Link do bloga pt. Poezja, którą da się czytać

Poniżej zamieszczam link do mojego wcześniejszego bloga pt. Poezja, która da się czytać...

http://moja-poezja-proza.blogspot.com

niedziela, 20 sierpnia 2023

Gienek Loska… Szczupły, jakby niedoży­wiony, wysoki mężczyzna pojawił się w moim życiu tak szybko i niespodzianie jak z niego odszedł. Ot tak zwyczajnie, pewnego dnia zamieszkał na parterze przedwojennej kamienicy w Warszawie w której wtedy mieszkałem. Pojawił się w niej niespodzie­wanie i kiedy po raz pierwszy natknęliśmy się na siebie na klatce schodowej, wywołał we mnie zdziwienie i zaskoczenie. Pamię­tam jak dziś, pomyślałem wtedy: co on tu robi? A kiedy wszedł do Agnieszki mieszka­nia mieszczącego się naprzeciw mojego lo­kalu wszystko stało się jasne i zrozumiałe. Był z natury małomówny, raczej skryty… jakby zamknięty w sobie na innych. Spra­wiał wrażenie introwertyka… chociaż od­niosłem wrażenie, że był zagubionym czło­wiekiem. Na początku znajomości wymie­nialiśmy między sobą proste dzień dobry, czy dobry wieczór. Później grzecznościowe pytania typu co porabiasz, jak się czujesz. Dopiero po pewnym, bliżej nieokreślonym czasie zaczęliśmy ze sobą rozmawiać...Jed­nak nie były to rozmowy przyjacielskie, ra­czej takie zwykłe sąsiedzkie. Nie było w tych rozmowach nic poufnego czy osobiste­go jakie prowadzą ze sobą starzy znajomi i dobrzy koledzy. Jednak było w nich coś co nas łączyło a mianowicie nutka artystyczna. On muzykował i śpiewał a ja poeta i pro­zaik pisałem prozę życia i tworzyłem po­ezję. Ta delikatna nić lekko nas zbliżyła do siebie a to z kolei sprawiło, że rozmawiali­śmy o tych sprawach coraz otwarciej i czę­ściej. Na bazie tych rozmów dałem mu próbnie kilkanaście swoich wierszy do któ­rych miał skomponować muzykę i zaśpie­wać już jako utwory muzyczne na jakimś ulicznym grajkowaniu, ale czy śpiewał Bóg raczy wiedzieć. Do tej pory nie wiem czy wykorzystał moje wiersze i gdziekolwiek je zaśpiewał czy wrzucił do przysłowiowej szu­flady i leżą tam do dzisiaj i czekają na ko­rzystniejsze dla siebie czasy. Nie słyszałem też by na próbach jakie czynił w mieszkaniu mojej sąsiadki śpiewał je już z podkładem muzycznym czy też próbował acappella. Po­tem kiedy odszedł z tego brutalnego świata teksty – wiersze moje przepadły bezpowrot­nie a ja nie wnosiłem do mojej sąsiadki a jego dziewczyny o zwrot tych materiałów. Może ktoś kiedyś je znajdzie i wykorzysta ku mojej czyli autora chwale. Giena miał spontaniczny i taki luzacki, właściwy tylko ludziom twórczym zwyczaj czy też upodoba­nie, jak sądzę wyniesione z dzieciństwa i domu rodzinnego. A mianowicie wychodził z mieszkania na zewnątrz budynku i siadał po turecku na trawie przy południowej ścianie domu mieszkalnego. Obowiązkowo zabierał ze sobą gitarę i wsparłszy plecy na wygrza­nej słońcem ścianie, zagłębiał się w sobie tylko znanych zakamarkach myśli. Trącał palcami struny i coś tam sobie nu­cił i podśpiewywał. Pewnie były to kawałki zgodne z projekcją przyszłych utworów muzycznych. Często sprawiał wrażenie nie­obecnego jednak to było tylko wizualne złu­dzenie. W czasie zadumy powstawały w jego głowie szkice przyszłych koncertów, piosenek a także teksty własnych utworów. Kiedy już w jego głowie wszystko poukła­dało się w całość brał gitarę do ręki i grał powtarzając wielokrotnie frazy muzyczne i tekstowe a ja słysząc granie przysiadałem w jego zasięgu i słuchałem tych próbnych kawałków. Nie czyniłem uwag bo nie znam się na komponowaniu muzyki ani wokalnym śpiewie. Potem sam dla siebie oceniałem wykonany przez Gienę utwór jako fajny, mo­gący być, bądź nie trafiający w mój gust, utwór muzyczny. To jego przesiadywanie na trawie pod do­mem, w pewnym momencie stało się czę­ścią każdego mijającego dnia. Nabrało ta­kiego jakby rytuału, cech niezbywalnego fragmentu jego życia i życia całej naszej ka­meralnej kamienicy. Stało się częścią tej ka­mienic i wyglądało jakby było przy niej od zawsze. Wracając po południu z pracy przy­stawałem koło niego i wsłuchiwałem się w słowa śpiewane i w drżące, wzbogacające każdy tekst, akordy gitarowe. On jakby mnie nie dostrzegając dalej ćwiczył i palca­mi przekładał swoje pomysły na dźwięki akordów gitary. Wszystko to przeplatał krót­kimi przerwami na papierosa. W sumie to nie były przerwy tylko chwilki na odpalenie kolejnego papierosa, którego wkładał do ust i trzymał w nich aż do niemal całkowitego spalenia. Papieros wydzielając dym podraż­niał jego oczy i nos, ale widać nie bardzo mu to przeszkadzało bo dalej trącał