Na temat Straży Miejskiej pisałem już posta kilka miesięcy wcześniej. Napisałem także kilka wierszy w
których wyśmiewam i wytykam brak wyobraźni, zdrowego rozsądku i idiotyczne
zasady jakimi kieruje się ta formacja… Kiedy wydawać by się mogło, że temat
wyczerpałem do „sucha”, pojawia się
następny ślepy na wszystko patrol dzielnych stróżów porządku publicznego w
składzie kobieta – mężczyzna i bijąc wszelkie rekordy głupoty i podstępu daje
wręcz pokazową lekcję jak się przypodobać przełożonemu a jednocześnie jak
zgnębić do reszty i tak już solidnie gnębionego przez życie inwalidę. A więc w sobotę 10 listopada 2012 pewien
dobrze mi znany pan był zaproszony na ślub cywilny, który miał się odbyć w USC usytuowanym na Pl. Zamkowym w Warszawie.
Ceremonia była przewidziana na godzinę 15-tą więc trochę przed czasem czyli o godzinie 14:15 jedzie ulicą Nowy
Świat następnie ul. Krakowskie Przedmieście. Przed placem Zamkowym skręca w
lewo potem zaraz w prawo i dojeżdża do ul. Podwale tuż przy budynku w którym
znajdują się schody ruchome. Zgodnie z obowiązującym kierunkiem ruchu skręca w
lewo i szuka miejsca do parkowania pojazdu przeznaczonego dla osób
niepełnosprawnych. Mniej więcej 20-cia
metrów od zakrętu są 2 takie miejsca ale w tym momencie obydwa były zajęte przez innych
użytkowników pojazdów. Uczestnik tego
zdarzenia posiada II grupę inwalidzką a jego samochód ma naklejone na szybie
przedniej i tylnej nalepki inwalidzkie, do tego wiezie 85-cio letnią babcię,
która na skutek błędu lekarskiego w latach 70-tych utraciła 80% wzroku toteż z
tego powodu sama jest rencistką II grupy i już sam ten fakt upoważnia kierowcę
wiozącego taką osobę do wjeżdżania i zatrzymywania się tam gdzie innym
kierowcom zabraniają znaki drogowe. Żeby było wszystko jasne osoby z II grupą
inwalidzką, zgodnie z ustawą mogą nie stosować się do niektórych znaków
drogowych i są to: zakaz wjazdu, zakaz ruchu, zakaz parkowania i kilka innych…
Sytuacja w jakiej znalazł się kierowca wiozący niedowidzącą staruszkę zrobiła
się nieciekawa. Jak wyżej już wspomniałem obydwa miejsca parkingowe dla
niepełnosprawnych osób były zajęte, a od zakrętu w ul Podwale drogowcy
wymyślili, że namalują białą farbą zebrę w ładnie wymodelowanym łuku o rozmiarze mniej więcej 160cm
szerokości na 5-6m długości na której nie wolno parkować… później okazało się,
że nawet inwalidom nie wolno! Kierowca nie wiedząc o tym, a widząc tak dużą
wysepkę postanowił z dwóch powodów zatrzymać się właśnie na niej. Otóż
zaparkowany w tym miejscu pojazd nie blokuje i nie utrudnia ruchu innym
użytkownikom dróg, a po drugie z tego miejsca jest blisko do USC znajdującego
się jakby po przekątnej placu. Żeby było śmieszniej a może powinienem napisać
wredniej po przeciwnej stronie jezdni
(ok.4-5m) dwuosobowy patrol - tandem w składzie kobieta i mężczyzna
zawzięcie, i bez wyjątków piszą, i wtykają za wycieraczki kartki z dwukolorowym
paskiem. Jest to informacja o wykroczeniu i jednocześnie wezwanie do placówki
Straży Miejskiej w celu wyjaśnienia i nałożenia mandatu na „przestępcę”
kierowcę. Kierowca spostrzegł patrol ale będąc w przekonaniu, że jemu jako inwalidzie w dodatku wiozącemu osobę wymagająca stałej
opieki wolno jest zaparkować na zebrze,
śmiało zatrzymuje się właśnie w tym miejscu. Strażnicy Miejscy patrzyli
na rozwój wydarzeń i nie reagowali sprzeciwem słownym czy choćby gestem rąk o
tym, że w tym miejscu inwalidzie parkować nie wolno toteż osobnik z prawie niewidzącą
babcią wygramolił się z auta, zabezpieczył go przed złodziejami i udał się
wolnym krokiem do Pałacu Ślubów. Po mniej więcej godzinie wraca do samochodu i ze zdziwieniem spostrzega włożoną pod wycieraczkę kartkę z kolorowym
paskiem biegnącym po przekątnej. Widząc coś takiego pod wycieraczką wkurzył się okropnie. Żyjąc w
przekonaniu o tym, że jako inwalida może
stawać tam gdzie innym kierowcom nie wolno, był pewien, że nie popełnia wykroczenia.
Najmniej zrozumiałe jest to dlaczego ci którzy mają strzec, pomagać,
pouczać i wspierać mieszkańców miast,
zwłaszcza tych chorych, niedołężnych i zagubionych, w sposób perfidny, nieracjonalny
i niezrozumiały działają na ich szkodę i wyciągają z ich mizernych portfeli
resztki pieniędzy przeznaczonych na leki i podstawowe wyżywienie. Kto przyjmuje w szeregi Straży Miejskiej
takich bezdusznych cyborgów…? Bo jak nazwać inaczej niż robot osobnika, który ślepo
trzyma się wytyczonych przez innego cymbała
przepisów, który nie wykazuje mądrości, współczucia ani tym bardziej
logicznego rozumowania… to znaczy nie jest w stanie prawidłowo oceniać zaistniałych wydarzeń losowych. Jak nazwać
osobnika przypatrującego się opisanej wyżej sytuacji, wręcz czyhającego na
potknięcie się przypadkowego przechodnia, kierowcy z grupą inwalidzką, czy
staruszki handlującej szczypiorkiem z własnego ogródka? Widać takim „Funkcjonariuszom”
jest wszystko jedno komu przy pomocy mandatów zabierają ostatnie grosze. Zadziwiające jest to, że w przypadku krewkich
łotrów i szalejących chuliganów patrole
strażników zachowują zadziwiającą wstrzemięźliwość w działaniu... czasem nawet udają, że nie widzą co się dzieje i odjeżdżają z miejsca gdzie dochodzi do aktów przemocy. Biedni funkcjonariusze… mają taką stresująca
pracę więc może dajmy im zgodę na pałowanie tych ludzi do których mają śmiałość?
A co tam… niechby taki strażnik miejski ulżył sobie tłukąc bezradną babcię, ślepca
czy mającego problemy z poruszaniem inwalidę…
Zatem wy tam… mądrale od przepisów bierzcie się do roboty… biedny
strażnik w dwuosobowym patrolu czyha za rogiem… i czeka na wasz znak…
Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać
Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...
http://moja-poezja-proza.blogspot.com
http://moja-poezja-proza.blogspot.com
czwartek, 29 listopada 2012
niedziela, 21 października 2012
Stadionowa afera
W ostatnich dniach media prześcigały się w karmieniu nas wiadomościami o skandalu stadionowym. Akurat w ważnym meczu eliminacyjnym do puli drużyn pretendujących do Mistrzostw Świata, wszyscy prócz kibiców i drużyny piłkarzy zawiedli. Prezesi PZPN, Organizatorzy imprez sportowych, Władze Miasta, Pani Minister, a nawet Służby obsługi technicznej dali przysłowiowej d...y. Głupota, niefrasobliwość, brak odpowiedzialności za zajmowane stanowiska, bezkarność i ignorancja z jaką coraz częściej mamy do czynienia jest przerażająca! A na koniec skandalu kolejna mega głupota. Oto winowajca, który nie potrafił wydać decyzji o zamknięciu kopuły stadionowej domaga się od Władz Miasta odszkodowania za poniesione straty!Ale nie jest odosobniony w idiotyzmie bo oto idąc w sukurs Wymiar Sprawiedliwości postanowił wsadzić do pierdla kibica, któremu udało się humorystycznie rozładować napięcie wśród kibiców. Za to, że jest dowcipny i wpadłszy na płytę stadionu pobiegał w kałużach deszczu... chcą go sądzić i karać! Nagrodę trzeba dać tej osobie bo napięcie nerwowe przekształciła w kabaret i być może zapobiegł większym burdom stadionowym...
Na tą okoliczność napisałem satyryczny wiersz, który poniżej prezentuję ku refleksji niefrasobliwych włodarzy wszelkich siedzib w naszym Kraju.
Na tą okoliczność napisałem satyryczny wiersz, który poniżej prezentuję ku refleksji niefrasobliwych włodarzy wszelkich siedzib w naszym Kraju.
Chała
Ojczyzny
Chociaż miejsce
niedogodne,
Choć sprzeciwów było
wiele,
Z prezydentem rajcy
miejscy,
Wymodlili go w
kościele…
Chociaż wiatry dęły w
plecy,
Chociaż zima kryła
śniegiem,
Zbudowali go z
mozołem…
Nad pradawnej Wisły
brzegiem.
