Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać

Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...

http://moja-poezja-proza.blogspot.com

piątek, 31 sierpnia 2012

Warszawo łez i zła...


Pamiętam dzień w którym przyjechałem do Warszawy. Było to 16-cie lat temu… pierwszego maja… akurat tego dnia była piękna i słoneczna pogoda , która sprzyjała pobytowi, spacerom w plenerze i po Starówce. Niestety lata szybko leciały, a wraz z nimi przemijały różne sprawy i zdarzenia losowe, czy może właściwiej byłoby powiedzieć życiowe. Po 16-tu latach pobytu w tym wielkim mieście, zainspirowany kolejnym przykrym zdarzeniem, dokładnie przyjrzałem się tym wszystkim, minionym  dniom. Muszę powiedzieć, że to co odkryłem trochę mnie przeraziło. Otóż Warszawa nie rozpieszczała mnie ani nie dawała żadnych wspaniałości czy dobrobytu, wręcz przeciwnie i z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów, doświadczała dość boleśnie i dotkliwie. Kiedy się już w niej zaaklimatyzowałem i jako tako poznałem topografię miasta, zaczęły pojawiać się w moim codziennym życiu przykre doświadczenia. Nie pamiętam chronologicznie ale postaram się jakoś od pierwszych do ostatnich wydarzeń przedstawić je w najbliższej prawdzie kolejności. Pierwszym niemiłym dla mnie wrażeniem była nuda i brak znajomości… By ją zneutralizować wyszukiwałem sobie najprzeróżniejsze zajęcia. Robiłem zakupu w różnych miejscach, prałem, sprzątałem, gotowałem, robiłem przetwory na zimę i porządkowałem piwnicę. Nuda i brak znajomych skończyła się kiedy zdobyłem rynek pracy przy wyplataniu starych mebli. No i nadszedł dzień kiedy doświadczyłem kradzieży kołpaków z tylnych kół mojego starego mercedesa. Trudno je dokompletować bo są wykonane z nierdzewnej stali… nie tak jak w dzisiejszych autach z plastiku. Złodzieja oczywiście Policja nie schwytała… jak się domyślam cała sprawa skończyła się na spisaniu skargi dotyczącej kradzieży. Potem podczas gdy byłem w odwiedzinach u znajomych jakiś wyrostek urwał mi znaczek  Mercedesa z pokrywy silnika. Z tą stratą uporałem się łatwiej bo udało mi się taki znaczek kupić na shrocie samochodowym. Ten znaczek chyba ma jakąś magiczną moc przyciągania bo ciągle ktoś mi go przestawiał, pochylał lub kładł całkiem na masce… aż w końcu drugi raz odłamał go całkowicie miesiąc temu… Nie wiem czy teraz uda mi się dokupić taki sam… Minęło kilka miesięcy spokoju i bach… włamali się do mojej piwnicy… niewiele w niej było prócz przetworów do zabrania, ale z piwnic sąsiadów pokradli rowery i jakieś bardziej przydatne przedmioty. Po tym zdarzeniu zacząłem zastanawiać się czy nie sprzedać mieszkania i nie przenieść się poza miasto gdzie króluje spokój i matka natura, a i utrzymanie jest tańsze niż w Stolicy. W zasadzie jestem człowiekiem praktycznym toteż pomyślałem, że na prowincji przydałby się samochód terenowy. Wyszukałem w komisie stare Mitsubishi Pajero i wziąwszy kredyt kupiłem je na raty. Wiadomo jak to jest ze starymi autami… trzeba je przejrzeć, zrobić hamulce, powymieniać filtry, oleje, w moim przypadku także amortyzatory i pióra wycieraczek. Po kilku tygodniach testowania okazało się, że są wycieki oleju z silnika. Odstawiłem auto do warsztatu pewnego pana i cieszyłem się, że za kilka dni będę miał już sprawny pojazd. Gdy odebrałem auto i zobaczyłem, że rano jest pod nim sucho cieszyłem się z tego powodu bardzo… ale następnego dnia już nie było sucho tylko lało się dwa razy więcej niż przedtem. Jadę z reklamacją, mechanik patrzy i dziwuje się skąd to kapie… nowe koszty simeringów i auto zabieram, a następnego dnia plama jak talerz deserowy. Sytuacja powtarzała się kilka razy aż mechanicy orzekli, że silnik jest zajechany i ma takie przedmuchy, że już mu nic nie pomoże tylko wymiana na inny. Zrobili badanie na ciśnienie, które jakby potwierdziło diagnozę i auto zostało na warsztacie. Uskładałem