Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać
Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...
http://moja-poezja-proza.blogspot.com
http://moja-poezja-proza.blogspot.com
środa, 1 lutego 2012
Niedołężne szczęście...
Nieśmiało zakładam, że każdy człowiek pragnie wieść szczęśliwe życie. Jednocześnie nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że są obok nas jakieś małe grupy cierpiętników, którzy żyją w ascezie, niedostatku i w udręce… ale skoro sami wybrali takie życie i jest im w tym dobrze, to czy można powiedzieć, że oni są nieszczęśliwi? Myślę, że nie, bo szczęście to pojęcie względne, dla każdego inne, a więc nie dające się upiąć w jeden o stałym fundamencie, mądry kanon. Życie każdego człowieka składa się tak jakby z kilku etapów. W daleko idącym skrócie można powiedzieć, że tych etapów jest siedem: młody - nieświadomy, porywczo - buńczuczny, emocjonalno - pracowity, dojrzało - stabilny, mądry - zepchnięty, stary - bezradny i agonalny. Każdy z nich ma swój czas i swoją wymowę. Wzloty i upadki, i biegnie… trzeba to powiedzieć otwarcie, poza naszą świadomą kontrolą. Czyli nikt z nas nie zastanawia się dogłębnie nad upływającym czasem ani tym bardziej nad jego następstwami biologiczno - socjalnymi. Po pokonaniu trzech pierwszych etapów, żyjemy w przeświadczeniu, że osiągnęliśmy jakiś poziom materialno społeczny. A więc mamy mieszkanie, meble, samochód, pewną stabilizację finansową, rodzinę, partnera (kę), odchowane dzieci, całkiem sprawnych rodziców, których kochamy i o których się troszczymy… i to jak nam się wydaje, czy raczej mamy poczucie, jest naszym stabilnym szczęściem. Żyjemy więc spokojnie i cieszymy się własnym szczęściem… szczęściem, które budowaliśmy wiele lat. Ale czy bierzemy pod uwagę że wszystko co nas cieszy, co daje nam komfort życia może z jakichś nieprzewidzianych przyczyn zniknąć i przemienić się w smutek, tęsknotę, chorobę, strach, niedostatek i cierpienie? Na pewno nie! Zazwyczaj mówimy: wszystko tylko nie to. Wszystkim może się przytrafić, natomiast tragedie i choroby nam nie… Wierzymy, że nas w cudowny sposób choroby ominą… Po prostu sądzimy, że to czego nie chcemy i nie lubimy, nas nie dotyczy. Los i upływający czas, czy nam się to podoba czy nie, kieruje się swoimi uniwersalnymi prawami. W pewnym sensie jest sprawiedliwy… bo dla wszystkiego co przemija jest taki sam… bez wyjątku przemienia wszystko w inną postać materii czy też energii. Dla czasu i losu nie ma pojęcia cierpienie czy szczęście… po prostu wszystko, tu i teraz jest… i to jest w jak najlepszym i prawidłowym porządku. U tej dwójki nie można się wykupić, wykpić fortelem, mieć szerokie plecy, przywileje z uwagi na stan posiadania, czy lepszą pozycję społeczną. To jedyna firma w której stan posiadania, egoizm i materializm dla którego ludzie potrafią zniewalać , upodlać i zabijać, nie ma żadnego znaczenia. Na skutek tego samego czasu, któregoś pięknego dnia, niedostrzegający li tylko z własnej głupoty i arogancji tych oczywistych praw wszechświata człowiek, nagle zderza się z gorzką rzeczywistością… Nie spodziewając się niczego nagle staje przed obliczem wszechobecnej Bogini Nemezis… patrzy poza lustro własnego wyobrażenia o życiu i… widzi wdzierającą się w jego szczęśliwy świat starość… jej niedołężność, niemoc i choroby. Teraz zastanawia się nad wcześniejszym życiem, doszukuje się błędów, wyraża pretensje do systemu, losu i Boga, ale jest już za późno… toteż lamentuje i narzeka . Wprost nie rozumie dlaczego mu się przytrafiło coś co jest nieuniknione… wręcz konieczne by mogło zaistnieć coś nowego, innego, wspanialszego. Dalej tkwiąc w niewiedzy, nie stara się zrozumieć tych prawd tylko narzekaniem na straszny i niesprawiedliwy los, wpędza się w całą gamę negatywnych uczuć… następnie stres… depresję… śmierć. Jednak zanim do niej dojdzie cierpi z powodu niemocy rodziców. Jest to tym boleśniejsze, że są to najbliższe osoby. Osoby, które dały początek ich życia… Opieka nad starymi rodzicami jest trudna, wymagająca wielkiego poświęcenia i nakładów finansowych. Na początku nie jest to takie trudne. Mamy potrzebę serca, trochę oszczędności i dość dobre zdrowie. Są też nędzne grosze z rodzicielskich emerytur, ale to wszystko kropla w morzu potrzeb bo materialny i arogancki świat zwariował goniąc za nadmiernym gromadzeniem tak bardzo, że poproszony na wizytę domową lekaż żąda zapłaty w wysokości 200-tu złotych. W skład wizyty medycznej wchodzi przyjazd, osłuchanie starego rodzica stetoskopem, wypisanie recepty z lekiem wybranym na chybił trafił ponieważ lekarz nie zlecił żadnych badań przy pomocy których określiłby szczep bakterii grasujących w organizmie chorego staruszka… Na podstawie wyniku badań, postawiłby właściwą diagnozę i wypisałby jedną właściwą receptę. Chory staruszek szybko wróciłby do zdrowia, nie wyprułby się z marnych groszy jakie dostaje w postaci emerytury, miałby chęć do świata, życia, swojej starości i wielce rad z porządnego lekarza wychwalałby go pod niebiosa. Ale tak być nie może bo każdy chory nie jest pacjentem tylko złotym interesem dla całego stada bezuczuciowych hien w ludzkiej skórze. Za złym ordynowaniem leków idzie podtruwanie narządów wewnętrznych niewłaściwym specyfikiem. Po takiej kuracji następuje kolejna wizyta… kolejna niewłaściwa recepta i karuzela się kręci… Każdy czerpie zyski począwszy od Narodowego Funduszu Zdrowia z całym nawisem nierobów, liczonych w dziesiątkach tysięcy pasożytujących na pieniądzach składkowych płynących z ubezpieczenia medycznego. Następnie konkretny lekarz, Koncern Farmaceutyczny, sprzedawcy paliw bo lekarz nie idzie piechotą, drukarze recept, producenci tuszu i na koniec właściciel lokalu, który wynajęła apteka pod działalność handlową. Każdy prócz chorego rączki zaciera i liczy mamonę zdobytą na cudzym nieszczęściu… A gdzie jest miejsce na etykę nie tylko zawodową? Gdzie współczucie, zrozumienie, zwykła ludzka troska i miłość do bliźniego? Niestety próżno by szukać… ale przyjdzie taki moment w życiu człowieka, który powali każdego butnego i pazernego ponad miarę gnoja… Jest ktoś, a może coś co pokaże mu jak to jest, gdy na skutek choroby, niedołężności i samotności taki ktoś będzie potrzebował pomocy, wsparcia i prawa do godziwej, i humanitarnej starości… To mój duecik: los i czas… i zapewniam nikt nie uniknie pogardzanej starości … chyba, że umrze tragicznie wcześniej. Nikt nie znajdzie w tym wiecznym i sprawiedliwym duecie współczucia ani litości, więc egoisto… może zanim spojrzysz z niesmakiem na chorego i niedołężnego starca… bezpieczniej dla ciebie będzie jak użyjesz wyobraźni i zobaczysz w nim samego siebie…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kiedy mój Syn był jeszcze małym chłopcem rozrabiał bardzo, a w odpowiedzi na uwagę, że tak nie wolno postępować, bo jest to niewłaściwe, On z wyrzutem zaprotestował: Dlaczego ja nie mogę jeśli mój kolega tak robi?
OdpowiedzUsuńPosadziłam go koło siebie i wytłumaczyłam, że każdy człowiek przed samym sobą odpowiada za to, co w życiu zrobił złego i dobrego.
Ten nasz "sędzia", który "rozlicza" nas z uczynków i prowadzi nas od urodzenia aż do ostatniej chwili życia nazywa się "sumieniem". Przed nim nie można uciec, można ew. zagłuszyć je.
Powiedziałam również, że zanim coś zrobi warto zastanowić się, czy chciałby, żeby ktoś postąpił w podobny sposób w stosunku do Niego.
Uświadomiłam również temu małemu jeszcze dziecku, że wszelkie krzywdy wyrządzane innym ludziom, czy zwierzętom czy jakiekolwiek złe czyny zawsze do nas powracają.
Początkowo mój Syn był zdezorientowany i nie do końca rozumiał o czym mówię więc wytłumaczyłam mu to na przykładzie znanej bajeczki o Pasterzu pasącym owce i wilku.
Otóż pasterz ten bardzo się nudził chodząc tam i z powrotem za owcami więc dla zabawy zaczął głośno krzyczeć: wilk, wilk.
Pozostali pasterze przybiegli natychmiast na pomoc, ale oczywiście żadnego wilka nie zobaczyli. Kiedy pytali gdzie jest ten dziki zwierz, chłopak skłamał, że wilk uciekł.
Spodobało mu się jednak to, że tak okpił swoich kolegów i po jakimś czasie znowu ich nabrał, a potem w skrytości naśmiewał się z nich.
Myślał, że jest niezwykle sprytny i bardzo go to bawiło.
Któregoś dnia jednak rzeczywiście między jego owce wpadł wilk, lecz tym razem nikt nie odpowiedział na wołanie pasterza o pomoc, bo wiedziano już, że kłamie. Wilk porwał owcę, potem drugą i następne, a pasterz musiał uciekać.
Tak więc jego kłamstwo z początku wydawałoby się niewinne obróciło się przeciwko niemu.
Mój Syn tym razem zadumał się i powiedział: Chyba rozumiem Mamusiu, postaram się nie być taki jak ten pasterz.
Może warto by było opowiadać częściej tą i inne bajki, bo zawierają one w sobie mądrość życiową i chociaż wydarzenia w nich opisane to fikcja, ale przesłanie jest niezwykle czytelne nawet dla małego dziecka.
Niestety tak często zapominamy o oczywistych prawdach, dobrze więc Bogusiu, że swoimi postami przypominasz ludziom jak należy żyć i co jest w tym życiu najważniejsze.
Cd...
OdpowiedzUsuńPiszesz tym razem o losie i czasie, którzy nie opuszczają nas ani na krok. Tak właśnie jest, że ludzie są ślepi i nie dopuszczają do siebie, że ten los, który jest dla nich jednego dnia przychylny, następnego może obrócić się przeciwko nim.
Lekceważą innych, czują się bezkarni i śmieją się tak jak ten pasterz z bajki z tego, że udało im się kogoś "wykiwać", oszukać, ograbić, upokorzyć, nie przypuszczają nawet, że los tylko czeka, żeby w najmniej spodziewanym momencie zgotować im niemiłą niespodziankę.
W tym dorosłym świecie nie działa to tak jak w dzieciństwie kiedy otrzymywaliśmy karę za niegrzeczne zachowanie od razu i wiedzieliśmy, że postąpiliśmy źle. Teraz jest inaczej, mamy prawo wyboru i to My sami musimy ocenić co jest właściwe a co nie, a przysłowiowa "kara" być może dotknie nas wtedy kiedy nie będziemy się tego w ogóle spodziewać.
Wspomnę jeszcze o szacunku dla starszych osób, zarówno naszych bliskich jak i tych obcych spotykanych na ulicach, w sklepach, środkach lokomocji, szpitalach. Większość z nas za kilka lub kilkanaście lat też osiągnie słuszny wiek i co wtedy? Jesteśmy obserwowani przez to młodsze pokolenie i jeśli nasze postępowanie w stosunku do seniorów będzie naganne, kiedy osiągniemy "słuszny" wiek los odpłaci nam pięknym za nadobne. To My wtedy będziemy niechcianymi, upierdliwymi staruchami niepotrzebnymi nikomu. Może więc pora wprowadzić do szkół zajęcia z wyrabiania wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka? Może zamiast godzin wychowawczych na których siedzi się bezproduktywnie warto byłoby organizować zajęcia w domach dziecka, domach starców, hospicjach, przytułkach i innych miejscach, gdzie jest szansa, jeśli zaczniemy robić to wystarczająco wcześnie, na uwrażliwienie naszych dzieci i młodzieży na potrzeby innych ludzi.
Tak bardzo bym chciała, żeby rok 2012 rzeczywiście był "końcem świata" - tego okrutnego i nieprzyjaznego świata bezdusznych ludzi, a początkiem nowej lepszej ery.