Całkiem nie
tak dawno zmuszony byłem pójść do lekarza… piszę byłem zmuszony, bo tak
naprawdę nie chodzę do lekarzy – mam na nich uczulenie i nie wierzę w ich
umiejętności ani wiedzę wyniesioną z uczelni medycznych – chyba, że absolutnie muszę, bo sam nie mogę sobie z
danym problemem poradzić. Wolę opatrzyć się domowym sposobem lub korzystać
z dobrodziejstwa ziół, które co prawda
wymagają dłuższego leczenia, ale wykazują małą szkodliwość w skutkach ubocznych.
Mimo to
uważam, że same uczelnie posiadają odpowiedni zasób gromadzonej wiekami wiedzy,
którą to przekazują adeptom sztuki medycznej, ale adepci nie koniecznie
przykładają się do nauki, a więc brak im solidnego podejścia do uczenia się, na
egzaminach ściągają miast wiedzieć, a potem pretendują do wykonywania wysoce
odpowiedzialnego zawodu lekarskiego. No
i zasiada w gabinecie taki świeżo upieczony lekarz – nieuk po studiach – od
razu ma się za coś lepszego więc traktuje pacjentów instrumentalnie albo jak natrętne robactwo i
z lekceważącą miną patrzy z góry na każdego kto śmie zakłócać jego gabinetowy spokój.
Swoje stanowisko w przychodni nie
traktuje jako miejsca pomocy chorym i starym ludziom tylko jako miejsce do
zarabiania na życie. Miast przestrzegać etyki lekarskiej i wypracować sobie
dobrą opinię i rangę wśród pacjentów, obija się i rozgląda w koło za wyższą
płacą. Jak zawsze w takich przypadkach muszę
się zastrzec, że są wyjątki (i chwała
Bogu)od tej poniżającej profesję lekarską kliki, kliki dość licznie reprezentowanej
przez materialnie ustawionych ignorantów
i zarazem hańbiących tą jakże szlachetną profesję oszustów, wałkoni i ściągaczy na egzaminach w uczelni.
Tak więc
siedzę pod gabinetem lekarskim do pani doktor K. B. czekam, czekam, cholera
mnie bierze aż wreszcie raczyła się
pojawić z 20-to minutowym opóźnieniem… Młoda, dobrze odżywiona, raczej gruba,
wysoka idzie prężnym krokiem, stuka
wysokimi obcasami aż echo niesie. Kłóci się ten stukot obcasów z moim
wnętrzem, bo zdecydowanie nie pasuje ten
dźwięk do miejsca gdzie siedzą ludzie chorzy. Wchodzi do gabinetu, zamyka za
sobą drzwi i… czekam dalej… kolejne 10
minut… ten czas chyba potrzebny jest pani doktor na ubranie białego fartucha… a
może co innego…? Wreszcie słyszę sakramentalne proszę, więc wchodzę, podaję nazwisko by mogła sięgnąć
po właściwą kopertę z historią choroby pacjenta i siadam na krześle mimo, że
nie usłyszałem zachęcającego: proszę siadać.
- Co panu dolega – zapytała wreszcie.
Zgodnie z powodem mojego przyjścia do
przychodni mówię o skaczącym ciśnieniu, o wymiotach, o alergii, astmie atopowej
i problemach gastrycznych… zaś pani doktor niewiele mówiąc… ba nie wypytując o różne rzeczy uczuleniowe, zwłaszcza że
jestem alergikiem, serwuje mi lek na
nadciśnienie i informuje, że ten specyfik działa w nagłych skokach ciśnienia i
że wtedy trzeba go wziąć pod język i ciśnienie powinno szybko opaść . Nie
zbadała mojego ciśnienia, nie zapytała czy mierzę je w domu… totalnie nic co by
pomogło zaordynować konkretny lek, który przede wszystkim zacząłby leczyć moją
przypadłość a nie działać w nagłych skokach obniżająco. Siedzę na tym krześle jak kołek, czekam na
badanie a tu nic… pani doktor jest zajęta gapieniem się w monitor komputera
więc uznałem, że moja wizyta dobiegła końca. Podniosłem gnaty i z ustawowym „do
widzenia” na ustach wyszedłem z gabinetu… Zanim wykupiłem lek poszedłem do domu
i w Internecie poszukałem szczegółowych informacji na jego temat. Prawie natychmiast
otworzyła się strona z dużą ilością zakładek dotyczących tego leku. Czytam
jedną, potem drugą i trzecią… wszędzie mnóstwo przeciwwskazań… między innymi o
dozowaniu dla uczuleniowców, a na koniec czytam, że lek ten może powodować
zapaść serca… Oczy wytrzeszczyłem, tchu mi brakło więc wyraziłem w myślach
przerażenie bo przecież nie poszedłem do lekarza w celach odebrania sobie życia
tylko z zamiarem leczenia skoków ciśnienia. Wobec powyższego recepta poszła do śmietnika… a ja zacząłem
terapię ziołową u Ojców Bonifratrów.
Ręce opadają
na widok takich lekarzy, ale i fachowców innych branż: mechaników
samochodowych, hydraulików, pracowników remontowo- budowlanych, policjantów,
urzędników państwowych itd. Jestem absolutnie za tym by karać fuszerów i
szkodników w swoich zawodach. Przecież fuszerka daje wymierne straty dla
pojedynczych mieszkańców kraju, społeczeństwa i całego systemu Państwa.
Ściągaczy i nieuków pozbawiać prawa wykonywania zawodu i
kierować przymusowo do zamiatania ulic, a jak będzie kiepsko zamiatał odbierać
zapłatę i obniżać wysokość emerytury... dotąd
aż nabiorą szacunku do drugiego człowieka i do tego co robią na rzecz
zleceniodawcy. Pracujących leniwie i
leserów, którzy uważają, że przyjdą do pracy i poobijają się 8 godzin,
stopniowo pozbawiać wszelkich
przywilejów jakie dostają od Państwa tj. opieki medycznej, prawa do korzystania
z pomocy służb społecznych takich jak straż pożarna, pogotowie ratunkowe czy
służb policyjnych… Mógłby taki delikwent korzystać z tych służb jedynie w
przypadku pokrycia pełnych kosztów takiej interwencji. Poza tym przed
rozpoczęciem nauki na studiach wprowadzić obowiązkowe testy przydatności danej
osoby do wybranego przez nią kierunku studiów – jeśli test wykaże niekompetencję paszoł won do
łopaty!
Jestem pracownikiem służby zdrowia-personel średni.Zgadzam się w 100% z tym co i komu należało by zrobić.Prawdziwych LEKARZY jest garstka,reszta goni za kasą,ale na to pozwala im NFZ zazębiając dyżury na dwóch różnych końcach miasta,lub ograniczając liczbę przyjęć w poradniach na NFZ.Pan doktor się nie wysila.Kogo nie przyjmie w placówce-przyjdzie prywatnie.
OdpowiedzUsuń