palcami struny i mrucząc pod nosem stary lub do­piero co wymyślony tekst, wciągał niebie­skawy dym głęboko do płuc… A potem, a potem jechał z Agnieszką do Krakowa i tam dając koncerty, starał się realizować swoje marzenia, pasje i pomysły… Patrząc obiektywnie na Gienę z perspek­tywy już nieobecnego w życiu ziemskim człowieka, trzeba z czystym sumieniem po­wiedzieć, że jego całe życie nie było usłane różami ani innymi kwiatami. A wręcz prze­ciwnie było pełne dramatycznych chwil, wzlotów i upadków. Chwil radości i smutku, śmiechu i łez a to przecież takie ludzkie a nie boskie. Odnosiłem wrażenie, że Giena nie może się do końca odkryć, że prowadzi wieczną walkę sam ze sobą i z całym światem. Że życie w tym gorącym tyglu nie jest jego życiem a jedynie miejscem gdzie może swoim śpiewaniem zarobić trochę niezbędnych do życia pieniędzy. Wygrał przecież ten słynny na całą Polskę program pt. Mam talent. Ponoć z tego tytułu zgarnął dość sporą sumę pieniędzy, ale na zewnątrz nie było widać, że ta wygrana pomogła mu w poprawie życia artystycznego, czy tego normalnego ziemskiego. Wygrana nie po­mogła mu osiągnąć wyższego pułapu estra­dowego. Nie zrobił kariery w telewizji ani w Polsce. Nie miał wypasionej fury, nie ubierał się w drogie ciuchy, nie przesiadywał w gwiazdkowych knajpach tylko przed naszą starą kamienicą. Nie puszył się ani nie pa­trzył z byka na innych ludzi. Ot taki swojski normalny gość o lekko zamkniętym wnę­trzu. Z dystansem do innych ludzi. Co praw­da miał tą swoją, zakochaną po uszy Agnieszkę, która szła z nim wszędzie przez życie i to chyba była jego jedyna nagroda która do końca nie zniknęła z jego życia. Wpatrzona w niego jak w obraz była mu managerem, doradcą, wsparciem, troskliwą opiekunką i kochanką. Wszędzie jeździli razem, jedli razem, niedojadali razem i ogrzewali się własnymi ciałami gdy pora była zimna a do domu daleko… Potem gdy wydarzył się wypadek z Gieną w głównej roli i wpadł w stan głębokiej śpiączki na skutek urazu mózgu biegała po szpitalach, załatwiała wszelkie związane z leczeniem rzeczy. Gdzie tylko się dało wy­szukiwała odpowiednich lekarzy, wydoby­wała choćby i spod ziemi wszelakie nie­zbędne sprzęty rehabilitacyjne a po powro­cie do domu wypłakiwała swój żal i rozgory­czenie w moją pierś. Mówiła mi o swoich pomysłach na ratunek dla Gieny, o swojej miłości do niego i rozpaczy wywołanej wy­padkiem partnera. Ja jako zaprzyjaźniony sąsiad słuchałem wszystkiego z uwagą i cierpliwością. Jak tylko potrafiłem i mogłem podtrzymywałem ją na duchu, pocieszałem i wlewałem w nią nadzieję na wyzdrowienie jej ukochanego mężczyzny. W końcu udało się jej zorganizować zbiórkę pieniędzy na ratunek dla Gieny. Odbyło się kilka koncer­tów z których pieniądze zostały przeznaczo­ne na ratunek zdrowia Gieny. Potem Polska odmówiła dalszego leczenia z uwagi na to, że Giena jako Białorusin nie miał Polskiego ubezpieczenia. Nasza służba zdrowia dopro­wadziła do tego, że nieszczęśnik został przewieziony do swojej rodziny na Białoruś. I tu Agnieszka straciła możliwość stałej opieki nad chorym. Nie mogła bez wizy po­jechać w odwiedziny. A wizy miały krótką ważność więc trzeba było ciągle je odna­wiać. Nie mogła wwozić do Białorusi żad­nych przyrządów rehabilitacyjnych a jeśli już to nakładali na nią wysokie cła. Pienią­dze ze zbiórki charytatywnej szybko się kończyły więc rozpacz Agnieszki rosła z dnia na dzień coraz większa. Teraz ze względów formalnych wyjazdy do Białorusi stały się rzadsze a kontakt między nią a matką Gieny był możliwy tylko i wyłącznie przez telefon komórkowy. W pewnym mo­mencie stan w jakim znajdował się Giena złudnie „polepszył” się i wydawało się, że nawet zareagował delikatnym drgnięciem twarzy na głos Agnieszki, ale to było złudne wrażenie bo w kilka dni po tym złudnym zdarzeniu Giana niestety odszedł z tego świata... Skąd w takiej drobnej osobie jak Agniesz­ka było tyle siły doprawdy nie wiem chociaż uważam, że to dzięki jej wielkiej miłości do Gieny potrafiła ponad swoje siły działać, trwać i walczyć o swojego ukochanego do samego końca. Do dzisiaj nie otrząsnęła się z tej traumy. Straciła energię, chęć do dzia­łania bo jej system nerwowy rozsypał się w drobny pył i nie potrafi już złapać równowa­gi. Od śmierci ukochanego jest zupełnie inną osobą niż była. Życie jakby z niej ule­ciało. Przypadkowo spotykam ją czasami ale sprawia wrażenie nieobecnej. Jakby szło ulicą tylko jej ciało, zaś dusza wraz z ser­cem poleciała za ukochanym... Bogdan A. Chmielewski Bogdanówka dn. 07.09.2021