W związku z tym, że
jestem prozaikiem faktu ze szczególną uwaga przyglądam się temu wszystkiemu co
mnie otacza. Obserwuję następujące jakby automatycznie zmiany warunków
atmosferycznych, nasilające się wichury, gradobicia, trzęsienia ziemi,
gwałtowność burz z piorunami i media,
które bezceremonialnie straszą nas końcem istnienia życia na Ziemi. Najpierw
modna była kolejna epoka lodowcowa, teraz globalne ocieplenie a co za tym idzie
roztopienie lodów Grenlandii i obydwóch
biegunów za którym idzie gwałtowny wzrost poziomu wód oceanów, a więc
przykrycie wodą większości obecnych
lądów. Są teorie o zapadnięciu się w
ocean Karaibów, które to spowoduje najpotężniejszą w dziejach ludzkości falę
tsunami . Zjawisko to pędzi z zawrotną szybkością 800 km/h w kilku kierunkach i
przykrywa masą wód wszelkie lądy napotkane
na swojej drodze wraz z żyjącymi na nich żywymi istotami. Kolejnym straszakiem
jest przepiękny i jedyny w swoim rodzaju park – rezerwat przyrody Yelow Stone w
Stanach Zjednoczonych. Ponoć jest to
uśpiony wulkan, który co ileś tam tysięcy lat obligatoryjnie wybucha, a lawa i
materiał piroklastyczny zmiata wszystko co napotka na swojej drodze.
Niezależnie od zniszczenia powierzchni Ziemi, wybuch tego giganta ma okryć popiołem
i dymem przestrzeń powietrzną otaczającą cały nasz glob, a to spowoduje swoistą
izolację czyli odcięcie powierzchni ziemi od słońca . Tym sposobem wybuch Yelow
Stone przyczyni się do obumarcia świata roślin i żywych istot, zaś taki stan
rzeczy wywoła drastyczny spadek temperatury na skutek czego nastąpi ogólno ziemskie zlodowacenie i koniec
ludzkości. O wszystkie te zjawiska publicznie oskarża się Matkę Naturę,
Boga i zjawiska nadprzyrodzone czyli
takie, których człowiek nie potrafi logicznie wytłumaczyć. Zadziwiający jest
fakt, że bezmyślny człowiek widzi tylu winowajców zagłady życia na ziemi a nie dostrzega
szkodliwego działania własnej
cywilizacji czyli drapieżcy człowieka.
Oczywiście jak wszędzie i od tej reguły istnieją odstępstwa ponieważ są jednostki
ale i aktywnie działające organizacje, które swoje istnienie i działanie
ograniczają tylko do walki z bezmyślnością innego człowieka. One starają się śledzić, wytykać, piętnować i publicznie alarmować o tych, którzy w sposób
bezkarny i na masową skalę doprowadzają do brutalnej degradacji nawet całych
regionów danego obszaru ziemi. Skażona pestycydami gleba (o czym publicznie
wcale się nie mówi) w zasadzie już nie nadaje się do zdrowych dla organizmów
człowieka upraw. Latami chemizowana i truta pestycydami odpłaca nam rodząc
toksyczne plony, warzywa i owce… dlatego rejestrujemy tyle zachorowań na raka…
właściwie istnieją już całe kompleksy szpitalne łącznie z hospicjami dla rakowców
a Rządy udają, że nie ma problemu… ba jeszcze na tym zarabiają krocie bo
przecież komponenty leków i same leki obłożone są podatkiem ustawowym. Pobiera
się jeszcze podatek za energię potrzebną do produkcji leków ratujących życie,
za wodę, śmieci, transport i sprzedaż . Czy się to komu podoba czy nie nasze
wszystkie Rządy mają brudne ręce! Najpierw przymykają oczy na nieuczciwych
rolników trucicieli gleby i roślin… i o zgrozo jeszcze dotuje z Unijnych dopłat
takie rolnicze procedery. Kolejnym
gwoździem do trumny konsumenta jest wpuszczanie na rynek produktów
zmodyfikowanych genetycznie, zaś jako trzeci czynnik uśmiercania zwykłego
zjadacza chleba należy wymienić pobłażliwość dla wielkoprzemysłowych trucicieli
gleby, wody i atmosfery. Właściciele takich firm często zajmują poselskie
stołki co daje im jeszcze większą swobodę szkodliwego działania, bezkarność i
arogancję wobec społeczeństwa i całej Matki Natury. Dlaczego biernie
przyglądamy się takim praktykom? Dlaczego nie podnosimy publicznie
sprzeciwu i tym samym dajemy ciche
przyzwolenie aby rządowi nieuczciwi potentaci truli nas, nasze dzieci i miejsce naszego
zamieszkania Ziemię? Ano dlatego, że ludziom brakuje zdrowej wyobraźni i odpowiedzialności za wspólne użytkowanie naszego globu… no i dlatego, że większość ludzi
to zwykłe barany, którym wydaje się, że mogą bezkarnie i bezmyślnie brać bez
końca i niszczyć wszystko wokół siebie… A przecież dwa tysiące lat temu jeden z największych
Mistrzów i mędrców tego świata nauczał: Co posiejesz zbierał będziesz…! Tak
więc uważaj butny człowieku… czas zbiorów z Twojego zasiewu nadchodzi… bacz
więc byś nie musiał śmiercią swoich dzieci płacić za krzywdy jakie lekkomyślnością
i pazernością wyrządziłeś innym istotom tej Ziemi…
Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać
Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...
