Wyszedłem na zewnątrz domu. Zawsze tak robię wieczorem jakby to był jakiś tajemniczy ale niezamierzony przeze mnie rytuał. Jeszcze noc nie okryła czernią otoczenia ale mimo godziny 22:30 była szarówka i w sumie wszystko dokoła widać było na tyle wyraźnie, że można obejść się bez światła kieszonkowej latarki. Niebo nade mną całe zasnute ciemnymi chmurami. Nie widać usianego gwiazdami firmamentu ani blasku księżyca. Jakoś tak bezwiednie przyzwyczaiłem się do jego widoku i do miliardów migocących punkcików. Bez ich widoku jakoś tak smutno i beznadziejnie. Jakby bezmiar wszechświata nagle jakąś nieznaną siłą został pozbawiony naturalnych widoków roziskrzonego maluteńkimi punkcikami nieba. Siadając przed snem, na ławeczce przed domem, bezustannie podziwiam to co natura stworzyła i bardzo wysoko zawiesiła ponad chmurami. Tak wysoko, że nawet przy bezchmurnej pogodzie nie mogłem zobaczyć żadnych szczegółów bezkresnego nieba. Przed chwilą skończyła się gwałtowna burza. Pierwszy raz w tym roku błyskawice przeszywały obficie niebo a pioruny głuchym grzmotem szyły raz za razem powietrze. Deszcz luną nagle obfitą nawałą i wszystko zalał niewyobrażalną ilością grubych kropel wody. Wszystko co żywe schowało się w mysie dziurki a kocica, która dwukrotnie przynosiła do mnie swoje kocięta zabrała je spod przykrywającej drewno plandeki i przeniosła je do części budynki o charakterze gospodarczym. Może bała się, że jej dzieciaki przemokną albo bała się huku piorunów i uznała, że w pierwszym miejscu jakie już wcześniej zajmowała będzie po prostu bezpieczniej. Patrzyłem na nią jak urzeczony i pomyślałem: jakie to zwierzę jest mądre i zapobiegawcze. W trosce o bezpieczeństwo swojego potomstwa ciągle szuka dla nich bezpiecznego azylu. A my ludzie bez skrupułów porzucamy swoje dzieci i starych, schorowanych geriatrycznie rodziców. Nie martwimy się ich losem ani zdrowiem czy samopoczuciem. Najważniejsze by sprawcom porzucenia było dobrze i wygodnie.
Tym razem ławeczka była mokra toteż poszedłem po ścierkę do mieszkania. Znalazłem w szafce pod zlewem taki kawałek, który dobrze wchłania wodę i nim osuszyłem moje miejsce do wieczornego podziwiania matki natury. Wreszcie usiadłem w wygodnej pozycji. Gorączka dnia minęła i atmosfera stała się przyjemna i całkiem znośna. Niebo gdzieniegdzie pojaśniało. Na skutek wiatru powstały takie pasma prześwitów między sinymi chmurami. W jednym z takich prześwitów pojawił się jakby widziany przez mleczną szybę księżyc. Jego nikłe światło rozjaśniło resztki chmur płynących leniwie tuż obok niego. Jedne były jednolitym pasmem a inne postrzępione układały się w bajkowe ale i makabryczne kształty. Czasem wyglądały jak konkretne postacie a czasem tworzyły groteskowe i tajemnicze iluzje niby prawdziwych osób, zwierząt i drzew. Główne centrum burzy przeniosło się na południowo wschodni horyzont jaki z mojego punktu położenia był mi widoczny, Jeszcze z oddali słychać było mruczenie piorunów i dla oka widoczne rozbłyski fantazyjnie układających się błyskawic. Nagle wszystkie gromy ucichły. Wiatr ustał całkowicie. Drzewa rosnące na mojej działce nie poruszały ani jednym listkiem. Nastała totalna i błoga cisza. Pierwsza miała miejsce zaraz przed burzą a druga właśnie teraz po burzy. Wydało mi się to dziwne bo zazwyczaj zjawisko ciszy następuje przed burzą a ta powtórna zaistniała po burzy. Czyżby miała nadejść następna po pierwszej, jeszcze groźniejsza nawałnica? Przejaśniające się od zachodniej strony niebo na to nie wskazywało. Nagle w szparze niedomkniętych drzwi pomieszczenia gospodarczego ukazała się kocica. Uważnie rozejrzała się i spostrzegłszy mnie siedzącego na ławeczce zamruczała przyjaźnie jakby chciała powiedzieć: Nareszcie skończyła się ta straszna burza. Za nią z tendencją do góry ukazały się ciekawskie głowy czterech kociąt a nie widząc niczego groźnego wychyliły się jeszcze bardziej. Nabrawszy pewności, że wszystko wróciło do normy kocica wyszła na zewnątrz bezpiecznego azylu. Mruknęła coś po kociemu i cztery budrysy jak na komendę podbiegły do matki. Ona bez zbędnych już mruczeń poprowadziła z powrotem do namiotu pod którym spoczywało suche drewno czyli do swojego tymczasowego lokum mieszkalnego.
Cisza nie ustępowała toteż zapatrzyłem się w leniwie płynące chmury. Powoli w moim wnętrzu następował niemal idealny spokój i wyciszenie. Wsparłem tył głowy o nagrzaną wielogodzinnym słońcem ścianę. Ze lekkim zdziwieniem spostrzegłem, że ciągle jest ciepła. Nawet chłód nagłej burzy nie zdołał ochłodzić ceglanego muru domu. Powoli zagłębiałem się w ciszę kończącego się dnia. Coraz dokładniej widziałem rozgrywającą się akcję na niebie zaś traciłem obrazy rzeczywistości biegnącej obok mnie. Ciemne postacie przenikały się wzajemnie i po dość krótkim żywocie znikały wchłaniane przez inne brodate twory. Spoza nich nikłym światłem zaczęły nieśmiało zerkać ku mnie, pierwsze po burzowe gwiazdy. Ucieszył mnie ich widok i przepełnił poczuciem bezgranicznego bezpieczeństwa. Oddech mój spowolnił do zaledwie trzech na minutę. Wszystko jakby zatrzymało się w miejscu a ja w pozycji siedzącej, ze wsparta głową o ciepłe cegły ściany nagle zasnąłem snem szczęśliwego człowieka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz