby i spod ziemi wszelakie nie­zbędne sprzęty rehabilitacyjne a po powro­cie do domu wypłakiwała swój żal i rozgory­czenie w moją pierś. Mówiła mi o swoich pomysłach na ratunek dla Gieny, o swojej miłości do niego i rozpaczy wywołanej wy­padkiem partnera. Ja jako zaprzyjaźniony sąsiad słuchałem wszystkiego z uwagą i cierpliwością. Jak tylko potrafiłem i mogłem podtrzymywałem ją na duchu, pocieszałem i wlewałem w nią nadzieję na wyzdrowienie jej ukochanego mężczyzny. W końcu udało się jej zorganizować zbiórkę pieniędzy na ratunek dla Gieny. Odbyło się kilka koncer­tów z których pieniądze zostały przeznaczo­ne na ratunek zdrowia Gieny. Potem Polska odmówiła dalszego leczenia z uwagi na to, że Giena jako Białorusin nie miał Polskiego ubezpieczenia. Nasza służba zdrowia dopro­wadziła do tego, że nieszczęśnik został przewieziony do swojej rodziny na Białoruś. I tu Agnieszka straciła możliwość stałej opieki nad chorym. Nie mogła bez wizy po­jechać w odwiedziny. A wizy miały krótką ważność więc trzeba było ciągle je odna­wiać. Nie mogła wwozić do Białorusi żad­nych przyrządów rehabilitacyjnych a jeśli już to nakładali na nią wysokie cła. Pienią­dze ze zbiórki charytatywnej szybko się kończyły więc rozpacz Agnieszki rosła z dnia na dzień coraz większa. Teraz ze względów formalnych wyjazdy do Białorusi stały się rzadsze a kontakt między nią a matką Gieny był możliwy tylko i wyłącznie przez telefon komórkowy. W pewnym mo­mencie stan w jakim znajdował się Giena złudnie „polepszył” się i wydawało się, że nawet zareagował delikatnym drgnięciem twarzy na głos Agnieszki, ale to było złudne wrażenie bo w kilka dni po tym złudnym zdarzeniu Giana niestety odszedł z tego świata... Skąd w takiej drobnej osobie jak Agniesz­ka było tyle siły doprawdy nie wiem chociaż uważam, że to dzięki jej wielkiej miłości do Gieny potrafiła ponad swoje siły działać, trwać i walczyć o swojego ukochanego do samego końca. Do dzisiaj nie otrząsnęła się z tej traumy. Straciła energię, chęć do dzia­łania bo jej system nerwowy rozsypał się w drobny pył i nie potrafi już złapać równowa­gi. Od śmierci ukochanego jest zupełnie inną osobą niż była. Życie jakby z niej ule­ciało. Przypadkowo spotykam ją czasami ale sprawia wrażenie nieobecnej. Jakby szło ulicą tylko jej ciało, zaś dusza wraz z ser­cem poleciała za ukochanym... Bogdan A. Chmielewski Bogdanówka dn. 07.09.2021

czwartek, 18 maja 2023

Quo vadis man

 Quo vadis man?


Bez względu na to czy wierzysz w Boga czy nie powiedział On: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego… I co miłujesz jeden z drugim bliźniego jak siebie samego, że nie wspomnę już o obcym, znajomym czy sąsiedzie z przeciwka klatki schodowej czy działki z domkiem jednorodzinnym w którym handryczycie się o każdy grosz i przedmiot! Jasne, że nie miłujesz ani nie wspierasz biedniejszego od siebie. Egoizm, samolubstwo i pazerność sięga już szczytu wieżowca o stu kondygnacjach. Ale żeby było śmieszniej największe jest pośród rodzin i najbliższych przedstawicieli rodzin. Żre się o srebrniki brat z bratem czy siostrą. Dzieci potępiają rodziców, że nie chcą za życia przepisać mienia nieruchomego czy ruchomego. Kiedy jednak dochodzi do przepisania aktem darowizny domu na dzieci, zaczyna się dramat rodziców. Są szykanowani, traktowani jak zbyteczny balast, bici, głodzeni i często dochodzi do ekstremalnych skrajności uczuciowych a raczej bezuczuciowych i darczyńcy wyrzuceni przez dzieci lądują w jakiejś obskurnej przybudówce i żyją jak zwierzęta. Wcale nie rzadko dzieci sprzedają wraz z rodzicami budynki i nie przejmują się tym czy rodzice wylądują na bruku czy w obskurnym przytułku dla bezdomnych! Ważne, że nareszcie dorwali darmowa kasę!

Coraz częściej rodzice zastanawiają się czy warto płodzić dzieci i słusznie bo po co zarzynać się przez ćwierć wieku, pchać w dzieci pieniądze, uczucia i opiekę kiedy po osiągnięciu dojrzałości w głowach dzieci zapanowała myśl jak tu pozbyć się rodziców i przejąć ich schedę! Oczywiście są przypadki, że relacje rodzice - dzieci są poprawne, oparte na uczuciach ale obecny świat dość szybko odchodzi od rodzin opartych na miłości, uczuciach i wsparciu. Co i rusz słyszymy o eutanazji czyli o uśmiercaniu niby dobrowolnym starych rodziców. Już bodaj 8 krajów Unii Europejskiej podpisało ustawę o eutanazji. Należy postawić dramatyczne pytanie: Komu ustawa o eutanazji jest potrzebna bo na pewno nie starym ludziom… Im potrzeba trochę uczuć i ciepła. Im potrzebny jest dom pogodnej starości o kosztach utrzymania takich by każdego emeryta z emerytury było na taki dom stać! To jednak duże koszty bo wielu emerytów nie stać na dobry dom starców. Zatem wypadałoby dzieciom dorzucić się do kosztów utrzymania rodzica… ale gdzie tam będą dorzucać. Im nie starcza na luksus życia chociaż zarabiają po 5-10 tysięcy zł/miesiąc. Rodzic mógł pracować na dzieci przez 25 lat ale one już nie chcą płacić na rodzica i dlatego podpisują ustawy o eutanazji. Starego łatwo uśmiercić bo z racji wieku chorują na demencję albo alzheimera. Czyli są niepoczytalni i można za nich podjąć decyzję… a potem zagrabić mienie które jest obwarowane spadkiem i hulaj dusza piekła nie ma!


Bogdan A. Chmielewski

Bogdanówka dn. 18.05.2023 

wtorek, 2 maja 2023

Dykcja w opałach

 Dykcja w opałach


Gdy doskwierał drobny deszczyk,

Brzdąc szusował szosą szparko,

W bez harmonii szumu szkwału,

Ktoś szorował szybę tarką,


Uszczypliwy tatuś szkraba,

Niczym szpetny tromtadrata,

Szczekał szczerząc szarą paszczę

Jak obleśnie lśniąca szmata,


Chciała imponderabilia,

Zmierzyć szepty na rzeszocie,

Lecz rzeszoto poszarzało,

Wisząc na szczerbatym płocie.


Sfrunął szczygieł z dachu szczytu

Do rzekotki drzewnej żabki,

Starmosili liść czeremchy,

Bez szacunku dla szczypawki,


Po zroszonej rosą trawie,

Troglodyta hasa w chaszczu,

Niczym strach wróblowych harcy

W poszarpanym czasem płaszczu,


Zaś pod strzechą starych czasów,

Mistrz szmaciarzy dręczy skrzypce,

Rak wrzucony w wrzątek strawy,

W mig, szeroko rozwarł szczypce,


Piszczy niczym źdźbło burleski,

Jak dzierlatka twarz rumieni,

Niczym liście jarzębiny

Tracąc życie przy jesieni,


Tak doczesne mija życie,

Wznosząc lament przed ołtarze,

Wciąż złorzecząc w łzach lamentu,

Ludzie jęczą gdy los karze…


Bogdan A. Chmielewski

Bogdanówka dn 02.05.2023