http://moja-poezja-proza.blogspot.com
http://moja-poezja-proza.blogspot.com
sobota, 14 grudnia 2013
środa, 16 października 2013
Witrualny podryw
W ostatnich latach obserwuję wśród ludzi niemal galopujący
wzrost zainteresowań portalami społecznościowymi o naturze
randkowo-towarzyskiej. Zastanowiwszy się
głębiej nad tym zjawiskiem można dojść do wielu wniosków, ale o wszystkich
pisał tu nie będę, bo jest to zbyt obszerny temat. W związku z tym, spośród wielu wątków wezmę pod uwagę tylko te,
które z mojego punktu widzenia są najważniejsze…
choć może powinienem je nazwać nie najważniejsze, a najczęściej występujące przyczyny
pojawiania się ludzi w takich właśnie miejscach.
Moim zdaniem jest to samotność, wygodnictwo, anonimowość i brak czasu na poszukiwanie partnera/ki w
tradycyjny sposób. Jak zapewne wiele osób pamięta, do tych tradycyjnych zaliczały się zabawy na
wolnym powietrzu, różne festyny, spacery do późnych godzin w centrum miasta, czy
choćby organizowane przez zakłady pracy zbiorowe wycieczki w różne miejsca
naszego pięknego kraju. Teraz takich już
nie ma, bo czasy i obyczaje na skutek napływu innych kultur zmieniły się w sposób
radykalny i tym samym zepchnęły tamte klimaty w niebyt zapomnienia. Teraz są i
owszem wycieczki zagraniczne w piachy skwarnego klimatu Egiptu i Tunezji oraz wyjazdy integracyjne, których podłożem
jest zawsze biznes czyli interes materialny danej firmy, która takie wyjazdy
organizuje.
Na portalach publicznych z uwagi na bezkarność i
anonimowość panuje bezhołowie, chamstwo, brak kultury komunikacji, brak zwykłej
uprzejmości, arogancja, wulgaryzmy, agresja i oszustwo! Znakomita większość
logujących się tam ludzi kłamie, wyolbrzymia swoje walory, stan posiadania, aktywność
fizyczną i wykształcenie, jakby dobra materialne, wysportowana sylwetka i
papierek jakiejś uczelni były magicznymi kluczami i gwarantowały znalezienie dobrych
znajomości, bezinteresownych przyjaźni i miłości. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie, bo ci
„wspaniali” ludzie po pięćdziesiątce na skutek ciągłej i nadmiernej
eksploatacji fizycznej i umysłowej w pracy zawodowej, niewłaściwego odżywiania i
braku ruch są często otyli i po prostu zapasieni, mają obwisłe brzuchy,
podgardla, przysłowiowe oponki jak koła w traktorze i niedomagają zdrowotnie. Z
siedzenia przed telewizorem głupieją, a od wszelkiej maści seriali doznają wstecznictwa
intelektualnego. Z nudów opychają się nadmiernymi ilościami przechemizowanej i toksycznej
żywności, dlatego nie mogą być czynni seksualnie i również z tego powodu prześladują
ich rozstroje jelitowo – żołądkowe. Jakby tego było jeszcze mało piją duże
ilości kawy, wchłaniają w siebie piwo i mocniejszy alkohol, palą papierosy i
śmierdzą skutkami tego nałogu na 3 metry. Zamiast wyruszyć z przyjaciółmi na pieszą wycieczkę na łono
natury, tracą nerwy ekscytując się obietnicami tendencyjnych i kłamliwych
polityków, ale na portalach publicznych każdy z nich wręcz tryska zdrowiem i
pozytywną energią. Na skutek Rządowej
polityki doprowadzenia Kraju do zapaści
na rynku pracy, część z nich przebywa na bezrobociu, świadczeniach pomostowych,
rentach, albo ma byle jaką pracę z niskim zarobkiem co zmusza wiele osób do
oszczędnej gospodarki zasobami finansowymi… czyli żyją od pierwszego do
pierwszego… od rachunku do rachunku… ale kiedy zajrzymy do opisu
portalowego widzimy „wspaniałych” zrujnowanych
staruszków unoszących się w motolotniach, pływających na motorówkach i jachtach
dalekomorskich, wspinających się na strome szczyty gór i pędzących we
wspaniałych i wypasionych brykach. Kobiety wymyśliły sobie drobne oszustwo przy
pomocy którego są ciągle piękne i młode. To małe kłamstewko polega na publicznym
prezentowaniu twarzy córki miast swojej. Dlaczego to wszystko
robią skoro tym o czym piszą nie są? Przecież doskonale wiedzą, że wcześniej
czy później prawda wyjdzie na jaw… no chyba, że są to fantastki, które nie spotykają się z nikim w realu. Niewątpliwie coś w tym jest,
bo część z nich nie akceptując przemijania właśnie w ten sposób buduje swój
iluzoryczny świat, w którym pragnie żyć by dorównać tym, którym jednak udało się
zachować dobrą formę, zdrowia i przy okazji zbić fortunę. Niezależnie od wyżej wymienionych powodów jest
