Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać

Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...

http://moja-poezja-proza.blogspot.com

środa, 26 października 2011

Szczególny dzień

Wszystkich świętych.... wolę nazwę Dzień zmarłych bo jest bliższa prawdzie... nie przepadam za tym dniem. Tłumy przepychających się ludzi, korki na drodze, reorganizacja ruchu i wyszynk wzdłuż muru cmentarnego działają na mnie źle… wręcz odpychająco. Materializm i komercja opanowały miejsca, którym należy się szczególne uszanowanie, cisza i spokój, a tym czasem dominuje ogólnie panujący zgiełk, pańska skórka, obwarzanki, jakieś jajowate dziwadła otoczone dmuchanym ryżem… jak na odpuście kościelnym. Są też ciasta, kiełbaski skwierczące w dymie palącego się tłuszczu, pajdy chleba ze smalcem domowej roboty… po 7 złotych za jedną… to jest biznes, a po cichu gorzałka i okopcone kotły z kasztanami… a jakże z kasztanami, dobrze czytacie. Kilka metrów dalej cukierki, szaliki, rękawiczki, skarpetki…i gwar. Za każdym razem odnoszę wrażenie, że jest to takie jedno wielkie i niezrozumiałe brzęczenie mowy ludzkiej… jak w pszczelim ulu… istny bazar handlowy.
W ten dzień wstaję przed szóstą rano, zabieram wcześniej kupione znicze i o godzinie siódmej jadę na cmentarz … o tej porze nie ma jeszcze tylu ludzi… zapalam znicze pamięci, chwila zadumy i wracam po upływie mniej więcej godziny, kiedy jeszcze nie ma takiej ciżby... Wolę w domu pomyśleć, powspominać bliskie i drogie mi osoby, szczególnie mojego dziadka, który zaszczepił mi miłość do natury... szczególnie lasu i zwierząt... W swojej świetności fizycznej był gajowym i mieszkał w środku lasu. Gajówka była prostą drewnianą chatą, krytą strzechą czyli słomą. Nie było radia, telewizora ani urządzeń elektrycznych ponieważ nie było prądu. Były tylko lampy naftowe… z których przyświecał migoczący płomyk… pamiętam refleksy na ścianach pomieszczenia kuchennego. Igrały jak poruszane wiatrem listki drzew. Do najbliższej wsi w której był sklepik z pieczywem było trzy kilometry... Dwa lata temu doświadczyłem nieodpartej potrzeby aby zobaczyć to miejsce po upływie 40-tu lat… a więc odpaliłem starą terenówkę i pojechałem w miejsce gdzie mieszkał dziadek... Nie mogłem odnaleźć drogi… wszystko zarosło gęstą roślinnością... miejsce kiedyś zamieszkałe teraz było nie do poznania. Kiedy byłem bliski zwątpienia przyszedł dziadek. Choć był niewidoczny, wyraźnie czułem jego obecność. W mojej myśli pokazywał mi jak się poruszać po tej gęstwinie. W ten sposób oprowadził mnie po całym dawnym obejściu. Znalazłem miejsce gdzie stał dom, gdzie był ogród i kwitnące bzy, studnia, cztery wielkie jesiony rosnące wzdłuż dawnego płotu, w rogu podwórka potrójną akację na której kiedyś gnieździły się wiewiórki i jabłonkę, pochyloną zębem czasu... mocno postarzałą... a na niej dwa jabłka... jakby czekały na ten moment... dla mnie i dla mojej Ewelinki... A potem na pamiątkę zrobiłem kilka fotografii. W domu ze zdziwieniem odkryłem, że na jednej z nich, na tle wielkiego i wiekowego dębu sfotografowałem energię ducha dziadka... Czasem, szczególnie w takim dniu jak Dzień zmarłych biorę do ręki fotkę i uśmiechając się spoglądam na dąb, i jakby siedzącego na konarze dziadka…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz