Świat na którym żyjemy jest światem pełnym zagadek, przemocy i okrucieństwa, a przede wszystkim z założenia jest zbudowany jako perpetuum mobile, bo polega na ciągłym pożeraniu i przerabianiu w inna formę energii, a dzięki temu jest samowystarczalny i samo odradzalny. Mimo takiego przerażającego schematu jest piękny. Mimo, że daje wiele cierpienia, doświadczamy w nim wielu cudownych chwil. Sama natura zadbała o zapachy, niezwykłe widoki, różnorodną faunę i florę, niesamowite wrażenia i… ciągłą walkę o przetrwania. Mimo, że gatunek ludzki rozwija się, cywilizuje, uduchowia, jest ciągle okrutny. Prowadzi bezustanne wojny, przepełniony jest agresją wobec siebie i innych żywych gatunków. Dlaczego mimo wielkiej mądrości nie żyje w zgodzie, pokoju i wzajemnym wspieraniu. Dlaczego mimo wielkiej mądrości i zakazów religijnych zabija! Dlaczego nie szanuje pięknego otoczenia mimo, że ciągle mówi o pięknych plenerach, wspaniałościach oceanów, nizin i gór. Dlaczego nie jest dla siebie wyrozumiały, dający wsparcie, przyjaźń i miłość? Dlaczego ludzie wzajemnie się zwalczają, okradaj, wyzyskują i oszukują…? A może ludzie nie są tacy wspaniali za jakich chcą uchodzić…? Wielu z nich wie, że drapieżność jest przejawem prymitywizmu, a nie rozwoju w kierunku wspaniałej miłości do bliźniego i reszty świata. Na szczęście są tacy, którzy potrafią dbać o środowisko, o bliźniego i wszystko co się w tym świecie znajduje… Ci ludzie są jakby w ukryciu, mają w sobie całą moc pozytywnych uczuć i empatii… a najwspanialsze z tego jest to, że nigdy nie wiemy gdzie są i gdzie możemy ich spotkać. Jest to o tyle cenne, że gdy stracimy już nadzieje i wiarę w człowieka i lepsze jutro nagle pojawia się taka wspaniała dusza… i…
Pamiętam taki czas kiedy rozpadł się mój zw. małżeński byłem samotny jak porzucony pies, a to z racji utraty wszystkich znajomych i przyjaciół. Utrata spowodowana była kobiecą zazdrością i egoizmem partnerki. Siedziałem w pustym mieszkaniu i miałem pełno wyrzutów do siebie, do ex i okrutnego losu. Nie mogąc usiedzieć w pustej chacie pałętałem się bez celu po całym mieście. Miałem nieodpartą wolę pogadać z kimś, przerzucić swój ciężar na kogoś... ale na kogo jak nikogo obok mnie nie było. Wtedy mnie olśniło i w parku podszedłem do obcej kobiety siedzącej na ławce. Poprosiłem ją o chwilę czasu i powiedziałem, że mam potrzebę porozmawiać z nią o swoich troskach. Zgodziła się a ja wylałem na nią cały mój żal, tęsknotę i bezradność w samotnym cierpieniu. Ona wysłuchawszy uważnie każdego słowa przytuliła mnie do siebie i tak trwałem w jej objęciach kilka minut. Tak mi było potrzeba tego przytulenia, że chciałem w nim pozostać na zawsze. Jednak po jakimś czasie musiał nastąpić koniec tej błogiej chwili i tak też się stało. Podziękowałem jej za cierpliwość i poszedłem w swój świat. Nigdy więcej jej nie widziałem, ale komfort z rozmowy z przypadkową i całkowicie obcą kobietą był ogromny. Nie musiałem się wstydzić ani obawiać wyśmiewania... nie wstydziłem się nawet łez, które wtedy uroniłem w jej ubranie. Tak więc widzicie Wy, którzy straciliście wiarę w człowieka… nie wszystko stracone bo zawsze znajdzie się ktoś komu można powierzyć swoje wnętrze… wyżalić się takiemu obcemu i zarazem wspaniałemu empacie… wierzcie mi to dobry sposób... i nie niesie żadnych konsekwencji… a bez wątpienia ulży na sercu i duszy cierpiącego... Pozdrawiam cieplutko
Z zadumą przeczytałam tego posta. Cofnęłam się pamięcią do chwil z mojego życia, kiedy świat walił się, kiedy czułam się samotna i bezradna.
OdpowiedzUsuńSzczęściarzem jest ten kto spotka na swojej drodze w takim właśnie momencie odpowiedniego człowieka, jednak niestety w większości przypadków borykamy się ze swoim smutkiem sami.
Dlaczego? Ponieważ tak często to właśnie ta najbliższa osoba, której zaufaliśmy bezgranicznie i pokochaliśmy całym sercem, okazuje się niegodna uczuć, którymi ją obdarzyliśmy. To z nią dotąd rozmawialiśmy o ważnych sprawach, radziliśmy się, wypłakiwaliśmy na jej ramieniu, a raptem okazuje się, że to wszystko było nieważne. Odsuwa się od nas, staje się obca, nieczuła, obojętna, przestajemy ją z dnia na dzień obchodzić. A przecież nawet w sytuacji kiedy coś nam nie wychodzi możemy inaczej ułożyć sobie życie, ale pozostać przyjaciółmi. Mówię o sytuacji kiedy mężczyzna i kobieta spotykają kogoś innego na swojej drodze, kogoś kto wzbudzi w nich tak głębokie uczucie, że nie potrafią z niego zrezygnować.
To bolesne, kiedy okazuje się, że człowiek, którego kochamy i który cały czas deklarował nam miłość odchodzi, ale przecież ta osoba była często przez wiele lat nie tylko naszym partnerem, ale również przyjacielem - czy rzeczywiście?
Co z powierzonymi jej sekretami, intymnymi zwierzeniami, emocjami złożonymi w jej ręce? Czujemy się w takim momencie obdarci ze wszystkiego.
Powiem szczerze, że chociaż pragnęłam bardzo bliskości drugiej osoby i tak jak sugerujesz możliwości zwyczajnego wyżalenia się, wypłakania, - nie potrafiłam otworzyć się po raz kolejny nawet na ten krótki moment, przed nikim. Jesteśmy w takich chwilach szczególnie wrażliwi, obawiamy się, że nasze "tragedie" zostaną wyśmiane, a to co tak głęboko przeżywamy "pomniejszone". Być może to kwestia czasu.
Podobno po tego rodzaju traumatycznych przeżyciach przychodzi okres "żałoby". Jest to czas potrzebny na pogodzenie się z tym co wydarzyło się, na uporządkowanie swojego wnętrza i tego co odczuwamy, na pozbieranie się i nabranie sił, żeby zacząć na nowo. Może dopiero wtedy jesteśmy gotowi otworzyć się na tyle, żeby wpuścić, chociażby na kilka chwil kogokolwiek do swojego świata. Myślę jednak, że po prostu każdy z nas przeżywa tego rodzaju doświadczenia życiowe troszkę inaczej, na swój sposób i to co dla jednego jest niemożliwe, dla drugiego może być wybawieniem i pomoże mu dojść do siebie. Najważniejsze, żeby dojrzeć to "światełko w tunelu" i iść w jego stronę.