grupa osób akceptujących przemijanie, starzenie i zmarszczki na twarzy. Wszyscy
oni są młodzi duchem i szukają osób do zaliczenia wspólnej przygody w miłym
towarzystwie. Są to zazwyczaj ludzie uczciwi, ufni i wierzący w prawdziwą
przyjaźń i miłość do drugiego człowieka, ale ci najczęściej padają ofiarą
oszustów i cwaniaków żerujących na zaufaniu i uczuciach bliźniego. Na
publicznych portalach coraz częściej pojawiają się samotnicy, którzy nie chcą
stałych związków ani spotkań towarzyskich, dlatego szukają kogoś tylko na
pogaduchy wirtualne… tak dla zabicia czasu albo tylko dla utrzymywania
korespondencyjnego kontaktu z innymi osobami. Jest też całkiem spore grono osób,
zwłaszcza kobiet, poszukujących stałego
partnera do związku zalegalizowanego w USC lub bez legalizacji czyli jak się
potocznie mówi na kocią łapę. Te panie, ufne
w wirtualne szczęście padają łupem oszustów matrymonialnych, pijaków i
sprytnych złodziejaszków posiadających dar kamuflażu… Maskownica czyli kamuflaż
znika natychmiast po zawarciu związku małżeńskiego i wprowadzeniu delikwenta na salony. Jako
ostatnią wymienię grupę leniwych cwaniaków,
którzy jako męskie prostytutki świadczą usługi seksualne za sponsoring… Tu prym
wiodą patentowane lenie i pozbawieni ambicji, młodzi mężczyźni, którym wydaje
się, że każda dojrzała i samotna kobieta poleci na jędrnego ptaszka i
niedoświadczonego życiowo, tępego, ale jurnego samca - maszyny do bzykania
pozbawionej finezji i wiedzy erogennej ciała kobiety…. No cóż, wszystko
się zmienia, tak i kultura społeczeństwa w randkowaniu także… może za kilka
miesięcy to co jest teraz zmieni się jeszcze bardziej… i wtedy bez żadnego wysiłku wystarczy kiwnąć
palcem i hajda do ołtarza… a potem to już tylko wolnoć Tomku w
nieswoim domku…
piątek, 16 sierpnia 2013
Fachowcy od siedmiu boleści
Całkiem nie
tak dawno zmuszony byłem pójść do lekarza… piszę byłem zmuszony, bo tak
naprawdę nie chodzę do lekarzy – mam na nich uczulenie i nie wierzę w ich
umiejętności ani wiedzę wyniesioną z uczelni medycznych – chyba, że absolutnie muszę, bo sam nie mogę sobie z
danym problemem poradzić. Wolę opatrzyć się domowym sposobem lub korzystać
z dobrodziejstwa ziół, które co prawda
wymagają dłuższego leczenia, ale wykazują małą szkodliwość w skutkach ubocznych.
Mimo to
uważam, że same uczelnie posiadają odpowiedni zasób gromadzonej wiekami wiedzy,
którą to przekazują adeptom sztuki medycznej, ale adepci nie koniecznie
przykładają się do nauki, a więc brak im solidnego podejścia do uczenia się, na
egzaminach ściągają miast wiedzieć, a potem pretendują do wykonywania wysoce
odpowiedzialnego zawodu lekarskiego. No
i zasiada w gabinecie taki świeżo upieczony lekarz – nieuk po studiach – od
razu ma się za coś lepszego więc traktuje pacjentów instrumentalnie albo jak natrętne robactwo i
z lekceważącą miną patrzy z góry na każdego kto śmie zakłócać jego gabinetowy spokój.
Swoje stanowisko w przychodni nie
traktuje jako miejsca pomocy chorym i starym ludziom tylko jako miejsce do
zarabiania na życie. Miast przestrzegać etyki lekarskiej i wypracować sobie
dobrą opinię i rangę wśród pacjentów, obija się i rozgląda w koło za wyższą
płacą. Jak zawsze w takich przypadkach muszę
się zastrzec, że są wyjątki (i chwała
Bogu)od tej poniżającej profesję lekarską kliki, kliki dość licznie reprezentowanej
przez materialnie ustawionych ignorantów
i zarazem hańbiących tą jakże szlachetną profesję oszustów, wałkoni i ściągaczy na egzaminach w uczelni.
Tak więc
siedzę pod gabinetem lekarskim do pani doktor K. B. czekam, czekam, cholera
mnie bierze aż wreszcie raczyła się
pojawić z 20-to minutowym opóźnieniem… Młoda, dobrze odżywiona, raczej gruba,
wysoka idzie prężnym krokiem, stuka
wysokimi obcasami aż echo niesie. Kłóci się ten stukot obcasów z moim
wnętrzem, bo zdecydowanie nie pasuje ten
dźwięk do miejsca gdzie siedzą ludzie chorzy. Wchodzi do gabinetu, zamyka za
sobą drzwi i… czekam dalej… kolejne 10
minut… ten czas chyba potrzebny jest pani doktor na ubranie białego fartucha… a
może co innego…? Wreszcie słyszę sakramentalne proszę, więc wchodzę, podaję nazwisko by mogła sięgnąć
po właściwą kopertę z historią choroby pacjenta i siadam na krześle mimo, że
nie usłyszałem zachęcającego: proszę siadać.
- Co panu dolega – zapytała wreszcie.
Zgodnie z powodem mojego przyjścia do
przychodni mówię o skaczącym ciśnieniu, o wymiotach, o alergii, astmie atopowej
i problemach gastrycznych… zaś pani doktor niewiele mówiąc… ba nie wypytując o różne rzeczy uczuleniowe, zwłaszcza że
jestem alergikiem, serwuje mi lek na
nadciśnienie i informuje, że ten specyfik działa w nagłych skokach ciśnienia i
że wtedy trzeba go wziąć pod język i ciśnienie powinno szybko opaść . Nie
zbadała mojego ciśnienia, nie zapytała czy mierzę je w domu… totalnie nic co by
pomogło zaordynować konkretny lek, który przede wszystkim zacząłby leczyć moją
przypadłość a nie działać w nagłych skokach obniżająco. Siedzę na tym krześle jak kołek, czekam na
badanie a tu nic… pani doktor jest zajęta gapieniem się w monitor komputera
więc uznałem, że moja wizyta dobiegła końca. Podniosłem gnaty i z ustawowym „do
widzenia” na ustach wyszedłem z gabinetu… Zanim wykupiłem lek poszedłem do domu
i w Internecie poszukałem szczegółowych informacji na jego temat. Prawie natychmiast
otworzyła się strona z dużą ilością zakładek dotyczących tego leku. Czytam
jedną, potem drugą i trzecią… wszędzie mnóstwo przeciwwskazań… między innymi o
dozowaniu dla uczuleniowców, a na koniec czytam, że lek ten może powodować
zapaść serca… Oczy wytrzeszczyłem, tchu mi brakło więc wyraziłem w myślach
przerażenie bo przecież nie poszedłem do lekarza w celach odebrania sobie życia
tylko z zamiarem leczenia skoków ciśnienia. Wobec powyższego recepta poszła do śmietnika… a ja zacząłem
terapię ziołową u Ojców Bonifratrów.
Ręce opadają
na widok takich lekarzy, ale i fachowców innych branż: mechaników
samochodowych, hydraulików, pracowników remontowo- budowlanych, policjantów,
urzędników państwowych itd. Jestem absolutnie za tym by karać fuszerów i
szkodników w swoich zawodach. Przecież fuszerka daje wymierne straty dla
pojedynczych mieszkańców kraju, społeczeństwa i całego systemu Państwa.
Ściągaczy i nieuków pozbawiać prawa wykonywania zawodu i
kierować przymusowo do zamiatania ulic, a jak będzie kiepsko zamiatał odbierać
zapłatę i obniżać wysokość emerytury... dotąd
aż nabiorą szacunku do drugiego człowieka i do tego co robią na rzecz
zleceniodawcy. Pracujących leniwie i
leserów, którzy uważają, że przyjdą do pracy i poobijają się 8 godzin,
stopniowo pozbawiać wszelkich
przywilejów jakie dostają od Państwa tj. opieki medycznej, prawa do korzystania
z pomocy służb społecznych takich jak straż pożarna, pogotowie ratunkowe czy
służb policyjnych… Mógłby taki delikwent korzystać z tych służb jedynie w
przypadku pokrycia pełnych kosztów takiej interwencji. Poza tym przed
rozpoczęciem nauki na studiach wprowadzić obowiązkowe testy przydatności danej
osoby do wybranego przez nią kierunku studiów – jeśli test wykaże niekompetencję paszoł won do
łopaty!
piątek, 21 czerwca 2013
Czas arogantów
Bodaj od tygodnia dopisuje nam ładna i słoneczna
pogoda, a to jak wiemy sprzyja wzmożonym spacerom i jakby przymusza nawet tych
najbardziej zatwardziałych domatorów do opuszczania swoich w miarę bezpiecznych kryjówek jakimi
niewątpliwie są ich mieszkania… Tak też i mnie wzięło na codzienne spacery,
które postanowiłem systematycznie zaliczać po pracy. Z uwagi na specyfikę
handlu (mam swój mały sklepik) jest to czas po godzinie 19-tej. Większość z tych
pojawiających się na ulicach ludzi łaknie widoku drugiego człowieka, zgiełku i
ciżby jaka w okresie letnim panuje w mieście, na deptakach i wszelkiej maści
ogródkach piwno konsumpcyjnych. Mnie akurat żadna z tych rzeczy nie pociąga. W
moim przypadku chęć zaliczenia kilku kilometrów podyktowana jest zdrowym
rozsądkiem i dbałością o ruch, a zatem o własne zdrowie. Tak się w moim życiu
poskładało, że niemal cały dzień spędzam w tymże sklepiku wielobranżowym co
odbiera mi swobodę spacerowania, czy li
tylko spędzania czasu na wolnym powietrzu. Zimą kiedy na ulicach zalega błoto
pośniegowe i jest przenikliwie zimno, także latem gdy panuje deszczowa pogoda
nie ciągnie mnie do spacerów, ale kiedy na dworze jest słonecznie i ciepło - owszem
tak i wszystko byłoby bardzo piękne i miłe gdyby… no właśnie… gdyby nie inni
ludzie.
Generalnie ludzi można podzielić na dwie
podstawowe grupy: kulturalno-spokojnych i hałaśliwych arogantów. Każdą z tych
dwóch podstawowych grup można podzielić jeszcze na kilka innych, ale my żeby
się nie rozdrabniać, zajmiemy się tylko tym uproszczonym ale zasadniczym podziałem.
Ja jako, że jestem duszą artystyczną,
pisarzem, poetą i satyrykiem umieściłem swoją skromną osobę w grupie kulturalno-spokojnych. Żyjąc wśród
tak wielu ludzi staram się tak żyć by nikt na mnie nie narzekał i nie cierpiał
z mojego powodu. Staram się żyć w sposób
kulturalny, miły i życzliwy. Lubię gdy ludzie są dla siebie uprzejmi, empatyczni
i sympatyczni. Jako że jestem pisarzem hołduję kulturze korespondencji i
obcowania, i uważam, że na tak niewiele stać jest każdego człowieka, ale czy
stać oznacza chcieć? Otóż nie! A
dlaczego tak wielu ludzi nie chce żyć kulturalnie nie potrafię sensownie
odpowiedzieć. Mogę spekulować, że wynieśli złe maniery z domów rodzinnych, że
stoją na niższym szczeblu rozwoju duchowego czy doszukiwać się wielu innych
powodów, ale co by nie mówić należy ubolewać nad tym, że w dzisiejszych egoistycznych
czasach tak mało ludzi myśli podobnie jak ja.
Wracając do głównego wątku chcę powiedzieć, że
zgodnie za własnym założeniem od tygodnia po godzinie 19-tej idę na spacer. Wyznaczyłem
sobie rundę licząca ok. 5-ciu tysięcy kroków co mniej więcej przekłada się na
jakieś 4,5 km. Droga biegnie jakby po prostokącie i pierwszy dłuższy bok
wiedzie główną ulicą Saskiej Kępy, natomiast drugi to równoległa ulica Saska. Te dwa odcinki różnią się zdecydowanie
ilością ogródków gastronomicznych oraz ilością spacerowiczów i rowerzystów,
przy czym na ulicy głównej jest ich zatrzęsienie, a na równoległej nie ma ich
wcale. Dwa krótsze odcinki są jakby neutralne. Zawsze zaczynam swoją rundę od
głównej ulicy biegnącej w stronę Parku Skaryszewskiego i wracam ulicą Saską aż
za trasę Łazienkowską. Chociaż Kodeks drogowy jasno określa czym jest chodnik, czym są pasy zwane
pospolicie zebrą i jak należy się po nich poruszać, mało kto przestrzega zawartych w Kodeksie
drogowym zasad o ruchu na drodze. W związku z tym, że rozumiem zasady Ruchu
drogowego poruszam się prawą stroną chodnika i oczekuję od innych użytkowników
tego samego jednak niestety niczego takiego nie dostrzegam. Piesi idą całą szerokością chodnika. Rowerzyści w młodym wieku siejąc
strach, szusują jak na torze wyścigowym po całym chodniku. Grupki rodzinne
składające się z ojca, matki i dzieci jadą podobnie z przewagą dzieci
terrorystów, które zajeżdżają drogę wszystkim spacerowiczom. Tatuś z mamusią
zachwyceni swoimi pociechami wręcz je zachęcają do rozjeżdżania dorosłych i
starców zamiast od najmłodszych lat uczyć
kulturalnego zachowania na drodze – chodniku przeznaczonym dla ruchu
pieszego. Kodeks drogowy wyraźnie mówi, że rowerzysta poruszający się po
chodniku musi bezwzględnie ustąpić pierwszeństwa pieszemu!!! Tak samo jest na pasach które służą jako
przejście dla pieszych i jasno określają, że na pasach rower należy prowadzić a
nie zasuwać jak szaleniec budząc strach
i zagrożenie dla zdrowia pieszego i siebie.
Istny horror jest przed punktami sprzedaży lodów.
Tutaj z braku urządzeń przeznaczonych dla parkowania rowerów, chętni do zakupu
lodów porzucają swoje rowery gdzie popadnie. Rowery leżą na chodniku, na
trawniku, podpierają uliczne latarnie i drzewa, a pośród tego zwałowiska
sprzętu pałętają się niczego nie nauczone dzieciaki… i uczą się same od
starszych jak poniewierać innym człowiekiem. Przejść w takim miejscu jest
trudno a i nawet niebezpiecznie bo można
przewrócić się o taki leżący bezładnie rower i doznać uszczerbku na zdrowiu.
W samych ogródkach gastronomicznych siedzą niechlujnie
młodzi. Dziewczyny półleżąc z szeroko rozpostartymi nogami prezentują swoje
wdzięki wszystkim przechodniom. Na
stolikach spaghetti, wszelkiej maści zapiekanki, pizza, nawet sushi zawinięte w jakieś brunatnego koloru
wysuszone algi i pękate szklanice z
piwem. Zaś sami konsumenci zachowują się poniżej krytyki. Gwar jak w ulu a
rubaszne i nadzwyczaj głośne śmiechy podchmielonych piwem facetów i
rozluźnionych alkoholem kobiet słychać 50 metrów wcześniej. Wszystkiemu przyglądają się przejeżdżające na
rowerach rozwydrzone dzieci. Chłonąc wszystko
w siebie jak gąbka, potem te wartości przekażą swoim zachowaniem kolejnemu pokoleniu. Czyżby epoka kulturalnego sposobu bycia mijała
bezpowrotnie? A tak bardzo Polak się burzy gdy w mediach jakiś dziennikarz
pisze co inne Narody myślą i mówią o nas. Nie lepiej miast manifestacji bezzasadnego
oburzenia zastanowić się nad swoim zachowaniem i poprzez jego zmianę zmieniać
swój wizerunek w innych krajach Europy i
cywilizowanego świata?
Przechodząc obok takich miejsc zastanawiam się jak
mieszkańcy przy których usytuowane są te hałaśliwe ogródki gastronomiczne
wytrzymują ten jazgot ludzkich ciał i gardeł. Są tacy sami jak bełkoczący
zjadacz pizzy, czy może boją się odezwać słowem sprzeciwu by nie narazić się
komuś z wyższej półki… może z rady miasta lub rządu? No cóż… jak mówią stare
mądre porzekadła: Jak cię widzą tak cie piszą i drugie: Ryba zawsze psuje się
od głowy… a skoro głowa w naszym Kraju
jest zepsuta to i dziwić się nie ma czemu, że taki piękny Kraj jakim jest
Polska chyli się ku upadkowi.
czwartek, 9 maja 2013
Ojczyzno czemuś nam nieprzyjazna
Urodziłem się na zachodzie Polski… konkretnie na
Dolnym Śląsku, a więc jestem związany od urodzenia z Ziemią Polską. Powiem
szczerze tak bardzo, że nigdy nie ciągnęło mnie do opuszczenia Ojczyzny, nawet
w turystycznym wymiarze, nawet kiedy były w Polsce trudne czasy Komuny. Przyznaję jednak.że są takie miejsca na naszym globie, które chciałbym zobaczyć - poznać kulturę Dalekiego Wschodu, Indii, Tybetu i Chin. W Europie, a więc nieco
bliżej chciałbym zobaczyć starą architekturę Rzymu… także Pragi. Nie zachwycają mnie piachy Egiptu, Tunezji
czy Izraela bo i cóż może być zachwycającego w piachu, często brudnym, suchym i
wyjałowionym z pięknej roślinności.
Natomiast klimat Polski jest umiarkowany. Są w nim cudowne miejsca wspaniałej
zieleni, jezior, rzek, nizinnych łąk, lasów stojących grzybem, jagodą,
zwierzem i wszelkim innym dobrem. Uwielbiam lasy, kwietne łąki i przebywanie na
łonie Natury. Zachwycam się urokiem mojej Ojczyzny więc tu chcę mieszkać do końca moich dni, tworzyć
uczuciowe wiersze, pisać prozę faktu, a
nawet wytykać w ostrej satyrze poematu, nam Polakom i nie tylko Polakom,
niedoskonałości lub karygodne zachowania.
Z upływem lat przybywa mi mądrości i
doświadczenia. Wyostrzają się zmysły i postrzeganie tego co nas zewsząd otacza,
a wraz z tym rośnie we mnie poczucie niesprawiedliwości, wykorzystywania,
instrumentalizmu, poniżania, a nawet dyskryminacji.
Rozumując logicznie zakładam, że skoro ja Polak jestem
patriotą to i inni Polacy też są patriotami… a skoro jest tylu patriotów to
dlaczego w naszym Kraju jest tak źle? Dlaczego nie szanujemy natury, siebie,
bliźniego, kultury, miejsc pracy? Dlaczego wszędzie spotykam się z Urzędniczym
debilizmem, z utrudnianiem życia
indywidualnego i rodzinnego. Dlaczego na własnej działce nie mogę
zbudować 100-u metrowego parterowego domku bez zezwolenia odpowiedniego Urzędu? Dlaczego nie mogę w sposób prosty i
przejrzysty prowadzić maleńkiego biznesiuku rodzinnego bez drakońskich
obwarowań, kas fiskalnych, wszelkiej maści obciążeń finansowych, powikłań i
udziwnionych przepisów prawnych? I wreszcie dlaczego doświadczam wrażenia, że
nasze Państwo nie jest przyjazne zwykłemu człowiekowi! Bez owijania w bawełnę
trzeba powiedzieć odważnie i wprost, że nasze Państwo wraz z całym systemem
rządzących jest wrogie polskiemu obywatelowi ! Działa na jego szkodę, upodlenie
i destrukcję w każdej dziedzinie i na każdym szczeblu rozwoju… Ba, nawet w pisarstwie i poezji a więc w
tworzeniu Kultury Narodowej nie można liczyć na pomoc. Wręcz przeciwnie jeszcze
książki z poezją podatkuje się VAT-em.
Sam piszę i wydaję więc w tym temacie jestem obeznany i obyty. Czasem
chcę wziąć udział w jakimś konkursie poetyckim, ale kiedy już zaangażuję się w
coś takiego, organizatorzy zaraz przysyłają mi regulamin w którym jest pełno przymusów i obwarowań do których muszę się
przystosować pod groźbą niedopuszczenia do konkursu. Jeśli nie podpiszę
papierka o zrzeczeniu się praw
autorskich do danego utworu nikt ze mną nie będzie rozmawiał choćbym pisał
najpiękniej pod słońcem. Dosłownie muszę
wyrazić zgodę na to by organizator mógł
swobodnie dysponować moim utworem na wszystkich możliwych nośnikach takich jak
książki, pendrivy, płyty DVD i CD, E-booki, gazety, audycje radiowe i TV. Żeby
było jeszcze wredniej nawet muszę zrezygnować z propagowania swojego utworu na
nośnikach, których jeszcze nikt nie wymyślił ale zgodnie z postępem technicznym
na pewno wymyśli… Czy tak robi Państwo przyjazne
człowiekowi? Dlaczego musze uciekać się do konkursów organizowanych w innych krajach by zostać
docenionym za to co robię bez utraty praw autorskich do swojego utworu? Właśnie
tak było z ostatnią próbą uczestniczenia
w konkursie krajowym na bajkę dla dzieci. Nie mogąc pogodzić się z takim
wyzyskiem autora wolałem zrezygnować z konkursu niż na taki krzywdzący mnie akt
złodziejstwa pozwolić. W zamian przystąpiłem do konkursu, który organizowała:
JPII Polish American Poets Academy w
USA. Posłałem pięć wierszy i w napięciu
emocjonalnym czekałem na zakończenie konkursu.
Po miesiącu z małym nakładem tj.
wczoraj otrzymałem powiadomienie o zakończeniu konkursu. Ku mojej radości i
satysfakcji wyczytałem, że jeden z moich wierszy został uhonorowany specjalnym
wyróżnieniem. W poczcie e-mailowej
załączony był certyfikat zaświadczający o tym zdarzeniu. Ponadto w liście zapewniono mnie, że w
przeciągu 2 miesięcy zostanie wydany mini tomik poezji z wyróżnionymi
wierszami… między innymi i moim. Jakby
tego było jeszcze mało zaproszono mnie bym został członkiem tej prestiżowej Akademii… a wszystko
to bez pozbawiania praw autorskich i jakichkolwiek innych. Poproszono mnie
tylko o wyrażenie zgody na wydrukowanie moich utworów konkursowych… I to
rozumiem… to jest uczciwe załatwianie sprawy… a wy tam od okradania i
obdzierania autorów ze skóry możecie tylko oblizywać pazerne i nadęte wargi, bo
ode mnie nie dostaniecie nawet jednej linijki
wiersza…
sobota, 30 marca 2013
Święta... ale jakie
Moi drodzy czytacze... mamy jutro kolejne Święta. Dla jednych będą bogate,dla drugich biedne, dla wielu upłyną w spokoju a dla jeszcze innych będą pełne złości, agresji i pijanych gości... Można by powiedzieć, że sami jesteśmy sprawcami takich czy innych nastrojów ale czy rzeczywiście? Co ma powiedzieć niepijąca matka z dziećmi gdy mąż pijak w zwidzie pijackim awanturuje się miast świętować? Właśnie o takich rodzinach pomyślałem i zrobiło mi się bardzo smutno z powodu, że nawet w tak ważny dzień nie mogą spędzić tego czasu w miłości i spokoju. Mając te wszystkie osoby na myśli napisałem taki oto wiersz i prezentując go mam marzenie by wszyscy mogli zaznać takich klimatów jakie panują w moim wierszu... Wesołych, spokojnych i pełnych miłości Świąt życzę wszystkim cierpiącym ludziom...
Świętujmy w miłości
Za chwilę kolejne Święta…
Nadeszły tak niespodzianie,
Przytul mnie proszę do serca
I trzymaj w objęciach kochanie.
Radośni siądźmy przy stole,
Przekażmy sobie życzenia,
Gdy ogień świecy rozbłyśnie,
Rozgrzejmy nasze wspomnienia.
Popatrz jak szybko czas płynie,
Słuchaj jak głos szczęścia dzwoni,
Spróbujmy potraw bogactwa,
Pachną zapachem Twej dłoni.
Wszak z sercem podane danie,
Smakuje stokroć wspanialej,
Otwórz więc puchar z miłością
I nalej mi z niego… nalej…
Bogdan A. Chmielewski
Warszawa dn. 29.03.2013
środa, 20 lutego 2013
Cierpliwości daj mi Panie
W obrębie mojego życia jest wiele rzeczy, których nie lubię,
ale gdybym je chciał ułożyć w odpowiedniej skali od najbardziej nielubianych do
tych, które jestem w stanie tolerować i
z nimi tuż obok żyć, zacząłbym od tych najbardziej nielubianych. Tak więc na szczytowej pozycji,
w przedziale najbardziej nielubianych postawiłbym
agresywną przemoc polegającą na gnębieniu innego człowieka i braku poszanowania
do wszelkiego przejawu życia na Ziemi. Na drugim miejscu usadowiłbym ludzką
głupotę, a na trzecim Narodową postawę Polaków do życia polegającą na miganiu
się od odpowiedzialności za swoje czyny i bezustanne narzekanie na własny los. Z tych nieco łagodniejszych
nielubień wymienię konieczne wizyty w przychodni w celu zarejestrowania się do
lekarza internisty. Z uwagi na
kontraktację pacjentów w Narodowym
Funduszu Zdrowia, lekarze mają okrojoną pulę przyjęć . Zatem nie każdemu udaje się
zarejestrować na wizytę danego dnia. To budzi
wśród pacjentów konieczność tak jakby
rywalizacji więc ci, którzy chcą mieć pewność, że dostaną numerek do lekarza, a
spać nie mogą, przychodzą pod przychodnię przed godziną 5:00. Na ogół są to
ludzie mocno dojrzali i starzy, którzy przekroczyli już próg sześćdziesiątki. Bez
względu na stan zdrowia stoją pod drzwiami przychodni w deszczu, wietrze,
zimnie i zimowym mrozie. Zanim przyjdzie
czas otwarcia wrót medycznego „raju” irytują się, denerwują, wyżalają jeden
drugiemu na swój los, psioczą i złorzeczą pod adresem panującego w naszym Kraju
systemu. Takie miejsce to istna kopalnia wiedzy o nastrojach społecznych
panujących wśród zwykłych zjadaczy chleba. Przychodnia zostaje otwarta o
godzinie siódmej. Mniej więcej w tym
czasie pojawia się rejestratorka, która otwiera drzwi, ale nie wpuszcza
pacjentów do środka budynku. Zrobi to dopiero za kilka minut bo wcześniej musi
zneutralizować alarm… czyli wyłączyć elektroniczny system ochrony budynku. Wcześniej nie było takiego systemu. Jego
miejsce zajmował nocny stróż, który za
psie pieniądze doglądał budynku. Rano o godzinie 6:00 otwierał drzwi i
wpuszczał oczekujących pacjentów do środka, a kiedy o odpowiedniej porze (7:30)
pojawiał się personel medyczny, opuszczał miejsce swojej pracy by pojawić się
ponownie wieczorem. Teraz mimo wielkiego bezrobocia nikt nie troszczy się o
kogoś kogo zastąpiono elektroniką, ani o marznącego człowieka. Wszędzie panuje
wszechobecne powiedzonko Owsiaka: „róbta co chceta…” ja od siebie dodam drugi
człon: „Kary nie dostanieta”, toteż ludziska
powodów do narzekania maja dziesiątki, a może nawet i całe setki. Co robi pacjent wpuszczony do środka budynku
przychodni? Ano siada gdzie może i dalej
narzeka. Co prawda nie narzeka już na zimno, deszcz i bolące od stania nogi, ale narzeka na
otwarte drzwi, przeciąg i opieszałość
pań rejestratorek. Zaś panie rejestratorki wbrew swojej woli zostały
wrzucone do innego świata niż ten w
którym pracowały do tej pory. Jest to świat nowoczesności, a więc
komputeryzacji. Teraz od chwili wejścia do pracy nie mogą rejestrować jak
dawniej, to znaczy od zaraz przy pomocy
kartki w zeszycie i długopisu. Teraz trzeba uruchomić powolny komputer. Wejść w
odpowiednie program, wpisywać co i rusz hasła, nick, pin i diabli wiedzą co tam
jeszcze… a na to potrzeba czasu. Pacjent się wkurza, rejestratorki są bezradne
i bezsilne, a atmosfera aż kipi od złych energii.
Zamiast wzajemnej wyrozumiałości nagle okazuje się, że ci starzy emeryci
gdzieś się spieszą! Emeryci i renciści, którzy już nie chodzą do pracy wykazują
największe zniecierpliwienie i pośpiech. Gdzie się spieszą skoro nie mają obowiązku
pracy ani praktycznie żadnego innego obowiązku!? Dlaczego są tacy zgryźliwi i
pozbawieni wyrozumiałości…? Po części maja trochę racji bo załogi urzędów
wykazują postawę olewającą petenta czy pacjenta, ale z drugiej strony aby
komputer usprawniał pracę trzeba znać obsługę i programy w nim zainstalowane…
ba, trzeba mieć jeszcze wprawę by szybko się w nim poruszać a czy rejestratorki, które są w wieku
przedemerytalnym mają wiedzę i wprawę komputerową? Oczywiście, że nie mają i
dlatego rejestrowanie pacjentów bez komputerów odbywało się zdecydowanie
szybciej niż z komputerami. Mimo to wszędzie wprowadza się komputeryzację,
która ma polepszyć i przyśpieszyć świadczone usługi, ale czy faktycznie tak
jest? Jak do tej pory widzę, że komputeryzacja opóźnia działanie personelu,
który teraz musi wprowadzać całą gamę danych każdego pacjenta. Zamiast wyjąć
kartę pacjenta i odłożyć ją na kupkę zarejestrowanych do danego lekarza, wgapia się w ekran i rozkłada bezradnie ręce
gdy maszyna nie odnajduje tego co w danej chwili jest potrzebne… Ponoć człowiek
to istota rozumna, ale czy rzeczywiście? Ja widzę, że raczej cwana i pazerna,
której zależy tylko i wyłącznie na sprzedaży np. komputerów wraz z
oprogramowaniem między innymi do każdej przychodni lekarskiej, zgarnięciu
solidnej forsy z wypłacalnego Funduszu Zdrowia czy też budżetu Państwa a potem,
a potem rób ta co chceta… a cwaniacy przy korytku rączki zacierają bo kosztem
lepszej opieki medycznej jeszcze za serwis całego systemu komputerowego kasę
wyciągną…. i to jeszcze jaką! A pacjent? A pacjent ma cicho siedzieć i płacić
składki na fundusz zdrowotny… wcale nie
rzadko nawet kilkakrotnie… jeśli ma na przykład emeryturę i pół etatu dla
dorobienia paru groszy do nędznej emerytury płaci dwie składki… jednak nic z
tego podwójnego płaceni nie wynika, bo jeśli ktoś płacić dwie a nawet trzy przymusowe
składki zdrowotne nie dostanie lepszego pakietu opieki medycznej. Niestety i nie wiedzieć dlaczego usługi medyczne pozostaną zawsze w takim samym standardzie
usług jaki przysługuje przy opłacie jednokrotnej… Zatem pozostajcie w dobrym
zdrowi a unikniecie choroby psychicznej…
Subskrybuj:
Posty (Atom)