A więc stoi wielki
moloch…
Swym ogromem zdziwko
budzi,
Bo choć straszy
szpikulcami,
Wzrok przyciąga zwykłych
ludzi.
Oto chluba, choć
wątpliwa,
Wymęczona – chylmy
głowy,
Ni to piękny, ni
paskudny,
Polski Stadion
Narodowy!
Na mistrzostwach
Europy,
Miał premierę ci a jakże…
Mecz otwarcia grała
Polska,
Toteż radość była w
kadrze.
W październiku – tej
jesieni,
Szum medialny
wszczęła prasa,
Z Angolami mecz
zagramy…
Spektakl będzie
pierwsza klasa.
Na rozgrywki drużyn
Świata,
Do Brazylii jechać chcemy,
A gdy Angol nam dokopie,
Szablą punkty odbierzemy.
No i nastał dzień
meczowy,
Tłumnie kibic zewsząd
wali,
Przed stadionem
wszyscy razem
Polska górą – skandowali...
Chmury kłębią się nad
głową,
Deszczyk siąpi zrazu
drobny,
Tłum naparłszy na
bramkarzy
W parasole jest już
zdobny.
Na trybunach siedzą
szyszki,
W lożach VIP-y,
dostojnicy,
Są prezesi wszelkiej
nacji
No i zwykli urzędnicy…
Gorzał krąży wartkim
kołem,
Rąsia rąsie wszakże
myje,
Kto by martwił się
kibicem,
Gdy nachlane w
biurach ryje.
Już od rana, na
Meteo,
W mediach głoszą o
ulewie,
Szkoda tylko, że
zarządcy
I sam Prezes o tym
nie wie.
Gdyby wiedział wnet
by zlecił,
Na kopule zawrzeć
bramy…
Lecz nie zlecił bo
harcował,
Toteż piękny potop
mamy.
Woda leje się jak z
cebra,
Tłum oniemiał ze
zdziwienia,
Stadion zmienia się w
bajoro
Więc nie będzie
przedstawienia.
Na trybunach jedna
wrzawa,
Precz z prezesem –
stadion ryczy,
Jeśli rządzić Grześ
nie umie,
Niech chomiki w
klatce ćwiczy!
Kamerzyści horror
kręcą…
Za prezesem wszyscy
gonią,
Reporterzy chcą wyjaśnień,
Czemu głupcy forsę
trwonią?
Pośród tłumu gwizd
narasta,
Zewsząd słychać
głośne krzyki,
Gdy na bramce stanął
wędkarz,
Lud ogarnął humor
dziki…
Ty tam w bramce – łap
rekina,
Spośród trybun doping
niesie,
Płotkom odpuść bo za
małe,
Choć do góry każda rwie
się.
Jakby w sukurs, na
murawę,
Roześmiany kibic
sadzi…
Skoro w piłkę grać
nie można,
To pobiegać nie
zawadzi.
Na boisko, w czarnych
strojach,
Ochroniarzy zastęp wpada,
A gdy dorwą dowcipasa…
Ich dowódca sprawę
zbada.
Jak obyczaj stary
głosi…
Tłumy igrzysk chcą i
chleba.
Toć za forsę
podatnika
Na aut sprawcę
wymieść trzeba,
Kibic zwinnie
manewruje,
Czyni zwody, nagłe
skręty,
Potem padłszy twarzą
w wodę,
Żabką płynie
wniebowzięty.
Z drugiej strony
jakby w zmowie,
Koleś w płetwach
wystartował,
A że biegnie mu się
kiepsko,
Toć niemrawo
galopował…
Stadion zatrząsł się
od śmiechu,
Brawo, brawo
wrzeszczą tłumy,
Zamiast meczu jest
kabaret,
Na basenie Polskiej dumy.
Bogdan A. Chmielewski
Warszawa dnia
19.10.2012
poniedziałek, 8 października 2012
Rząd tylko czyj...
W ostatnich latach zauważyłem (myślę, że nie tylko ja)
nasilające się przykre w skutkach zjawisko
zwane pospolicie przykręcaniem śrubki. Drożeją paliwa do samochodów i
już są bodaj najdroższe w całej Unii Europejskiej. Zastraszająco idą w górę
ceny wody, wywozu śmieci i odprowadzania
nieczystości. Drożeje energia
elektryczna, gaz, czynsze w mieszkaniach
i materiały budowlane. Ceny artykułów pierwszej potrzeby, a także spożywczych,
rosną wręcz w szaleńczym galopie. Z
drugiej zaś strony zarobki w sektorze fizycznym, emerytury i
renty, stoją w miejscu albo pozornie,
czyli dla zamydlenia oka, podwyższane są w aurze medialnego krzyku o kilka
nędznych złotych raz do roku. Coraz wyraźniej widoczny jest podział między tymi
z elit rządzących, w tym także grupą tak zwanych biznesmenów, a średnią (o ile
jeszcze jest) i niższą klasą społeczeństwa. Bardzo wyraźnie widać działania kolejnych
Rządów w kierunku unicestwienia drobnych handlowców, rzemieślników, pisarzy,
artystów – mówię tu o tych artystach, którzy nie sięgnęli jeszcze szczytów
popularności, którzy próbują się przebić
i coś tam zarabiać na własne życie. Ostatnie rządy powoli acz skutecznie obciążają
tych ludzi nowymi i wyższymi podatkami. Dzisiaj podatek płacimy nawet od
kultury narodowej jaką jest poezja i proza upięta w wydania książkowe.
Natomiast od nowego roku, drobnym handlowcom, Urząd Skarbowy wprowadza kasy
fiskalne poprzez obniżenie progu OBROTOWEGO z 40 tyś. na 20 tyś. złotych
rocznie. W przeliczeniu daje to 1666 złotych miesięcznie – a co poniżej tej
sumy jest zwolnione od obowiązku wprowadzenia kasy fiskalnej. Który choćby i najmniejszy sklepik ma mniejsze obroty niż 1666 złotych
miesięcznie? Przy dzisiejszych cenach,
zakładając bardzo optymistycznie, koszt wynajmu kilkunastu metrów powierzchni kształtuje się w
granicach tysiąca złotych. Do tego opłaty ZUS-u, opłaty za media i
reklamę na budynku dają sumę większą niż oferowana kwota przez U. Skarbowy. Zatem czy opłaty obowiązkowe potrzebne są do
rozliczenia fiskalnego? Jeśli byłaby to kwota czystego zysku wtedy sprawa
miałaby się zupełnie inaczej… ale żeby obowiązkowe opłaty za powierzchnię,
media i ubezpieczenia w ZUS-ie miały wpływ na moje obroty przeliczane brutto do
zainstalowania kasy fiskalnej!? To rozbój w biały dzień i to jeszcze w świetle paranoicznego
prawa! Koszty najtańszej kasy fiskalnej to rząd 700 zł. przy czym każda kasa
fiskalna jest obciążona obligatoryjnymi kosztami serwisu narzuconego mocą Urzędu Skarbowego.
Jest to ok. 200 zł rocznie. Wydawać by się mogło, że to niewielkie obciążenie
ale pamiętajmy, że drobny handel wykończyły hipermarkety, a te które jeszcze
pozostały borykają się z trudnościami w postaci niedoboru klienta i
wygórowanymi obciążeniami. Moim zdaniem ci wszyscy, których wymieniam powinni
być całkowicie zwolnieni z opłat podatkowych i kas fiskalnych. Mimo, że wszystko ulega podwyżkom próg zarobków wolnych od podatków od
kilkunastu lat nie ulega podwyższeniu i niezmiennie wynosi 300 zł. miesięcznie!
Koń by się uśmiał… A kto dzisiaj zarabia 300 zł/ miesiąc. W zarobkach mamy
także narzut państwowy i nie mogą one być mniejsze niż
ok. 1200 zł/miesiąc netto. Co za wspaniałomyślność! Z uwagi na niski pułap wynagrodzeń to właśnie te
najniższe zarobki powinny być całkowicie
zwolnione z podatków, a nie jakaś niewiadomo skąd wzięta i nierealna suma 300
zł/m. Pierwszy przedział podatkowy powinien
wynosić 5%, następny 15% itd… zaś
obowiązek kas fiskalnych od ZYSKU 20 tyś rocznie. Wtedy
może by się coś polepszyło uczciwemu człowiekowi, który nie żyje z zasiłku dla bezrobotnego czy też datków z Opieki Społecznej tylko honorowo próbuje w uczciwy sposób zarobić na utrzymanie swojej rodziny. Z mojej logiki jasno wynika, że każda choćby
najmniejsza działalność gospodarcza zwolniona z wszelkich przymusowych obciążeń
daje Państwu wymierne zyski. Przecież ludzie prowadzący swoje działalności
gospodarcze kupując towar do swoich sklepików, nabywając surowce do obróbki i
produkcji w warsztatach, bez wyjątku płacą w hurtowniach 23% VAT-u…! a czym
większe obroty i przerób, tym więcej zakupów, a im więcej zakupów tym większe
sumy podatku VAT wpływają do kasy Państwowej! Czy żaden urzędnik Państwowy nie
wie, że lepiej jest mieć 23% zysku w postaci podatku niż nic! A właściwie nic
wcale nie jest nic. W tym przypadku nic oznacza straty. Tak, konkretne straty,
bo na skutek nadmiernych obciążeń warsztaty i małe sklepiki przestaną istnieć, a
ich właściciele pójdą na zasiłki i ubezpieczenia opłacane z Budżetu Państwa . A
to już konkretne straty dla naszego zadłużonego Kraju. Zatem na czyich usługach
są urzędnicy państwowi? Bo skoro nie dbają o naszą przyszłość, o lepsze jutro,
o lepsze życie zwykłego obywatela i o zyski dla Naszego budżetu – kim są?!
Dlaczego Rządy nie są przyjazne mieszkającemu w naszym Kraju człowiekowi…? Wnioski nasuwają się tylko dwa:
pierwszy – w ekipach decydenckich pracują ludzie bez wyobraźni i zdrowego
rozsądku, a drugi… może my już nie mieszkamy w naszym Polskim Państwie!? Jeśli
to pierwsze to można bezmózgowców wywalić na zbity pysk i obciążyć za ponoszone
latami straty… a jeśli to drugie… to biada nam, oj biada…
piątek, 31 sierpnia 2012
Warszawo łez i zła...
Pamiętam dzień w którym przyjechałem do Warszawy. Było to 16-cie
lat temu… pierwszego maja… akurat tego dnia była piękna i słoneczna pogoda ,
która sprzyjała pobytowi, spacerom w plenerze i po Starówce. Niestety lata
szybko leciały, a wraz z nimi przemijały różne sprawy i zdarzenia losowe, czy
może właściwiej byłoby powiedzieć życiowe. Po 16-tu latach pobytu w tym wielkim
mieście, zainspirowany kolejnym przykrym zdarzeniem, dokładnie przyjrzałem się
tym wszystkim, minionym dniom. Muszę
powiedzieć, że to co odkryłem trochę mnie przeraziło. Otóż Warszawa nie
rozpieszczała mnie ani nie dawała żadnych wspaniałości czy dobrobytu, wręcz
przeciwnie i z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów, doświadczała dość
boleśnie i dotkliwie. Kiedy się już w niej zaaklimatyzowałem i jako tako
poznałem topografię miasta, zaczęły pojawiać się w moim codziennym życiu
przykre doświadczenia. Nie pamiętam chronologicznie ale postaram się jakoś od pierwszych
do ostatnich wydarzeń przedstawić je w najbliższej prawdzie kolejności.
Pierwszym niemiłym dla mnie wrażeniem była nuda i brak znajomości… By ją
zneutralizować wyszukiwałem sobie najprzeróżniejsze zajęcia. Robiłem zakupu w
różnych miejscach, prałem, sprzątałem, gotowałem, robiłem przetwory na zimę i
porządkowałem piwnicę. Nuda i brak znajomych skończyła się kiedy zdobyłem rynek
pracy przy wyplataniu starych mebli. No i nadszedł dzień kiedy doświadczyłem
kradzieży kołpaków z tylnych kół mojego starego mercedesa. Trudno je
dokompletować bo są wykonane z nierdzewnej stali… nie tak jak w dzisiejszych
autach z plastiku. Złodzieja oczywiście Policja nie schwytała… jak się domyślam
cała sprawa skończyła się na spisaniu skargi dotyczącej kradzieży. Potem podczas
gdy byłem w odwiedzinach u znajomych jakiś wyrostek urwał mi znaczek Mercedesa z pokrywy silnika. Z tą stratą uporałem
się łatwiej bo udało mi się taki znaczek kupić na shrocie samochodowym. Ten
znaczek chyba ma jakąś magiczną moc przyciągania bo ciągle ktoś mi go
przestawiał, pochylał lub kładł całkiem na masce… aż w końcu drugi raz odłamał
go całkowicie miesiąc temu… Nie wiem czy teraz uda mi się dokupić taki sam…
Minęło kilka miesięcy spokoju i bach… włamali się do mojej piwnicy… niewiele w
niej było prócz przetworów do zabrania, ale z piwnic sąsiadów pokradli rowery i
jakieś bardziej przydatne przedmioty. Po tym zdarzeniu zacząłem zastanawiać się
czy nie sprzedać mieszkania i nie przenieść się poza miasto gdzie króluje
spokój i matka natura, a i utrzymanie jest tańsze niż w Stolicy. W zasadzie
jestem człowiekiem praktycznym toteż pomyślałem, że na prowincji przydałby się
samochód terenowy. Wyszukałem w komisie stare Mitsubishi Pajero i wziąwszy
kredyt kupiłem je na raty. Wiadomo jak to jest ze starymi autami… trzeba je
przejrzeć, zrobić hamulce, powymieniać filtry, oleje, w moim przypadku także
amortyzatory i pióra wycieraczek. Po kilku tygodniach testowania okazało się,
że są wycieki oleju z silnika. Odstawiłem auto do warsztatu pewnego pana i
cieszyłem się, że za kilka dni będę miał już sprawny pojazd. Gdy odebrałem auto
i zobaczyłem, że rano jest pod nim sucho cieszyłem się z tego powodu bardzo…
ale następnego dnia już nie było sucho tylko lało się dwa razy więcej niż
przedtem. Jadę z reklamacją, mechanik patrzy i dziwuje się skąd to kapie… nowe
koszty simeringów i auto zabieram, a następnego dnia plama jak talerz deserowy.
Sytuacja powtarzała się kilka razy aż mechanicy orzekli, że silnik jest
zajechany i ma takie przedmuchy, że już mu nic nie pomoże tylko wymiana na
inny. Zrobili badanie na ciśnienie, które jakby potwierdziło diagnozę i auto
zostało na warsztacie. Uskładałem pieniążków, a po kilku miesiącach znalazłem
kompletny silnik za 3,5 tysiąca. Kupiłem, ale wydatki wzrosły do 5 tys. zł bo w
koszt weszła przekładka silnika, wymiana pasków rozrządu i klinowych, a także
oleju, płynów chłodniczych i hamulcowych oraz wszystkich filtrów. Za dwa dni
autko hulało jak rakieta. Szybko zapomniałem o wydatkach i nerwach bo samochód
rzeczywiście spisywał się doskonale… Zaliczałem wypady po 800 kilometrów, grzybobrania
i różne wyjazdy do znajomych poza miasto. Ale radość moja nie trwała długo bo
złodzieje włamali się do mojego mieszkania z którego skradli biżuterię, 2
aparaty fotograficzne, pieniądze i co cenniejsze przedmioty. Oczywiście Policja
zrobiła oględziny i… nic nie znalazła, a po miesiącu przysłali umorzenie sprawy
z braku wykrycia sprawców… Nie jestem
materialistą więc szybko przełknąłem zaistniałe straty, ale wykończyła mnie
niemoc i lekkość podejścia do cudzej
szkody ze strony Policji. Otrząsnąwszy się po włamaniu zaznawałem powiedzmy
spokoju. Jednak żeby mi za dobrze nie było kolejni złodzieje ukradli mi z terenówki
antenę do CB Radia… a po dwóch dniach włamali się do Pajero i ukradli CB Radio… Zdarzenia miały miejsce w dwóch oddalonych od
siebie o 20 kilometrów miejscach więc wykluczam tego samego sprawcę. Od tego
zdarzenia minęło kilka tygodni i w terenówce zegar ciśnienia oleju przestał
działać. Pojechałem do warsztatu… mechanik podumał popukał, coś tam przy
przewodach poruszył i włączył silnik… zegar zaskoczył więc pojechałem do domu
ale po drodze widzę, że znowu nie działa. Wracam do warsztatu i tym razem auto
zostaje do następnego dnia. Sytuacja powtarzała się razy kilka więc mechanik
powiedział, że widocznie zegar ze starości padł. Zalecił spokojną jazdę i
obserwację zegara co czyniłem 2 tygodnie aż samochód padł nie chcąc już odpalić,
a olej wylał się na asfalt. Diagnoza mechanika: zatarty silnik – czyli na
złom. Pajero zostało odholowane na warsztat i czekało tam całą zimę. Ja w tym czasie rozważałem sprzedanie go na
części…. sentymenty wzięły górę więc zmieniłem warsztat. W nowym miejscu zrobili
wszystko solidne i za mniejsze pieniądze, a autko jeździ 6-ty miesiąc bez
problemu… Między tymi zdarzeniami w
Warszawie dowiedziałem się o śmierci mojej matki mieszkającej w Australii. Po
niej zmarły dwie moje ciotki na których pogrzebie byłem ponieważ mieszkały:
pierwsza w Warszawie, a druga w pobliżu Warszawy. W następnej kolejności zmarła szwagierka , a było to w lipcu tego
roku. Po jej śmierci wydawać by się mogło nastanie niczym niezmącony spokój,
ale tego widać nie może być zbyt dużo toteż trzy dni temu włamali się do mojego
sklepiku, który jest moim źródłem utrzymania. Tym razem Policja nawet miejsca
którędy weszli do środka nie potrafiła określić… a złodzieje wycięli kratę,
wybili szybę w oknie i tak dostali się do środka pomieszczenia. Policja zaś
nadziwić się nie mogła jakim cudem
złodzieje otworzyli zamki nie naruszając ich mechanizmów, a po dokonaniu
kradzieży wyszli zamykając za sobą te
same drzwi na klucz. Dodam jeszcze, że były to 2 pary drzwi: jedne z dwoma
zamkami a drugie antywłamaniowe, przeciwogniowe z zamkami Gerdy. Żeby było
trochę śmieszniej za pancernymi drzwiami
było wejście do saloniku gier z drzwiami pokojowymi i wejście do mojego
sklepiku zamykane solidną kratą ale kiepską kłódką… i te drzwi i tę kratę
złodzieje wyłamali jakimś stalowym narzędziem. W swojej ignorancji i
indolencji Policjanci przekroczyli
wszystko co można sobie tylko wyobrazić… a ja sprzeciwiam się całą mocą swojej
woli i nie daję zgody na opłacanie czegoś takiego z podatków moich i wielu
innych ludzi. Formacja, która nie ma
pojęcia o pracy kryminalnej i tylko robi dobre wrażenie… chociaż coraz częściej
nawet i to jej nie wychodzi… powinna być natychmiast postawiona w stan
likwidacji… amen.
wtorek, 7 sierpnia 2012
Sport, wstyd i łzy
Odkąd moja pamięć i wiedza sięga sport towarzyszył ludziom
od tysięcy lat, a zmagania wielkich herosów na arenach wielu krajów kojarzyły
się z pokojem, uczciwą rywalizacją i prestiżem. Pierwsze igrzyska olimpijskie
odbyły się w Olimpii w Grecji, a pierwsze udokumentowane igrzyska odbyły się w
roku 776 p.n.e. Było to tak ważne wydarzenie, że na czas igrzysk zaprzestawano
na okres dwóch miesięcy okrutnych wojen, a przed posągiem Zeusa składano
uroczystą przysięgę, że nikt z uczestników igrzysk, łącznie z członkami całych
rodzin, nie dopuści się żadnego oszustwa na zawodach. Nagrodą za zwycięstwo był
wieniec laurowy i sława odnoszącego zwycięstwo zawodnika… a dzisiaj? Dzisiaj
sport to komercja, wyzysk, obłuda i sitwy w postaci przeróżnych związków. Dzisiaj
nadawany kiedyś za zwycięstwo wieniec z liści laurowych można wykorzystać jako
przyprawę do zupy. Obecny sport nie ma nic wspólnego z honorowym sportem… To
przede wszystkim wieloletnia, katorżnicza
praca ponad możliwości ludzkiego organizmu i powstałe przy poszczególnych
dyscyplinach struktury czy jak kto woli związki sportowe, które miast wspierać
i propagować szlachetne cele sportu, nastawione są na chamstwo, wyzysk i
zarabianie pieniędzy! I to bynajmniej nie takich, które niezbędne są do
przygotowania zawodnika ani tym bardziej do pokrycia wyjazdowych kosztów
utrzymania zgrupowań treningowych. Jeszcze nie tak dawno sport czerpiąc wzorce
z krajów zachodnich podzielił się na dwie grupy: pierwsza zachowująca stare
ideały czyli sport amatorski, a druga
uprawiająca różne dyscypliny zawodowo, czyli za pieniądze. Nie mam pewności
która grupa dała początek, ale wydaje mi się, że pierwszymi zawodowcami byli
bokserzy… następnie jakby zazdroszcząc wysokich wynagrodzeń dołączali do nich
kierowcy wyścigowi … a dzisiaj chyba już wszystkie dyscypliny mają swoje
zawodowe odpowiedniki w sporcie. Przez wiele lat grupom zawodowo uprawiającym
dyscypliny sportowe nie wolno było brać udziału w zawodach i olimpiadach
przeznaczonych dla szlachetnego sportu amatorskiego. Z mojego punktu widzenia
to rozgraniczenie było dobre. Jednak czas zatarł różnice i dzisiaj nie ma żadnych
reguł prócz materializmu. Tak więc jakimś cudem i za cichym przyzwoleniem grup z
górnej półki teraz na Olimpiadzie
wszyscy występują razem… Niewątpliwie wśród zawodowców są porządni sportowcy,
którzy pragną zdobywać olimpijskie laury, ale są także tacy, którzy startują
tylko po to by się pokazać publicznie, którzy odstawiają lipę ponieważ nie dają
z siebie wszystkiego i nie zależy im na zdobywaniu medali za którymi nie stoi
wielka kasa… i tym sportowcom władze olimpijskie powinny zabronić dożywotnio uczestnictwa
w tak prestiżowej imprezie jaką jest Olimpiada.
Zawodowcy mają Mistrzostwa Świata i wiele innych imprez takich jak
wielkoszlemowe turnieje o randze światowej. Tam niechaj biją się o wielką nagrodę - zachętę w postaci przysłowiowej kiełbasy jaka zazwyczaj ufundowana
jest dla nowego rekordzisty w konkretnej dziedzinie sportu. Jest kilka dziedzin sportu, które na
zawodowym rynku wysokością wypłat biją wszelkie wyobrażenia średnio
usytuowanego obywatela. Jest to boks, sporty motorowe (Formuła - 1), tenis… ale
czy jest to moralnie uzasadnione? Tam gdzie są wielkie pieniądze są także
chwyty poniżej pasa, szwindle, ustawiane zakłady, wyzysk, doping, specyfiki na
przyrost masy mięśniowej i zimna kalkulacja… i właśnie wywiad w takiej tonacji,
zaraz po meczu tenisowym, mieliśmy okazję
oglądać na obecnej Olimpiadzie. W moim odczuciu młoda tenisistka wypowiadała
się na temat rangi Olimpiady ironicznie i lekceważąco. Wyraźnie czułem kpiący
ton jej głosu i jakby sarkazm z powodu braku wysokich nagród pieniężnych za
grę. Jako godne wysiłku fizycznego imprezy, wskazała wielkoszlemowe turnieje
gdzie sumy nagród często idą w grube tysiące dolarów za zwycięstwo w danej
kategorii. Słuchając takich i im podobnych wypowiedzi młodych i zmanierowanych
mamoną ludzi, zastanawiam się nad uczuciami jakie noszą w swoich wnętrzach? Czy potrafią
współczuć albo pomagać płynącymi z serca nakazami, czy potrafią cieszyć się
szczęściem innych ludzi czy raczej zazdrościć… a przede wszystkim próbuję
odgadnąć jaka będzie ich starość? Znakomita większość z tych ludzi w dojrzałym
wieku cierpi na samotność, alkoholizm, często narkomanię i dziwne choroby
wywołane przepychem, a także nadmiarem pokarmów i wszelakich używek… Czy wtedy znajdzie
się ktoś kto będzie przy nich trwał i niósł bezinteresowną opiekę, czy też
otoczywszy się takimi ludźmi jakimi sami są, będą musieli za wszystko słono
płacić… nawet za podaną szklankę wody czy słowo wsparcia. Myślę, że na razie
nie zastanawiają się nad tym co będzie potem… teraz pcha ich przez życie poryw
młodości, chęć posiadania niezmierzonych ilości pieniędzy, próżność i
wyniesione z domu rodzinnego wartości. Głęboko wierzę w to, że każdy człowiek
nosi w sobie dobroć, miłość i empatię,
ale psuje go mamona bezmyślnych i egoistycznych rodziców - rodziców, którzy
mamoną chcieli wynagrodzić dziecku brak zainteresowania, czasu i uczuciowy
chłód… którzy wykreowali w sobie złudne wartości, że za pieniądze można kupić
wszystko… nawet miłość, bezinteresowną przyjaźń… i szczęście…
czwartek, 5 lipca 2012
Miłość, chciwość i nieodpowiedzialność
W tym poście chciałbym podzielić się z wami krótkim opisem
wyjętym z życia pewnej, znanej mi osobiście rodziny. Na uwagę zasługuje fakt,
że w tą historię zostali wplątani nieuczciwością beztroskich hodowców rasowych
psów, którzy żerując na niewiedzy i zaufaniu zwykłych miłośników psich
czworonogów z pobudek cyniczno materialnych sprzedają zwierzęce buble jako
wspaniałe i pełnowartościowe okazy. Otóż kilka lat temu syn tego małżeństwa,
kierując się uczuciem do partnerki postanowił kupić i podarować jej w prezencie
wspaniałego pieska rasy Buldog Angielski. Z tym mocnym postanowieniem
udał się do hodowcy psów posiadającego certyfikat i nabył szczeniaka
opatrzonego w świadectwo potwierdzające jego czystość rasy czyli rodowód.
Piesek z nadania hodowcy ma na imię Korek jednak ci ludzie nazwali go Florek.
Na początku szczeniak rósł normalnie, dokazywał, bawił się i jak przystało na
zdrowego szczeniaczka wtykał nos wszędzie gdzie tylko dało się go
wetknąć. Efektem wścibskości psiaka było dotkliwe pogryzienie go przez
osy co zaowocowało wizytą u weterynarza, potem odczulaniem i kilkudniową
rekonwalescencją. W zderzeniu z taką rzeczywistością szybko okazało się, że
obowiązki opiekuńcze przerosły młodego nabywcę i jego dziewczynę, a Florek
wylądował u jego rodziców w dwupokojowym mieszkaniu na III piętrze. Mój znajomy
z małżonką myśleli, że na pogryzieniu przez osy kłopoty się skończą, ale życie
lubi niespodzianki więc najgorsze miało dopiero nadejść. Tak więc po trzech
miesiącach życia psiaka okazało się, że musi przejść operację prącia ponieważ
jego narząd jest obrośnięty zbędną naroślą, a ta utrudnia mu skutecznie
prawidłowe funkcjonowanie. Minęły kolejne trzy miesiące i jako półroczniak
doznał paraliżu tylnych łap. Nieborak został zawieziony do lecznicy w której zlecono
różne badania w tym prześwietlenie - wykazało ono, że paraliż jest efektem wady
genetycznej polegającej na nie wykształceniu dwóch kręgów lędźwiowych. Na
podstawie tej diagnozy lekarze zalecili uśpienie zwierzaka. Jako, że moi
znajomi są ludźmi uczuciowymi nie mogli zaakceptować tej strasznej decyzji. A
więc postanowili leczyć Florka do końca jego dni, ale to nie było takie łatwe,
bo na skutek paraliżu utracił kontrolę nad swoimi potrzebami fizjologicznymi.
Nie mając czucia kał i mocz oddawał gdzie popadnie toteż z konieczności
higienicznych lokalu i estetyki ludzi, pies musiał być trzymany w dość
obszernej klatce ustawionej w jednym z pomieszczeń ich mieszkania. Od tej pory
rozpoczął się istny horror. Stojąca w mieszkaniu wielka klatka zajmowała sporo
miejsca… do tego smród psich odchodów, których wypływu z racji paraliżu pies
nie kontrolował, w ciągu dnia kilkakrotne mycie z nieczystości, nieprzespane
noce, odpowiednie karmienie, ciągłe sprzątanie, kuracja sterydowa, wreszcie
pampersy, których zużywał duże ilości, a to wszystko sprawiało, że leczenie
Florka kosztowało ich dość pokaźną sumę pieniędzy. Po wstępnym obliczeniu
okazało się, że wydatki całego leczenia urosły do wartości całkiem przyzwoitego
samochodu osobowego. Minęły kolejne trzy miesiące i zwierzak zaczął
samodzielnie chodzić… nawet przejął kontrolę nad wydalaniem, ale nie do końca
bo chodząc gubi kropelki moczu… Florek jest pupilem dzieci na całym osiedlu i
ich oczkiem w głowie. Wizualnie wygląda normalnie i całkiem zdrowo jednak to złudne
wrażenie bo z racji upośledzenia kręgosłupa lędźwiowego musi być wizytowany
lekarsko w celu porannego odsikania. Niestety w tej czynności musi pomagać mu
lekarz. Florek żyje dzięki wielkiemu sercu, miłości, determinacji i
cierpliwości dwojga wspaniałych ludzi, natomiast poświęcenie lekarza
weterynarii sprawia, że życie z pupilem stało się dla nich całkiem
znośne. Od początku choroby psa, jego opiekun medyczny Pan Przemysław D.
każdego ranka przychodzi bezinteresownie do swojego „pacjenta”. Ten cudowny człowiek
pomaga Florkowi pozbyć się nagromadzonego w pęcherzu moczu zanim wyśle swoje
dzieci do szkoły. Miło jest wiedzieć, że są tacy wspaniali ludzie na Świecie,
bo w przeciwieństwie do nich niemiłe jest nawet przelotne zerknięcie na
twarze hodowców psów rasowych zwłaszcza,
że bez sumienia i odpowiedzialności karnej produkują kalekie zwierzęta,
sprzedają je za słone pieniądze jako normalne czyli takie, które spełniają
wymogi świadectwa rodowodowego. W ten sposób narażają potencjalnego nabywcę na
ogromne straty finansowe i odbierają prawo do sprzedaży szczeniaków
pochodzących z takiego miotu. O stratach moralnych właścicieli takich psów
nawet nie wspomnę bo straty finansowe poniesione za długoletnie leczenie pupila
są tak wielkie, że biją na łeb wszystkie inne.
Na zakończenie chcę powiedzieć, że kupno psa jest
odpowiedzialną decyzją przyszłego nabywcy. Żaden zwierzak rasowy czy nierasowy
nie jest zabawką i nie można go wyrzucać ani uśmiercać gdy staje się
niewygodnym kłopotem w rodzinie. Zwłaszcza w chorobie trzeba otoczyć go
specjalną troską i opieką, chociażby na zasadzie tej oczywistej prawdy, że pies
nas nie opuści nawet gdy będziemy trędowaci. Pragnę także uczulić kupujących
milusie czworonogi na nieuczciwych hodowców. Pamiętajcie, że możecie tak jak moi
znajomi zostać oszukani przez nieuczciwego producenta zwierząt... a wtedy jaką
podejmiecie decyzję? W każdym z takich przypadków macie dwa wyjście: albo
obciążycie swoje sumienie zastrzykiem z pawulonu… albo poniesiecie wysokie
koszty długoletniego leczenia swojego pupila i zachowacie czyste
sumienie… wybór należy do Was!
poniedziałek, 28 maja 2012
Żółty potop
Bardzo
dobrze pamiętam czasy kiedy byłem kilkuletnim chłopcem… zwłaszcza okresy
wakacyjne. Wtedy Kraj dźwigał się z pożogi wojennej i nieco trudniej było żyć
jeśli chodzi o dobra materialne. Z tego powodu moja matka aby zaoszczędzić
trochę pieniędzy, wysyłała mnie w okresie wakacyjnym do dziadka. Dziadek jak
zapewne stali czytacze pamiętają był gajowym i mieszkał w głuchym lesie zaś
sama gajówka osadzona w dziewiczej naturze spełniała li tylko i wyłącznie podstawowe
warunki mieszkalne. Stojąc daleko od
cywilizacji nie miała dostępu do nowinek technicznych, które ułatwiają życie
ludziom w miastach. Czas płynął powoli, wszędzie pachniało babcinym ogrodem i
sosnowym lasem. W takim zdrowym klimacie, wieczorami siadaliśmy na ganku, a
dziadek z babcią na przemian opowiadali różne historyjki zasłyszane w swoich
domach rodzinnych. Wszystko co mówili budziło we mnie podziw niemal z
pogranicza baśni. Zawsze słuchałem uważnie i być może dlatego wiele rzeczy
pamiętam do dnia dzisiejszego. Ciągle w mojej głowie tkwi i to bardzo wyraźnie
pewne opowiadanie z pogranicza przepowiedni Św. Sybilli, jednak nie sprawdzałem
czy rzeczywiście ta historyjka pochodzi z tego źródła. Babcia opowiadała, że
nadejdzie taki czas kiedy to żółta rasa zaleje cały świat… Dziwiłem się bardzo
jej słowom bo nie rozumiałem polityki Państw ani praw ekonomii. Ten zapowiadany
żółty potop wyobrażałem sobie jako zbrojny podbój i ta świadomość budziła we mnie
lęk i niepokój. Minęło wiele lat zanim usłyszana przepowiednia stała się jak
najbardziej realnym urzeczywistnieniem… jednak żółta rasa nie zbrojnym zalewem
tylko ekonomiczną ekspansją dokonała podboju świata. Dzisiaj chyba nie ma kraju
w którym nie byłoby Azjatyckiego towaru. Zalew jest tak wielki, że normalnemu
zjadaczowi chleba trudno to zrozumieć. Wszędzie Chińskie towary… począwszy od
tandetnych majtek aż po ciężki przemysł metalurgiczny. Tania siła robocza
wynikająca z ogromnej ilości ludzi sprawia, że wszystkie liczące się Kraje
Świata przenoszą swoją produkcje do Chin. Teoretycznie takie pociągnięcie
powinno spowodować bogacenie się tychże Krajów, ale jest zupełnie inaczej. To
Chińczycy się bogacą, a reszta wysoko rozwiniętych przemysłowo krajów ubożeje.
Na skutek przenoszenia produkcji do Chin automatycznie wzrasta bezrobocie bo
padają wszelkie znaczące się firmy zachodniego Świata. Tacy potentaci jak Philips, Osram i wielu
innych produkuje swoje wyroby w Azji. Doszło do absurdalnych sytuacji, a
mianowicie Krajom Zachodu nic się nie opłaci produkować, natomiast Chińczyk
rączki zaciera bo produkuje wszystko, rozwija się gospodarczo i w chwili
obecnej narzuca swoje warunki biznesowe ponieważ uzależnił wszystkie rynki od
swojego towaru. Przy czym nie przebiera w środkach… produkuje szkodliwe
zabawki, talerze i używa tandetnych, często naszprycowanych trującą chemią
materiałów. Nie kieruje się troską o
środowisko, nie przestrzega praw człowieka ani tym bardziej nie martwi się przyszłością
Świata. Ostatnio jeden z programów
popularno naukowych pokazał reportaż o Amazonii i Brazylii. Oglądałem go z
rozdziawionymi ustami bo uwierzyć nie mogłem aby człowiek był tak bezmyślny… w
tym akurat przypadku chodziło o Chińską firmą skupującą bezkarnie, wycinane
nielegalnie drzewa z lasów Amazońskich. Bezmyślna wycinka drzew w Amazonii
niesie za sobą potężne konsekwencje. Pozbawia zwierzęta i ludy tubylcze domów,
leków, ziół i całych terenów łowieckich. A przecież oni nie potrafią inaczej
żyć jak tylko koczowniczo… A co z klimatem? Skutki nadmiernej wycinki lasów
tropikalnych już dzisiaj dają się dość
dobrze odczuć bo przejawiają się suchym
i gorącym prądem tropikalnym zwanym El – Ninio. Czy taki „biznesmen” handlarz
nie ma za grosz wyobraźni i nie dostrzega konkretnych skutków swojego wrednego
działania? Czy jest bez serca dla siebie swojej rodziny i reszty ludzi żyjących
na naszym pięknym Globie? Jakim trzeba być bezmózgowcem żeby z powodu materialnej zachłanności dokonywać bez drżenia ręki dewastacji wspaniałej
Amazonii. I wreszcie jakie trzeba mieć wnętrze by skazywać wszystkich jej
mieszkańców na niechybną zagładę…? Czy działoby się tak gdybyśmy zdecydowanie
potępiali takie czyny, a prawo ścigałoby takich łotrów z pełną konsekwencją i
surowością przepisów prawa? Moim zdaniem trzeba piętnować każdy przejaw
bezmyślnego niszczenia środowiska w którym żyjemy… Nie możemy pasywnie
przyglądać się jak pazerni egoiści niszczą nasz piękny dom, a tym którzy
zapomnieli przypominam, że Ziemia jest naszym wspaniałym domem i jeśli
nie zadbamy o jej czystą i samorodną formę któregoś dnia obudzimy się w
hermetycznym bunkrze do którego nie docierają zabójcze promienie słonecznie i
zatrute chemią powietrze… Zatem zastosujmy profilaktykę i tych wszystkich
niszczycieli i propagatorów wspaniałego życia na Księżycu, Marsie czy Wenus
wyślijmy szybko w tamte „cudowne” strony, a sami żyjmy zgodnie, długo i
szczęśliwie w zapachach kwiatów, w cieniu wspaniałych drzew, zwierząt i miłości
do wszystkiego co nas otacza…
środa, 25 kwietnia 2012
Zapomniany Świat
Kilka dni
temu na festynie folklorystycznym w Okuniewie poznałem pewnego z wyglądu
niepozornego człowieka. Na oko miał
nieco ponad 60 lat. Był szczupłej sylwetki, która nie wykazywała zmęczenia
życiem. Z mądrej twarzy spoglądały na
świat niebieskie oczy, a tuż nad nimi przystrzyżone włosy kładły się w starannie uczesaną kombinację. Całości wizerunku
dopełniał niewielkich rozmiarów nos z
umiejscowionym poniżej siwym zarostem, przyciętej krótko brody. Wydawać by się mogło, że
stanęliśmy naprzeciw siebie całkiem przypadkowo, ale czy rzeczywiście
przypadkowo? Czy może spotkaliśmy się na zasadzie podobne przyciąga podobne. On
kolekcjoner, czy raczej wieloletni ciułacz i zbieracz sprzętów domowych, zardzewiałych
maszyn i przeróżnych reliktów technicznych. Dla zwykłego człowieka świat
zapomniany, ale jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki przeniesionych z
przeszłości w czasy obecne. I w takiej oto scenerii stanęliśmy naprzeciw siebie:
Ja przeciwnik niszczenia, poeta i
prozaik faktu, a więc człowiek który ma wrażliwą duszę, On prawdziwy dinozaur, miłośnik
kultury, wręcz pasjonat chroniący dorobek pradziadów przed zapomnieniem… Ja poszukiwacz
prawdy, zdecydowany przeciwnik wojen,
agresji i jakkolwiek rozumianej przemocy,
On chłop, który kocha i szanuje ziemię po której stąpają jego stopy wraz
z wszystkim co na niej żyje. Ja przeciwnik głupoty i celowego, czy jak kto woli
bezmyślnego niszczenia Środowiska w którym żyjemy. On spokojny, zrównoważony… niewątpliwy
patriota miłujący swoją ojcowiznę i Ojczyznę. Ja z mocno zapuszczonymi
korzeniami w naszym Kraju jestem za
poszanowaniem tradycji i kultury naszych
niejednokrotnie znamienitych przodków, ale i tych mniej znanych z kart historii,
On cichy, zamyślony i samotny, doceniający tych zwykłych ludzi, którzy poprzez całe
swoje życie i obyczaje tworzyli kulturę regionalną i ogólno Krajową. Czy się to
nowoczesnemu światu podoba czy nie to przecież ich znojne, czasem skromne życie,
praca, styl, rozwój duchowy i techniczny sprawiły, że jesteśmy tu i teraz, w
takim a nie innym miejscu więc dlaczego kolejne, zwłaszcza młode pokolenia nie
szanują swoich przodków tylko dopuszczają do zapomnienia i do zatracenia tego
co w spadku po nich otrzymały? Moim
zdaniem dlatego, że dla dzisiejszego
Świata zostały wykreowane inne wartości. Bezustanny pęd, wyzysk w każdym
temacie, wynaturzenie materialne i egoizm zrobiły swoje. Miarą współczesnego
człowieka już nie jest Bóg Honor Ojczyzna tylko stan posiadania, agresja, zazdrość,
cynizm, brak miłości, brak empatii i poczucia solidarności z innymi ludźmi.
Leon P. i
jemu podobni ciągle żyją zgodnie z wartościami przodków. Dla nich stare
wartości nie straciły na randze więc ciągle są aktualne. Nie dbają o dobrobyt, wysoko przetworzone
pokarmy, nowoczesny sprzęt RTV, bajeranckie telefony komórkowe, wspaniałe
samochody i budynki. Leon P. na swojej posesji stworzył swój dawny świat… Jemu
hołdując, mieszka w spartańskich warunkach w stuletniej chacie, w której prócz książek, butli gazowej i elektrycznego
czajnika nie ma nic co by przypominało świat ludzi miejskich. Ludzi, którzy w
porównaniu z nim żyją w przepychu… Klimaty Tych tak odmiennych światów są
niesamowicie różne. W jednym przypadku surowe aż do bólu warunki życia i skromność
która dla człowieka z miasta jest niewyobrażalna, a w drugim nowoczesność,
przepych, wspaniałe meble, elektro sprzęt ułatwiający pracę w kuchni, plazmowe
telewizory wielkie na pół ściany, wysokie
rachunki do płacenia i błysk na terakotowych podłogach przy którym czujemy się
niewolnikami czystości, który sprawia, że nie czujemy się swobodnie. U Leona
odczuwa się całkowitą wolność, niczym nieskrępowaną swobodę i jedność z
naturą. To coś niesamowicie przyjemnego… chodzić bez obawy, że zarysuję gumowym
obcasem błyszcząca płytkę podłogową… Dzięki zaproszeniu mnie do tego
świata mogłem chodzić wśród tych staroci, oglądać zapomniane już przez
wszystkich ludzi miasta przedmioty i w pamięci przywoływać do życia gajówkę
mojego dziadka… w niej nawet energii elektrycznej nie było… był za to żuraw
przy studni taki sam jak u Leona i kryta słomą chata z sosnowego bala… jakby ta
sama…
niedziela, 15 kwietnia 2012
Idą Święta, choć po Świętach
Idą
święta
Choć pogoda szara w
barwie,
Wielkiej Nocy dziś
przedsionek,
Zieleń trawy jakaś
marna…
I nie widać w niej
biedronek.
Wzdłuż bazarku ciżba
wielka,
Handel kwitnie, że o
rety,
Oprócz kiełbas, jajek,
chleba,
Popyt rośnie na
gadżety…
Tutaj bazie rozczochrane,
Tam zaś kosze z
kurczakami,
Zgięty starzec chrypiąc
nęci,
Cukrowymi barankami.
Obok niego babcia siwa,
Trzyma palmy w drżącej
dłoni,
Daj dwa złote mości
panie,
A los szczęściem Ci się
skłoni.
Aż tu nagle, zza
straganu,
Miejskiej Straży mundur
czarny,
Handlujących bez
zezwoleń,
Czeka przy nich żywot
marny.
Już dorwali babcię z
palmą,
W areszt idzie kosz
kurczaków,
Zając chyży,
Wielkanocny,
Ukrył uszy wśród
buraków.
Po nim dziadek od
baranków,
Zbiera mądre pouczenia…
Toć nie ważna bieda starca,
Tylko rajców
zarządzenia.
Oj… głupoto ludzka,
butna,
Zmień oblicze na
współczucie,
Jeśli tego nie
potrafisz…
Daj się stopić w
miejskiej hucie.
Baran z cukru
wytopiony,
Daje słodycz i
łaknienie…
Zaś barany w ludzkiej
skórze,
Bez wątpienia – obrzydzenie.
