Od osiemnastu lat żyję i mieszkam w najważniejszym
mieście Polski Warszawie. Jak wszyscy… no może nie wszyscy ale
przynajmniej znakomita większość edukowanego społeczeństwa wie, to
miasto jest Stolicą Polski, a to moim zdaniem obliguje jej mieszkańców tak
samo jak wszystkich ludzi w całym kraju do kulturalnego zachowania. Tymczasem
niczego takiego nie dostrzegam, a wręcz przeciwnie widzę wszędzie coraz więcej
zgnilizny społecznej i kulturowej.
W niedzielę byłem z Eweliną na spacerze. Starym
zwyczajem poszliśmy do Parku Skaryszewskiego a w nim zaliczyliśmy dwie pełne rundy
(po 2 km każda), potem powrót nad kanałkiem do domu. Będąc na wysokości wodociągów usłyszałem przeraźliwie głośny
krzyk dzikiej kaczki. Wiedząc z doświadczenia (mój dziadek był gajowym)że ani
kaczka ani żaden inny ptak nie krzyczy w taki sposób gdy nic mu się nie dzieje, założyłem, że dzieje się coś złego. Zaraz poszliśmy z Eweliną w stronę
dochodzącego krzyku i po chwili zobaczyliśmy taką oto okropną scenę. Z
oburzeniem muszę dodać, że rozgrywająca
się w miejscu publicznym akcja odbywała się na oczach wielu spacerujących tam
ludzi i co gorsza, dzieci w różnym przedziale wiekowym.
Środkiem szerokiego na kilka metrów kanałku
parkowego płynie dorosła przerażona
kaczka prowadząc gromadkę swoich dzieci -małych kaczątek. Po jednej
stronie kanałku biegnie wielki pies rasy Husky, po drugiej stronie taki sam…
może nawet brat tego pierwszego a w wodzie w odległości mniej więcej 2 metrów
brązowy wyżeł ściga całe to stadko z wielką pasją i ambicją jak przystało na
psa myśliwskiego wykorzystywanego do płoszenia i łapania kaczek. Małe kaczątka
rozpierzchły się po wodzie a matka wzięła na siebie ciężar odciągnięcia
agresora jak najdalej od swojego stadka. Ludzie patrzą, cicho siedzą i nikt nie
próbuje przerwać sceny zagrażającej życiu małych kaczuszek. Nie mogąc się
zgodzić z tym co widzę zacząłem przywoływać na ślepo właścicieli psów. Jak
na ironię nie było żadnego choć wszystkie psy biegały w miejscu publicznym bez
smyczy i kagańca. Spośród gapiów dołączyły do mnie trzy osoby i wspólnie
już staraliśmy się przerwać zawzięte i
makabryczne łowy.
Po kilku minutach pojawiła się jakaś kobieta, jak
się okazało właścicielka jednego psa Husky.
Nie przejęła się widokiem polowania na kaczą matkę z dziećmi tylko
patrzyła beznamiętnie na rozgrywającą się scenę. Nie widząc u właścicielki
reakcji stopującej psa krzyknąłem w jej stronę:
- Co tak stoisz kobieto… zabieraj tego psa
zanim pożre matkę kaczych dzieci. Poza tym jakim prawem twój pies biega w
miejscu publicznym wśród ludzi i dzieci
bez smyczy i kagańca…?
Kobieta zamiast uznać swoją winę i przywołać
natychmiast psa zaczęła stawiać się i pyskować w moim kierunku… Podniesionym
głosem wykrzyczała, że po to jest park by pies mógł swobodnie wybiegać się i z
powodu jakichś tam kaczek nie będzie wiązać psa na smyczy ani ubierać go w
kaganiec. Ewelina nie wytrzymała i włączyła się w akcję zdecydowanym
protestem:
- Głucha jesteś? Zabieraj tego psa zanim stanie
się coś złego… Poza tym park jest dla ludzi a nie dla psów więc nie może sobie
samopas biegać, straszyć innych i walić kup na trawnikach gdzie bawią się
dzieci i opalają ludzie… Ale do
aroganckiej, o zwichniętych uczuciach i jak sądzę mało rozgarniętej kobiety nic
nie dotarło więc Ewelina postraszyła
właścicielkę psa policją. Ta groźba również nie poskutkowała a wręcz
odwrotnie wywołała w kobiecie agresję. Baba nie uznając swojej winy
zaczęła pyskować:
-A wołaj sobie ile chcesz ty stara kurwo… twoja policja
może mi naskoczyć.
Wobec takiej postawy damskiego, bezdusznego stwora
sięgnąłem po telefon i wykręciłem numer alarmowy 112… tam nawet szybko
dowiedziałem się, że to jest sprawa
straży miejskiej i żeby do niej się zwrócić w takim przypadku. Dzwonię zatem
pod podany numer, relacjonuję zdarzenie i sytuację przy parkowym kanałku, ale w głosie kobiety
przyjmującej skargę nie czuję zaangażowania, oburzenia czy chęci do szybkiej
interwencji… raczej wyczuwam zniechęcenie, wręcz zniecierpliwienie, że zawracam
jej głowę jakimś tam goniącym kaczki psem. Mimo to opisałem dokładnie miejsce zdarzenia i usłyszałem beznamiętną informację, że patrol
zostanie wysłany. Czas płynął i płynął
a patrol nie pojawiał się. Minęło 15 minut, winowajczyni i jej podobni połapali
wreszcie swoje niebezpiecznie zachowujące się psy i oddalili w głąb parku a my
bezradni postaliśmy jeszcze kilka minut i zniechęceni „błyskawiczną” reakcją dzielnych strażników miejskich także ruszyliśmy w drogę powrotną do domu… Nie
wiemy jak zakończyła się ta sprawa i czy była jakaś interwencja rzekomo
wysłanego patrolu. No cóż… nic dodać nic ująć… Widać pilnowanie prawa i
porządku w parku to zbyt nudne zajęcie... a
wlepianie mandatów za psy bez kagańca i smyczy w miejscu publicznym nie
jest godne strażnika miejskiego za to łapanie na radar kierowców, którzy
przekraczają prędkość o 5-10 km/godzinę to już bardziej zaszczytna sprawa… no i
premia jest za wielogodzinne i owocne siedzenie w radiowozie z aparatem-radarem
w ręku… Brawo ojcowie miasta, brawo… tylko gratulować wam mądrości w dowodzeniu
zgrają darmozjadów w czarnych mundurach straży miejskiej…