Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać

Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...

http://moja-poezja-proza.blogspot.com

piątek, 12 września 2014

Rozum na receptę

Od osiemnastu lat żyję i mieszkam w najważniejszym mieście Polski Warszawie. Jak wszyscy… no może nie wszyscy ale przynajmniej znakomita większość edukowanego społeczeństwa wie, to miasto  jest Stolicą Polski,  a to moim zdaniem obliguje jej mieszkańców tak samo jak wszystkich ludzi w całym kraju do kulturalnego zachowania. Tymczasem niczego takiego nie dostrzegam, a wręcz przeciwnie widzę wszędzie coraz więcej zgnilizny społecznej i kulturowej.
W niedzielę byłem z Eweliną na spacerze. Starym zwyczajem poszliśmy do Parku Skaryszewskiego a w nim zaliczyliśmy dwie pełne rundy (po 2 km każda), potem powrót nad kanałkiem do domu. Będąc na wysokości  wodociągów usłyszałem przeraźliwie głośny krzyk dzikiej kaczki. Wiedząc z doświadczenia (mój dziadek był gajowym)że ani kaczka ani żaden inny ptak nie krzyczy w taki sposób gdy nic mu się nie dzieje, założyłem, że dzieje się coś złego. Zaraz poszliśmy z Eweliną w stronę dochodzącego krzyku i po chwili zobaczyliśmy taką oto okropną scenę. Z oburzeniem muszę dodać, że  rozgrywająca się w miejscu publicznym akcja odbywała się na oczach wielu spacerujących tam ludzi i co gorsza, dzieci w różnym przedziale wiekowym.
Środkiem szerokiego na kilka metrów kanałku parkowego płynie dorosła przerażona  kaczka prowadząc gromadkę swoich dzieci -małych kaczątek. Po jednej stronie kanałku biegnie wielki pies rasy Husky, po drugiej stronie taki sam… może nawet brat tego pierwszego a w wodzie w odległości mniej więcej 2 metrów brązowy wyżeł ściga całe to stadko z wielką pasją i ambicją jak przystało na psa myśliwskiego wykorzystywanego do  płoszenia i łapania kaczek. Małe kaczątka rozpierzchły się po wodzie a matka wzięła na siebie ciężar odciągnięcia agresora jak najdalej od swojego stadka. Ludzie patrzą, cicho siedzą i nikt nie próbuje przerwać sceny zagrażającej życiu małych kaczuszek. Nie mogąc się zgodzić z tym co widzę zacząłem przywoływać na ślepo właścicieli psów. Jak na ironię nie było żadnego choć wszystkie psy biegały w miejscu publicznym bez smyczy i kagańca. Spośród gapiów dołączyły do mnie trzy osoby i wspólnie już  staraliśmy się przerwać zawzięte i makabryczne łowy.
Po kilku minutach pojawiła się jakaś kobieta, jak się okazało właścicielka jednego psa Husky.  Nie przejęła się widokiem polowania na kaczą matkę z dziećmi tylko patrzyła beznamiętnie na rozgrywającą się scenę. Nie widząc u właścicielki reakcji stopującej psa krzyknąłem w jej stronę:
 -  Co tak stoisz kobieto… zabieraj tego psa zanim pożre matkę kaczych dzieci. Poza tym jakim prawem twój pies biega w miejscu publicznym  wśród ludzi i dzieci bez smyczy i kagańca…?
Kobieta zamiast uznać swoją winę i przywołać natychmiast psa zaczęła stawiać się i pyskować w moim kierunku… Podniesionym głosem wykrzyczała, że po to jest park by pies mógł swobodnie wybiegać się i z powodu jakichś tam kaczek nie będzie wiązać psa na smyczy ani ubierać go w kaganiec. Ewelina nie wytrzymała i włączyła się w akcję zdecydowanym protestem:
- Głucha jesteś? Zabieraj tego psa zanim stanie się coś złego… Poza tym park jest dla ludzi a nie dla psów więc nie może sobie samopas biegać, straszyć innych i walić kup na trawnikach gdzie bawią się dzieci i opalają ludzie…  Ale do aroganckiej, o zwichniętych uczuciach i jak sądzę mało rozgarniętej kobiety nic nie dotarło więc Ewelina postraszyła  właścicielkę psa policją. Ta groźba również nie poskutkowała a wręcz odwrotnie wywołała w kobiecie agresję.  Baba nie uznając swojej winy zaczęła pyskować:
-A wołaj sobie ile chcesz ty stara kurwo… twoja policja może mi naskoczyć.

Wobec takiej postawy damskiego, bezdusznego stwora sięgnąłem po telefon i wykręciłem numer alarmowy 112… tam nawet szybko dowiedziałem  się, że to jest sprawa straży miejskiej i żeby do niej się zwrócić w takim przypadku. Dzwonię zatem pod podany numer, relacjonuję zdarzenie i sytuację  przy parkowym kanałku, ale w głosie kobiety przyjmującej skargę nie czuję zaangażowania, oburzenia czy chęci do szybkiej interwencji… raczej wyczuwam zniechęcenie, wręcz zniecierpliwienie, że zawracam jej głowę jakimś tam goniącym kaczki psem. Mimo to opisałem dokładnie miejsce  zdarzenia i usłyszałem beznamiętną informację, że patrol zostanie wysłany. Czas płynął i płynął a patrol nie pojawiał się. Minęło 15 minut, winowajczyni i jej podobni połapali wreszcie swoje niebezpiecznie zachowujące się psy i oddalili w głąb parku a my bezradni postaliśmy jeszcze kilka minut i zniechęceni „błyskawiczną” reakcją dzielnych strażników miejskich także ruszyliśmy w drogę powrotną do domu… Nie wiemy jak zakończyła się ta sprawa i czy była jakaś interwencja rzekomo wysłanego patrolu. No cóż… nic dodać nic ująć… Widać pilnowanie prawa i porządku w parku to zbyt nudne zajęcie... a  wlepianie mandatów za psy bez kagańca i smyczy w miejscu publicznym nie jest godne strażnika miejskiego za to łapanie na radar kierowców, którzy przekraczają prędkość o 5-10 km/godzinę to już bardziej zaszczytna sprawa… no i premia jest za wielogodzinne i owocne siedzenie w radiowozie z aparatem-radarem w ręku… Brawo ojcowie miasta, brawo… tylko gratulować wam mądrości w dowodzeniu zgrają darmozjadów w czarnych mundurach straży miejskiej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz