Na tą okoliczność napisałem satyryczny wiersz, który poniżej prezentuję ku refleksji niefrasobliwych włodarzy wszelkich siedzib w naszym Kraju.
Chała
Ojczyzny
Chociaż miejsce
niedogodne,
Choć sprzeciwów było
wiele,
Z prezydentem rajcy
miejscy,
Wymodlili go w
kościele…
Chociaż wiatry dęły w
plecy,
Chociaż zima kryła
śniegiem,
Zbudowali go z
mozołem…
Nad pradawnej Wisły
brzegiem.
A więc stoi wielki
moloch…
Swym ogromem zdziwko
budzi,
Bo choć straszy
szpikulcami,
Wzrok przyciąga zwykłych
ludzi.
Oto chluba, choć
wątpliwa,
Wymęczona – chylmy
głowy,
Ni to piękny, ni
paskudny,
Polski Stadion
Narodowy!
Na mistrzostwach
Europy,
Miał premierę ci a jakże…
Mecz otwarcia grała
Polska,
Toteż radość była w
kadrze.
W październiku – tej
jesieni,
Szum medialny
wszczęła prasa,
Z Angolami mecz
zagramy…
Spektakl będzie
pierwsza klasa.
Na rozgrywki drużyn
Świata,
Do Brazylii jechać chcemy,
A gdy Angol nam dokopie,
Szablą punkty odbierzemy.
No i nastał dzień
meczowy,
Tłumnie kibic zewsząd
wali,
Przed stadionem
wszyscy razem
Polska górą – skandowali...
Chmury kłębią się nad
głową,
Deszczyk siąpi zrazu
drobny,
Tłum naparłszy na
bramkarzy
W parasole jest już
zdobny.
Na trybunach siedzą
szyszki,
W lożach VIP-y,
dostojnicy,
Są prezesi wszelkiej
nacji
No i zwykli urzędnicy…
Gorzał krąży wartkim
kołem,
Rąsia rąsie wszakże
myje,
Kto by martwił się
kibicem,
Gdy nachlane w
biurach ryje.
Już od rana, na
Meteo,
W mediach głoszą o
ulewie,
Szkoda tylko, że
zarządcy
I sam Prezes o tym
nie wie.
Gdyby wiedział wnet
by zlecił,
Na kopule zawrzeć
bramy…
Lecz nie zlecił bo
harcował,
Toteż piękny potop
mamy.
Woda leje się jak z
cebra,
Tłum oniemiał ze
zdziwienia,
Stadion zmienia się w
bajoro
Więc nie będzie
przedstawienia.
Na trybunach jedna
wrzawa,
Precz z prezesem –
stadion ryczy,
Jeśli rządzić Grześ
nie umie,
Niech chomiki w
klatce ćwiczy!
Kamerzyści horror
kręcą…
Za prezesem wszyscy
gonią,
Reporterzy chcą wyjaśnień,
Czemu głupcy forsę
trwonią?
Pośród tłumu gwizd
narasta,
Zewsząd słychać
głośne krzyki,
Gdy na bramce stanął
wędkarz,
Lud ogarnął humor
dziki…
Ty tam w bramce – łap
rekina,
Spośród trybun doping
niesie,
Płotkom odpuść bo za
małe,
Choć do góry każda rwie
się.
Jakby w sukurs, na
murawę,
Roześmiany kibic
sadzi…
Skoro w piłkę grać
nie można,
To pobiegać nie
zawadzi.
Na boisko, w czarnych
strojach,
Ochroniarzy zastęp wpada,
A gdy dorwą dowcipasa…
Ich dowódca sprawę
zbada.
Jak obyczaj stary
głosi…
Tłumy igrzysk chcą i
chleba.
Toć za forsę
podatnika
Na aut sprawcę
wymieść trzeba,
Kibic zwinnie
manewruje,
Czyni zwody, nagłe
skręty,
Potem padłszy twarzą
w wodę,
Żabką płynie
wniebowzięty.
Z drugiej strony
jakby w zmowie,
Koleś w płetwach
wystartował,
A że biegnie mu się
kiepsko,
Toć niemrawo
galopował…
Stadion zatrząsł się
od śmiechu,
Brawo, brawo
wrzeszczą tłumy,
Zamiast meczu jest
kabaret,
Na basenie Polskiej dumy.
Bogdan A. Chmielewski
Warszawa dnia
19.10.2012