Bogdan A. Chmielewski
Warszawa dnia
07.04.2012
sobota, 7 kwietnia 2012
Kolejne święta
Wydawać by się mogło... ot kolejne święta, a zaraz po nich szara codzienność i liczymy miesiące do Świąt grudniowych itd.We mnie osobiście Święta wywołują zadumę i refleksje nad tym co było, a czego już nie ma. Jeśli można tak powiedzieć, zaliczyłem już tych Świąt kilkadziesiąt. Najpierw jako dziecko gdy tak naprawdę ten okres był postrzegany jako pora otrzymywania prezentów, słodyczy, orientalnych owoców, lepszego jedzenia i całej rodziny za stołem. Potem wyrosłem, wydoroślałem, zmienił się wizerunek świąt i już z własną żoną Święta zaczęły kojarzyć się z wartościami duchowymi,z wydatkami, zwiększoną pracą w domu. Minęło kilkanaście lat i teraz nie ma już moich rodziców, otrzymywanych z matki rąk pomarańczy owiniętych w takie kolorowe serwetki. Słodycze są ale liczymy kalorie, cholesterol, cukier i w zasadzie nie zjadamy ich z takim wielkim apetytem jak w dzieciństwie. Nasze dzieci mają swoje dzieci więc dzielą czas dla rodziców żony, męża i dla siebie. Wszystko uległo zmianie. Nie gonimy za towarami. Pomarańczy co prawda bez serwetek leżą całe tony, słodyczy z wszystkich krajów świata ile tylko dusza zapragnie, a klimat? Niestety komercja, reklamy, przepych i twardy materializm. Rodzina niby się spotyka, ale każdy ukradkiem zerka na zegarek i myśli żeby jak najprędzej zaliczyć tą uroczystość rodzinną i wrócić do domu. Tam oczywiście usiąść do komputera i z tym bezdusznym draniem marnować to co jest najpiękniejsze... miłość, wyrozumiałość i uczucia najcenniejszych ludzi jakich mamy - ojca, matki, babci, dziadka... Dopiero kiedy odejdą bezpowrotnie zaczynamy wspominać i doceniać tych wspaniałych ludzi...
Na zakończenie zaprezentuję Wam mój napisany dzisiaj wiersz Świąteczny... oto on:
Niestety wiersza nie mogę umieścić w jego napisanej formie bo wraz z nowym interfejsem stało się to niemożliwe. Czyniłem kilka prób i za każdym razem mój zwrotkowy wiersz był zamieszczany jak proza... czyli jednym ciągiem. W takiej formie nie mogę go opublikować dlatego zrezygnowałem z umieszczenia go tutaj... uffff po kilku dniach udało się zamieścić wiersz w dobrej formie... jest powyżej... zapraszam i pozdrawiam
wtorek, 6 marca 2012
Potęga strachu
Przeżyłem już kilka dziesiątek lat… Nawet w tym roku zamknąłem kolejną z nich. Przemijające lata niosły niesamowite przeżycia i olbrzymie zróżnicowanie. Z każdym minionym rokiem stawałem się mądrzejszy i bogatszy w doświadczenia. Idąc przez te wszystkie lata było raz lepiej, raz gorzej pod względem egzystencjonalnym i oczywiście emocjonalno uczuciowym. Na początku nie zdając sobie sprawy z tego czego doświadczam, szedłem przez to życie jak lunatyk, jak ślepiec niewidzący drogi, którą podąża do swojego niewiadomego celu. Trudno się temu dziwić ponieważ młodość kieruje się swoimi prawami. Tak więc życie młodego człowieka to żywioł, bezmyślność i energia, ale nie rozum. Chcąc tego czy nie, zdając sobie z tego sprawę czy nie, doświadczałem całej gamy towarzyszących mi w każdym momencie uczuć. Jednak spośród wielu z nich jedno dominowało bardzo wyraźnie… było to strach. Tak moi drodzy czytacze… nie miłość, nie radość lecz strach. Jak pamięcią sięgam, a sięgam aż do dzieciństwa bałem się przemocy i wojny! Wielu moich rówieśników bawiło się w wojnę i ja też z nimi się bawiłem, ale na prawdziwą wojnę iść nie chciałem. Odkąd nie chciałem wojny, nieświadomie programowałem swoje przyszłe życie… i tak w późniejszych latach ono się ułożyło jak je wcześniej projektowałem. W szeregi wojska nie chcieli mnie wcielić, ani na okresowe szkolenia powoływać to i tym sposobem pobór do wojska mnie osobiście ominął z czego cieszę się niezmiernie do tej pory. Mój najmocniejszy lęk był spowodowany wizją zabijania innych ludzi. Nie mogłem pojąć jak to jest możliwe, że ludzie patrząc sobie niejednokrotnie w oczy, wbijają w siebie żelazne i ostre bagnety… Lata mijały, a wraz z nimi przybywało mi mądrości i zrozumienia otaczającego nas świata. Bardzo szybko pojąłem, że strach to doskonały oręż w rękach ludzi cwanych, przebiegłych i egoistycznie nastawionych do życia. Szczególnie tych, którzy siedzą u steru… na przywódczych stołkach, w hierarchiach Kościelnych, w sztabach armii, ale i w sektach, tajnych stowarzyszeniach i wszędzie gdzie tylko da się nad kimś panować i czerpać z niego wymierne i zarazem kolosalne korzyści. Aby mogło do tego dojść trzeba w jakiś sposób zapanować nad innymi ludźmi. Doskonała większość przypadków zaczyna się całkiem niewinnie w szkołach kiedy niektóre dzieci szukają "głupszego” od siebie do noszenia tornistra, odrabiania lekcji czy wręcz do popychania i wyżywania się. Następnie w związkach partnerskich gdy jedno z partnerów próbuje dominować nad drugim. Potem w powstałych rodzinach już bardzo wyraźnie widać kto nad kim panuje i czerpie z tego panowania zyski dla siebie. Kolejnym etapem są zakłady pracy… i tu widzimy już konkretny wyzysk osiągany przy pomocy „mobingu” i zastraszania. Wreszcie na szczebelach rządzących, w klubach, sektach, w wioskach, miastach, państwach i całym świecie. Ale jak to zrobić, jak podporządkować sobie innych, bądź co bądź myślących ludzi? Jakiego użyć sposobu i oręża aby zrobić z nich posłusznych matołów…? To z pozoru trudne pytanie w rzeczywistości ma bardzo łatwą i prostą odpowiedź. Otóż do podporządkowania innych ludzi potrzebny jest strach. A żeby nim bez skrupułów władać trzeba być cynicznym cwaniakiem. Bezwzględnym i agresywnym łotrem pozbawionym wyższych uczuć takich jak miłość, współczucie i bezwarunkowa solidarność z innymi ludźmi. Kto potrafi operować strachem ten jest dominantem. Strach można wywoływać na różne sposoby. Najbardziej pospolitym sposobem jest agresja, przemoc i terror. Ale to krótkofalowa forma prymitywnego przymusu, która budzi w ciemiężonych bunt i zdecydowany opór. Tego rodzaju dominacja zawsze kończy się obaleniem i zabiciem terrorystycznego agresora. Dlatego mądrzejsi dominanci nie stosują przemocy… chociaż zdarzają się przypadki skrytego działania na jednostkach… czynią to „subtelnie”, tak by nie wzbudzić w ofiarach buntu i oporu. Całkiem niezłą formą i teraz bardziej modną niż w przeszłości jest straszenie ludzi wszelkiego rodzaju katastrofami na skalę globalną. Telewizja bez końca i z uporem maniaka faszeruje nas trzęsieniami ziemi, tornadami, na skutek ocieplenia klimatu - globalnym potopem, strasznymi falami tsunami, potężnym wybuchem ponoć największego wulkanu ziemi, który czyha pod Yellowstone w USA. Wybuch tegoż piekielnika ma nieść globalne zlodowacenie i koniec ludzkości na ziemi. Ktoś tam wyliczył, że wybuchy tego potwora są cykliczne i w przybliżeniu powtarzają się co 640 tysięcy lat, no i ponoć teraz jest właśnie pora kolejnego wybuchu. Następnie bardzo modne jest straszenie kalendarzem Majów, który to ma nieść jakąś bliżej nieznaną zagładę wszystkiego co się rusza. Są jeszcze meteoryty, komety i diabli wiedzą jakie tam jeszcze wielkie okruchy skalne pozostałe po wielkim wybuchu jaki miał miejsce u zarania dziejów. Po zderzeniu z takim okruchem - gigantem nastąpi globalna pożoga i koniec cywilizacji. Jakby tego jeszcze było mało to są kosmici, którzy czyhają na życie każdego ziemianina i każdą roślinkę. Ktoś powie hola, hola mości panie… owszem strach z tych przyczyn jest wielki, ale co to ma wspólnego z wykorzystywaniem ludzi przez ludzi? Ano ma i to bardzo wiele. Wywołując tymi zdarzeniami ogólny strach, cwaniacy zyskują wielomiliardowe zyski z reanimacji podupadającej sprzedaży w wielu sektorach handlowych. Nie jest żadną tajemnica, że tysiące ludzi buduje sobie rodzinne bunkry w piwnicach domów albo głęboko pod ziemią na własnych działkach daleko poza miastem. Jak podaje prasa i media publiczne wiele tysięcy, może i miliony przezornych ludzi kupuje i magazynuje wielkie ilości pożywienia na okoliczność globalnej katastrofy. Magazynują ryż, kaszę, fasolę, zboże, konserwy, cukier, wodę, a nawet broń do obrony tegoż właśnie mienia… Zwiększony popyt na te towary przekłada się na kolosalne zyski cwaniaków, którzy siejąc tego rodzaju strach w społeczeństwie zacierają rączki i skrupulatnie liczą wydarte w ten sposób pieniądze. Na zakończenie powiem, że najlepszą formą wywoływania strachu, zdecydowanie jest siła wyższa… Ta forma działa długofalowo i zadziwiająco skutecznie przynosi zyski tysiącami lat. W tym temacie mamy szerokie pole do popisu i wykorzystania. Mistrzami w tej materii są kościoły i sekty religijne. Poprzez tysiące lat doświadczeń, wypracowały sobie całe systemy skutecznego zastraszania swoich wyznawców. W repertuarze mają piekło, czyściec, grzech pierworodny i wszelkie inne grzechy, do tego całą paletę kar Bożych… chociaż Bóg jest miłością, a wszystko funkcjonuje tylko po to, aby czerpać z zastraszonych wiernych potężne zyski… Już widzę te oburzone miny… niestety z żalem muszę powiedzieć, że to o czym piszę jest niezaprzeczalnym faktem… nawet Bóg dostał eksmisję bo choć rzadko wchodzę do nowo pobudowanych Kościołów nijak w nich jego symbolu odnaleźć nie mogę… A przecież to Dom Boży… Za to wszyscy wyświęceni przez Kościół maja się wprost świetnie, wszędzie ich pełno chociaż nasza wiara z założenia jest monoteistyczna. A kto zapomniał jak ten symbol wygląda przypominam: jest to trójkąt promieniujący z umieszczonym pośrodku okiem… a czy warto o tym pamiętać to już sami sobie odpowiedzcie... Pozdrawiam.
środa, 1 lutego 2012
Niedołężne szczęście...
Nieśmiało zakładam, że każdy człowiek pragnie wieść szczęśliwe życie. Jednocześnie nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że są obok nas jakieś małe grupy cierpiętników, którzy żyją w ascezie, niedostatku i w udręce… ale skoro sami wybrali takie życie i jest im w tym dobrze, to czy można powiedzieć, że oni są nieszczęśliwi? Myślę, że nie, bo szczęście to pojęcie względne, dla każdego inne, a więc nie dające się upiąć w jeden o stałym fundamencie, mądry kanon. Życie każdego człowieka składa się tak jakby z kilku etapów. W daleko idącym skrócie można powiedzieć, że tych etapów jest siedem: młody - nieświadomy, porywczo - buńczuczny, emocjonalno - pracowity, dojrzało - stabilny, mądry - zepchnięty, stary - bezradny i agonalny. Każdy z nich ma swój czas i swoją wymowę. Wzloty i upadki, i biegnie… trzeba to powiedzieć otwarcie, poza naszą świadomą kontrolą. Czyli nikt z nas nie zastanawia się dogłębnie nad upływającym czasem ani tym bardziej nad jego następstwami biologiczno - socjalnymi. Po pokonaniu trzech pierwszych etapów, żyjemy w przeświadczeniu, że osiągnęliśmy jakiś poziom materialno społeczny. A więc mamy mieszkanie, meble, samochód, pewną stabilizację finansową, rodzinę, partnera (kę), odchowane dzieci, całkiem sprawnych rodziców, których kochamy i o których się troszczymy… i to jak nam się wydaje, czy raczej mamy poczucie, jest naszym stabilnym szczęściem. Żyjemy więc spokojnie i cieszymy się własnym szczęściem… szczęściem, które budowaliśmy wiele lat. Ale czy bierzemy pod uwagę że wszystko co nas cieszy, co daje nam komfort życia może z jakichś nieprzewidzianych przyczyn zniknąć i przemienić się w smutek, tęsknotę, chorobę, strach, niedostatek i cierpienie? Na pewno nie! Zazwyczaj mówimy: wszystko tylko nie to. Wszystkim może się przytrafić, natomiast tragedie i choroby nam nie… Wierzymy, że nas w cudowny sposób choroby ominą… Po prostu sądzimy, że to czego nie chcemy i nie lubimy, nas nie dotyczy. Los i upływający czas, czy nam się to podoba czy nie, kieruje się swoimi uniwersalnymi prawami. W pewnym sensie jest sprawiedliwy… bo dla wszystkiego co przemija jest taki sam… bez wyjątku przemienia wszystko w inną postać materii czy też energii. Dla czasu i losu nie ma pojęcia cierpienie czy szczęście… po prostu wszystko, tu i teraz jest… i to jest w jak najlepszym i prawidłowym porządku. U tej dwójki nie można się wykupić, wykpić fortelem, mieć szerokie plecy, przywileje z uwagi na stan posiadania, czy lepszą pozycję społeczną. To jedyna firma w której stan posiadania, egoizm i materializm dla którego ludzie potrafią zniewalać , upodlać i zabijać, nie ma żadnego znaczenia. Na skutek tego samego czasu, któregoś pięknego dnia, niedostrzegający li tylko z własnej głupoty i arogancji tych oczywistych praw wszechświata człowiek, nagle zderza się z gorzką rzeczywistością… Nie spodziewając się niczego nagle staje przed obliczem wszechobecnej Bogini Nemezis… patrzy poza lustro własnego wyobrażenia o życiu i… widzi wdzierającą się w jego szczęśliwy świat starość… jej niedołężność, niemoc i choroby. Teraz zastanawia się nad wcześniejszym życiem, doszukuje się błędów, wyraża pretensje do systemu, losu i Boga, ale jest już za późno… toteż lamentuje i narzeka . Wprost nie rozumie dlaczego mu się przytrafiło coś co jest nieuniknione… wręcz konieczne by mogło zaistnieć coś nowego, innego, wspanialszego. Dalej tkwiąc w niewiedzy, nie stara się zrozumieć tych prawd tylko narzekaniem na straszny i niesprawiedliwy los, wpędza się w całą gamę negatywnych uczuć… następnie stres… depresję… śmierć. Jednak zanim do niej dojdzie cierpi z powodu niemocy rodziców. Jest to tym boleśniejsze, że są to najbliższe osoby. Osoby, które dały początek ich życia… Opieka nad starymi rodzicami jest trudna, wymagająca wielkiego poświęcenia i nakładów finansowych. Na początku nie jest to takie trudne. Mamy potrzebę serca, trochę oszczędności i dość dobre zdrowie. Są też nędzne grosze z rodzicielskich emerytur, ale to wszystko kropla w morzu potrzeb bo materialny i arogancki świat zwariował goniąc za nadmiernym gromadzeniem tak bardzo, że poproszony na wizytę domową lekaż żąda zapłaty w wysokości 200-tu złotych. W skład wizyty medycznej wchodzi przyjazd, osłuchanie starego rodzica stetoskopem, wypisanie recepty z lekiem wybranym na chybił trafił ponieważ lekarz nie zlecił żadnych badań przy pomocy których określiłby szczep bakterii grasujących w organizmie chorego staruszka… Na podstawie wyniku badań, postawiłby właściwą diagnozę i wypisałby jedną właściwą receptę. Chory staruszek szybko wróciłby do zdrowia, nie wyprułby się z marnych groszy jakie dostaje w postaci emerytury, miałby chęć do świata, życia, swojej starości i wielce rad z porządnego lekarza wychwalałby go pod niebiosa. Ale tak być nie może bo każdy chory nie jest pacjentem tylko złotym interesem dla całego stada bezuczuciowych hien w ludzkiej skórze. Za złym ordynowaniem leków idzie podtruwanie narządów wewnętrznych niewłaściwym specyfikiem. Po takiej kuracji następuje kolejna wizyta… kolejna niewłaściwa recepta i karuzela się kręci… Każdy czerpie zyski począwszy od Narodowego Funduszu Zdrowia z całym nawisem nierobów, liczonych w dziesiątkach tysięcy pasożytujących na pieniądzach składkowych płynących z ubezpieczenia medycznego. Następnie konkretny lekarz, Koncern Farmaceutyczny, sprzedawcy paliw bo lekarz nie idzie piechotą, drukarze recept, producenci tuszu i na koniec właściciel lokalu, który wynajęła apteka pod działalność handlową. Każdy prócz chorego rączki zaciera i liczy mamonę zdobytą na cudzym nieszczęściu… A gdzie jest miejsce na etykę nie tylko zawodową? Gdzie współczucie, zrozumienie, zwykła ludzka troska i miłość do bliźniego? Niestety próżno by szukać… ale przyjdzie taki moment w życiu człowieka, który powali każdego butnego i pazernego ponad miarę gnoja… Jest ktoś, a może coś co pokaże mu jak to jest, gdy na skutek choroby, niedołężności i samotności taki ktoś będzie potrzebował pomocy, wsparcia i prawa do godziwej, i humanitarnej starości… To mój duecik: los i czas… i zapewniam nikt nie uniknie pogardzanej starości … chyba, że umrze tragicznie wcześniej. Nikt nie znajdzie w tym wiecznym i sprawiedliwym duecie współczucia ani litości, więc egoisto… może zanim spojrzysz z niesmakiem na chorego i niedołężnego starca… bezpieczniej dla ciebie będzie jak użyjesz wyobraźni i zobaczysz w nim samego siebie…
Subskrybuj:
Posty (Atom)