pieniążków, a po kilku miesiącach znalazłem kompletny silnik za 3,5 tysiąca. Kupiłem, ale wydatki wzrosły do 5 tys. zł bo w koszt weszła przekładka silnika, wymiana pasków rozrządu i klinowych, a także oleju, płynów chłodniczych i hamulcowych oraz wszystkich filtrów. Za dwa dni autko hulało jak rakieta. Szybko zapomniałem o wydatkach i nerwach bo samochód rzeczywiście spisywał się doskonale… Zaliczałem wypady po 800 kilometrów, grzybobrania i różne wyjazdy do znajomych poza miasto. Ale radość moja nie trwała długo bo złodzieje włamali się do mojego mieszkania z którego skradli biżuterię, 2 aparaty fotograficzne, pieniądze i co cenniejsze przedmioty. Oczywiście Policja zrobiła oględziny i… nic nie znalazła, a po miesiącu przysłali umorzenie sprawy z braku wykrycia sprawców…  Nie jestem materialistą więc szybko przełknąłem zaistniałe straty, ale wykończyła mnie niemoc  i lekkość podejścia do cudzej szkody ze strony Policji. Otrząsnąwszy się po włamaniu zaznawałem powiedzmy spokoju. Jednak żeby mi za dobrze nie było kolejni złodzieje ukradli mi z terenówki antenę do CB Radia… a po dwóch dniach włamali się do Pajero i ukradli CB Radio…  Zdarzenia miały miejsce w dwóch oddalonych od siebie o 20 kilometrów miejscach więc wykluczam tego samego sprawcę. Od tego zdarzenia minęło kilka tygodni i w terenówce zegar ciśnienia oleju przestał działać. Pojechałem do warsztatu… mechanik podumał popukał, coś tam przy przewodach poruszył i włączył silnik… zegar zaskoczył więc pojechałem do domu ale po drodze widzę, że znowu nie działa. Wracam do warsztatu i tym razem auto zostaje do następnego dnia. Sytuacja powtarzała się razy kilka więc mechanik powiedział, że widocznie zegar ze starości padł. Zalecił spokojną jazdę i obserwację zegara co czyniłem 2 tygodnie aż samochód padł nie chcąc już odpalić, a olej wylał się na asfalt. Diagnoza mechanika: zatarty silnik – czyli na złom.  Pajero zostało odholowane na  warsztat i czekało tam całą zimę.  Ja w tym czasie rozważałem sprzedanie go na części…. sentymenty wzięły górę więc zmieniłem warsztat. W nowym miejscu zrobili wszystko solidne i za mniejsze pieniądze, a autko jeździ 6-ty miesiąc bez problemu… Między tymi zdarzeniami  w Warszawie dowiedziałem się o śmierci mojej matki mieszkającej w Australii. Po niej zmarły dwie moje ciotki na których pogrzebie byłem ponieważ mieszkały: pierwsza w Warszawie, a druga w pobliżu Warszawy. W następnej kolejności  zmarła szwagierka , a było to w lipcu tego roku. Po jej śmierci wydawać by się mogło nastanie niczym niezmącony spokój, ale tego widać nie może być zbyt dużo toteż trzy dni temu włamali się do mojego sklepiku, który jest moim źródłem utrzymania. Tym razem Policja nawet miejsca którędy weszli do środka nie potrafiła określić… a złodzieje wycięli kratę, wybili szybę w oknie i tak dostali się do środka pomieszczenia. Policja zaś nadziwić się nie mogła  jakim cudem złodzieje otworzyli zamki nie naruszając ich mechanizmów, a po dokonaniu kradzieży wyszli zamykając za  sobą te same drzwi na klucz. Dodam jeszcze, że były to 2 pary drzwi: jedne z dwoma zamkami a drugie antywłamaniowe, przeciwogniowe z zamkami Gerdy. Żeby było trochę  śmieszniej za pancernymi drzwiami było wejście do saloniku gier z drzwiami pokojowymi i wejście do mojego sklepiku zamykane solidną kratą ale kiepską kłódką… i te drzwi i tę kratę złodzieje wyłamali jakimś stalowym narzędziem. W swojej ignorancji i indolencji  Policjanci przekroczyli wszystko co można sobie tylko wyobrazić… a ja sprzeciwiam się całą mocą swojej woli i nie daję zgody na opłacanie czegoś takiego z podatków moich i wielu innych ludzi.  Formacja, która nie ma pojęcia o pracy kryminalnej i tylko robi dobre wrażenie… chociaż coraz częściej nawet i to jej nie wychodzi… powinna być natychmiast postawiona w stan likwidacji… amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz