W obrębie mojego życia jest wiele rzeczy, których nie lubię,
ale gdybym je chciał ułożyć w odpowiedniej skali od najbardziej nielubianych do
tych, które jestem w stanie tolerować i
z nimi tuż obok żyć, zacząłbym od tych najbardziej nielubianych. Tak więc na szczytowej pozycji,
w przedziale najbardziej nielubianych postawiłbym
agresywną przemoc polegającą na gnębieniu innego człowieka i braku poszanowania
do wszelkiego przejawu życia na Ziemi. Na drugim miejscu usadowiłbym ludzką
głupotę, a na trzecim Narodową postawę Polaków do życia polegającą na miganiu
się od odpowiedzialności za swoje czyny i bezustanne narzekanie na własny los. Z tych nieco łagodniejszych
nielubień wymienię konieczne wizyty w przychodni w celu zarejestrowania się do
lekarza internisty. Z uwagi na
kontraktację pacjentów w Narodowym
Funduszu Zdrowia, lekarze mają okrojoną pulę przyjęć . Zatem nie każdemu udaje się
zarejestrować na wizytę danego dnia. To budzi
wśród pacjentów konieczność tak jakby
rywalizacji więc ci, którzy chcą mieć pewność, że dostaną numerek do lekarza, a
spać nie mogą, przychodzą pod przychodnię przed godziną 5:00. Na ogół są to
ludzie mocno dojrzali i starzy, którzy przekroczyli już próg sześćdziesiątki. Bez
względu na stan zdrowia stoją pod drzwiami przychodni w deszczu, wietrze,
zimnie i zimowym mrozie. Zanim przyjdzie
czas otwarcia wrót medycznego „raju” irytują się, denerwują, wyżalają jeden
drugiemu na swój los, psioczą i złorzeczą pod adresem panującego w naszym Kraju
systemu. Takie miejsce to istna kopalnia wiedzy o nastrojach społecznych
panujących wśród zwykłych zjadaczy chleba. Przychodnia zostaje otwarta o
godzinie siódmej. Mniej więcej w tym
czasie pojawia się rejestratorka, która otwiera drzwi, ale nie wpuszcza
pacjentów do środka budynku. Zrobi to dopiero za kilka minut bo wcześniej musi
zneutralizować alarm… czyli wyłączyć elektroniczny system ochrony budynku. Wcześniej nie było takiego systemu. Jego
miejsce zajmował nocny stróż, który za
psie pieniądze doglądał budynku. Rano o godzinie 6:00 otwierał drzwi i
wpuszczał oczekujących pacjentów do środka, a kiedy o odpowiedniej porze (7:30)
pojawiał się personel medyczny, opuszczał miejsce swojej pracy by pojawić się
ponownie wieczorem. Teraz mimo wielkiego bezrobocia nikt nie troszczy się o
kogoś kogo zastąpiono elektroniką, ani o marznącego człowieka. Wszędzie panuje
wszechobecne powiedzonko Owsiaka: „róbta co chceta…” ja od siebie dodam drugi
człon: „Kary nie dostanieta”, toteż ludziska
powodów do narzekania maja dziesiątki, a może nawet i całe setki. Co robi pacjent wpuszczony do środka budynku
przychodni? Ano siada gdzie może i dalej
narzeka. Co prawda nie narzeka już na zimno, deszcz i bolące od stania nogi, ale narzeka na
otwarte drzwi, przeciąg i opieszałość
pań rejestratorek. Zaś panie rejestratorki wbrew swojej woli zostały
wrzucone do innego świata niż ten w
którym pracowały do tej pory. Jest to świat nowoczesności, a więc
komputeryzacji. Teraz od chwili wejścia do pracy nie mogą rejestrować jak
dawniej, to znaczy od zaraz przy pomocy
kartki w zeszycie i długopisu. Teraz trzeba uruchomić powolny komputer. Wejść w
odpowiednie program, wpisywać co i rusz hasła, nick, pin i diabli wiedzą co tam
jeszcze… a na to potrzeba czasu. Pacjent się wkurza, rejestratorki są bezradne
i bezsilne, a atmosfera aż kipi od złych energii.
Zamiast wzajemnej wyrozumiałości nagle okazuje się, że ci starzy emeryci
gdzieś się spieszą! Emeryci i renciści, którzy już nie chodzą do pracy wykazują
największe zniecierpliwienie i pośpiech. Gdzie się spieszą skoro nie mają obowiązku
pracy ani praktycznie żadnego innego obowiązku!? Dlaczego są tacy zgryźliwi i
pozbawieni wyrozumiałości…? Po części maja trochę racji bo załogi urzędów
wykazują postawę olewającą petenta czy pacjenta, ale z drugiej strony aby
komputer usprawniał pracę trzeba znać obsługę i programy w nim zainstalowane…
ba, trzeba mieć jeszcze wprawę by szybko się w nim poruszać a czy rejestratorki, które są w wieku
przedemerytalnym mają wiedzę i wprawę komputerową? Oczywiście, że nie mają i
dlatego rejestrowanie pacjentów bez komputerów odbywało się zdecydowanie
szybciej niż z komputerami. Mimo to wszędzie wprowadza się komputeryzację,
która ma polepszyć i przyśpieszyć świadczone usługi, ale czy faktycznie tak
jest? Jak do tej pory widzę, że komputeryzacja opóźnia działanie personelu,
który teraz musi wprowadzać całą gamę danych każdego pacjenta. Zamiast wyjąć
kartę pacjenta i odłożyć ją na kupkę zarejestrowanych do danego lekarza, wgapia się w ekran i rozkłada bezradnie ręce
gdy maszyna nie odnajduje tego co w danej chwili jest potrzebne… Ponoć człowiek
to istota rozumna, ale czy rzeczywiście? Ja widzę, że raczej cwana i pazerna,
której zależy tylko i wyłącznie na sprzedaży np. komputerów wraz z
oprogramowaniem między innymi do każdej przychodni lekarskiej, zgarnięciu
solidnej forsy z wypłacalnego Funduszu Zdrowia czy też budżetu Państwa a potem,
a potem rób ta co chceta… a cwaniacy przy korytku rączki zacierają bo kosztem
lepszej opieki medycznej jeszcze za serwis całego systemu komputerowego kasę
wyciągną…. i to jeszcze jaką! A pacjent? A pacjent ma cicho siedzieć i płacić
składki na fundusz zdrowotny… wcale nie
rzadko nawet kilkakrotnie… jeśli ma na przykład emeryturę i pół etatu dla
dorobienia paru groszy do nędznej emerytury płaci dwie składki… jednak nic z
tego podwójnego płaceni nie wynika, bo jeśli ktoś płacić dwie a nawet trzy przymusowe
składki zdrowotne nie dostanie lepszego pakietu opieki medycznej. Niestety i nie wiedzieć dlaczego usługi medyczne pozostaną zawsze w takim samym standardzie
usług jaki przysługuje przy opłacie jednokrotnej… Zatem pozostajcie w dobrym
zdrowi a unikniecie choroby psychicznej…